-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 183
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

I znowu Kloss znalazł się w towarzystwie suchej jak wiór panny von Tilden.

– Japonia dała do zrozumienia księciu – powiedziała bez uśmiechu – że wyłącznie jego uznaje za pretendenta do tronu przyszłej, wolnej od bolszewizmu Gruzji.

– Naprawdę pani wierzy, panno von Tilden – postanowił się z nią podręczyć – że ten błazen zasiądzie kiedyś na tronie?

– Fuehrer mu to obiecał – podkreśliła z naciskiem. -Fuehrer dotrzymuje słowa, czyżby pan w to wątpił?

– Nie zrozumiała mnie pani, panno von Tilden, i obawiam się, że nie rozumie pani naszego fuehrera. Tylko angielscy skauci dotrzymują słowa i to nie jest całkiem pewne! A nasz fuehrer nie jest angielskim skautem, dotrzyma słowa, jeśli będzie to leżało w interesie Rzeszy, a złamie je, jeśli tak będzie wygodniej. Czyżby naprawdę pani nie rozumiała, na czym polega nasza nowa narodowosocjalistyczna moralność?

Panna von Tilden spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem. To, co mówił Kloss, mogła odczytać dwojako: albo jako cyniczne wyznanie wiary zatwardziałego hitlerowca, albo… Wolała o tym nie myśleć. Tyle przynajmniej mówiła gra jej twarzy. Był to jedyny moment ich kilkudniowej znajomości, w którym Kloss poczuł do niej odrobinę sympatii. Z głębi ogrodu nadchodził Witte. Przyjaźnie pomachał Klossowi ręką. Panna von Tilden wykorzystała tę szansę natychmiast.

– Przepraszam, muszę już iść, mogę być potrzebna panu konsulowi.

– Dam sobie radę – uśmiechnął się do niej Kloss, a potem zapytał: – Czy przyszła już panna Rosę? – zawahał się, ponieważ uświadomił sobie, że do tej pory nie zna nazwiska właścicielki klubu.

– Czyżby pan także był jej wielbicielem? – skrzywiła usta swoim zwykłym uśmiechem. – Owszem, parę minut po panu. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę willi.

– Poznał pan już księcia? – zapytał Witte. – Ciekawa postać, co?

– Przekrzywił się panu krawat – powiedział Kloss i pomógł Wittemu przesunąć węzeł we właściwe położenie. – Nie tyle książę, co ten jego…

– Myśli pan o Paulim? To obstawa księcia. Jest jego szoferem, kamerdynerem i przyjacielem. Podobno także pochodzi z wysokiej, gruzińskiej arystokracji. Książę wziął go ze sobą na specjalną prośbę konsula. Pauli będzie atrakcją dzisiejszego wieczoru. O – wskazał kilkunastoosobowy tłumek gości zbity w drugim kącie ogrodu. -Zdaje się, że już zaczął. Musi pan to koniecznie zobaczyć. – Ruszył w stronę tej grupy i nagle, jakby sobie coś przypomniał, zatrzymał się. – Byłbym zapomniał, Kloss. Bardzo mi przykro za wczorajsze.

– Nie rozumiem – powiedział, choć rozumiał doskonale.

– Przegrał pan wczoraj dużo pieniędzy.

– Nie ma o czym mówić – odparł niedbale.

– Przecież wiem, jak mało dają wam pieniędzy. Ograniczenia dewizowe… – zamilkł, jakby czekał, że Kloss mu pomoże. Wczoraj, kiedy Kloss wstał od stolika mówiąc, że patrzenie na goły brzuch tancerki jest jednak mniej kosztowne, Witte, zgarniając stos banknotów, z wyrzutem spojrzał na Christopulisa. „No i co pan narozrabiał? – mówiło to spojrzenie. – Zamiast przegrać, wygrałem". Christopulis zrozumiał niemy wyrzut.

– Jest jeszcze lepiej, niż było przedtem – powiedział cicho. – Ten człowiek sporo przegrał, ma więc kłopoty pieniężne, ale przecież dobry przyjaciel może mu pożyczyć. Powinien mu pożyczyć, i wziąć pokwitowanie -dodał wstając od zielonego stolika.

