Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pan konsul kazał mi powiedzieć, że pani obecność sprawiłaby mu osobistą radość. Czy możemy liczyć?…
– Wybieram się – odpowiedziała. – Mam nadzieję, że nic nie stanie mi na przeszkodzie.
Usiadła na brzeżku podsuniętego jej przez Christopulisa pufu, jakby chciała tym dać do zrozumienia, że zamierza ich sycić swą obecnością jedynie przez chwilę. Witte zaczął właśnie mówić, że pozwolił sobie zaprosić do klubu wysłannika niemieckiego ministerstwa gospodarki, który przybył w interesach do Istambułu, gdy jedna ze skąpo ubranych dziewcząt stanęła koło ich stolika, trzymając na tacy telefon.
– Do pana radcy Wittego – powiedziała.
Bez zdziwienia wziął z jej rąk słuchawkę. Nie pierwszy to raz odbierał telefony w tym lokalu. Sam konsul wiedział, gdzie najłatwiej znaleźć radcę o tej porze. Ale tym razem to nie był konsul. Witte usłyszał tylko jedno zdanie, ale to wystarczyło, by poczuć, że ogarnia go częsty ostatnio, coraz bardziej znajomy, strach.
– Źle się pan czuje? – zapytał Christopulis.
– Założę się – Rosę uśmiechnęła się do niego promiennie – że dzwoniła kobieta. Tylko kobieta może zrobić tak piorunujące wrażenie.
– Tak – odpowiedział na jej uśmiech – to była kobieta.
– I nie skłamał. Ale to, co usłyszał, nie miało nic wspólnego ze sprawami, o których zapewne myślała Rosę. Kobieta ta powiedziała bowiem tylko jedno zdanie: „Wiem, do kogo należy konto w Banku Centralnym numer 115/185". Nic więcej, ale to wystarczyło, ponieważ Witte także wiedział, kto jest właścicielem niebagatelnej sumki pięćdziesięciu paru tysięcy funtów szterlingów, spoczywającej na tym koncie. Skąd dowiedziała się ta kobieta, że to właśnie konto Wittego? Dlaczego mu o tym powiedziała? Początek szantażu?
– To chyba ten pański znajomy, na którego pan czeka?
– wyrwał go z zamyślenia głos Christopulisa; wskazywał na rozglądającego się w drzwiach młodego człowieka w nienagannie skrojonym garniturze.
– Tak – powiedział Witte. – Halo, Kloss! – zawołał.
Młody człowiek podszedł do