Witte czekał teraz na potwierdzenie Klossa, ze przydziały dewiz są rzeczywiście skąpe, stworzyłoby mu to szansę zaofiarowania pożyczki. Ale Kloss milczał, patrząc nań pytającym wzrokiem. Więc Witte zaatakował frontalnie:

– Proszę mi powiedzieć szczerze, jak pan stoi z pieniędzmi?

– Uczciwie mówiąc, nie najlepiej – odparł Kloss myśląc, że jego rzucona na odczepnego sugestia, iż ktoś z konsulatu będzie się starał pożyczyć mu pieniądze, znajdzie potwierdzenie z najmniej spodziewanej strony.

Więc to Witte – pomyślał – jest człowiekiem, którego trzeba chronić.

– Proszę – powiedział Witte, podając Klossowi zwitek banknotów.

– Co to jest? – zapytał udając, że nie rozumie.

– Pięćset funtów, mniej więcej tyle pan przegrał.

– Nie mogę – powiedział Kloss – chyba nie mogę… -zawahał się.

– W porządku – jakby ucieszył się tamten. – Nie traktujmy tego jako zwrotu przegranej, lecz jako pożyczkę. Przewidziałem i to, przygotowałem nawet kwit. Nie wyznaczam żadnego terminu, odda pan, kiedy będzie panu wygodnie. A może potrzeba panu więcej? – Odkręcił wieczne pióro i podał Klossowi.

– Zgoda – rzekł podpisując podsunięty mu papierek nieczytelnym zygzakiem. – Chodźmy do tej atrakcji wieczoru.

– Tak, tak – rzekł skwapliwie Witte. Na jego twarzy malowała się wyraźna ulga.

Sądzi, że mnie kupił – pomyślał Kloss. Zbliżając się do grupki gości otaczających pień rozłożystego dębu, wypatrywał, czy nie dojrzy gdzieś panny Rosę. Ale nie było jej w tym tłumie.

Natomiast rzecz, którą Witte zapowiedział jako atrakcję wieczoru, była naprawdę godna obejrzenia. Maleńka, śliczna żona posła Mandżukuo stała oparta o pień drzewa, a oddalony o dziesięć metrów Pauli ciskał w jej stronę nożami. Stalowe ostrza otaczały już niemal połowę ciała małej Japonki, kolejny, lecący ze świstem nóż wbił się w pień drzewa najwyżej o pięć centymetrów od prawego ucha skośnookiej konsułowej. Burzliwe oklaski skwitowały ten wyczyn. Trzy następne noże, pędzące jeden za drugim w odstępach parosekundowych, wbijały się w pień z precyzją ściegu maszyny do szycia obok szyi i ramion dziewczyny. I dopiero teraz Kloss zauważył coś, co było clou całej imprezy: Pauli rzucał na ślepo, miał zawiązane kolorowym szalikiem oczy.

– Ma pan odważną żonę – zwrócił się do grubego Chińczyka o pomarszczonej jak pieczone jabłko twarzy. Konsul zamiast odpowiedzi uśmiechnął się tylko w swój nie-odgadniony, azjatycki sposób.

– Pani konsulowa jest całkowicie bezpieczna – odezwał się szeptem Mżawanadze. – Pauli nigdy nie chybia. Wiedzą coś o tym moi wrogowie.

– Nie chciałbym być zatem pańskim wrogiem – odparł Kloss.

– To zależy tylko od pana – odpowiedział mu Mżawanadze znowu cichym szeptem.

Kloss nie zdążył się nawet zastanowić, co znaczą te słowa, gdyż uwagę jego zwróciła panna von Tilden, idąca pospiesznie w stronę oklaskującej celne rzuty Paulego gromadki.

– Panie konsulu – szepnęła nerwowo, a potem, jakby przestraszona, jeszcze bardziej ściszyła głos. Kloss usłyszał tylko słowa: „ta Rosę" i „w altance", ale to mu wystarczyło. Ruszył pospiesznie za wysuwającym się z tłumku konsulem. Panna von Tilden biegła przodem.

W altance, niemal w tym samym miejscu, w którym on szukał skupienia zaraz po przyjściu na przyjęcie, leżała teraz Rosę. W świetle zawieszonego u sufitu lampionu wyglądała upiornie. Sposób zadania jej śmierci nie mógł budzić wątpliwości. Pętla szala nadal zaciskała długą szyję dziewczyny. Obok niej leżała otwarta torebka. Szminka, puderniczka, portmonetka z pieniędzmi, francuski paszport. Machinalnie spojrzał na nazwisko: Rose-Marie Laurin, urodzona w roku 1908. Miała więc w takim razie trzydzieści pięć lat. Wyglądała młodziej – pomyślał i skrawkiem szala zakrył jej twarz.

– Mój Boże! – lamentował Grandel. -Tak starałem się uniknąć skandalu. Co my teraz zrobimy?

– Myślę, że trzeba wezwać policję – rzekł Kloss.

– Na eksterytorialny obszar konsulatu? Pan oszalał! – odezwała się panna von Tilden.

Kloss przyjrzał jej się z podziwem. Ta hitlerówka musiała mieć mocne nerwy. Zachowywała się tak, jakby znajdowanie zwłok uduszonych niewiast należało do jej stałych obowiązków.

– Obawiam się – powiedział zdławionym głosem Grandel – że nie uda się uniknąć zawiadomienia policji. Ale obawiam się także, że będą mieli piekielnie trudną sprawę, bo niemal wszyscy obecni na przyjęciu cudzoziemcy legitymują się immunitetem. Czy zechce pan nam pomóc, Kloss, w tej trudnej chwili? My z panną von Tilden pójdziemy – brodą wskazał kierunek, skąd śmiechy i oklaski nagradzały talent Paulego i odwagę konsulowej -i spróbujemy przygotować ich do tego, co się stało. A pan zadzwoni na policję, dobrze?

Kloss zajęty był właśnie przysuwaniem zmiętego papieru, który leżał na podłodze, po czym udając, że upuścił chusteczkę, schylił się po papier, którego, mógłby przysiąc, nie było, gdy godzinę temu siedział samotnie w altance. Schował znalezisko razem z chusteczką do kieszeni i dopiero wtedy powiedział, że oczywiście staje do dyspozycji pana konsula i gotów jest pomóc mu we wszystkim.

Panna von Tilden wyszła pierwsza, oni szli kilka kroków za nią.

– Kloss – konsul chwycił go boleśnie za łokieć – proszę mi powiedzieć, czy to z pańskiego polecenia, a może pan sam…

– Posądza mnie pan o zamordowanie kobiety, którą widziałem drugi raz w życiu?

– Jestem starym człowiekiem i starym pracownikiem służby zagranicznej, Kloss – zatrzymał się na środku alejki. – Mogę oczekiwać najgorszego, dymisji albo czegoś w tym rodzaju. Być może Turcy zażądają, abym opuścił Istambuł. Gotowi są uczepić się każdego pretekstu. Ale ja jestem w tym mieście reprezentantem Niemiec. Dlatego proszę pana o szczerość. Nie znam pańskiego stopnia ani celu pańskiego przyjazdu. Zdaję sobie też sprawę, że w robocie SD czy gestapo zdarzają się różne rzeczy, ale ja muszę wiedzieć…

– Gdybym nawet był przysłany przez instytucje, których nazwy wymienia pan tak nieostrożnie – odparł zimno – to zapewniam pana, Grandel, ze nie przyszedłbym panu wypłakać się w kamizelkę. Prywatnie panu powiem, że jej nie zabiłem. I dość aluzji do mojej misji w Istambule.

– Jesteśmy przecież sami – powiedział Grandel i, jakby teraz dopiero dostrzegł pannę von Tilden stojącą kilka metrów przed nimi, zwróconą do nich tyłem, rzekł: -Ona jest…

– Dosyć! – ostro uciął Kloss i ruszył w kierunku oświetlonych okien willi.

Bez trudu znalazł pokój, w którym urzędowała panna von Tilden, gdzie była, jak pamiętał, zainstalowana centralka telefoniczna. Najpierw wyjął z kieszeni zmięty papier znaleziony w altance, rozprostował go. Była to żółta koperta z firmowym nadrukiem: „Bank Centralny – Istambuł". Zawartość tej koperty przeznaczono dla niego. Ale teraz koperta była pusta. Kloss wiedział, że w środku musiał być wyciąg z rachunku bankowego wraz z nazwiskiem właściciela. Rosę zginęła dlatego, że znała to nazwisko. Ale czy była na tyle nieostrożna, iż dała do zrozumienia człowiekowi, którego to dotyczyło, że wie?

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название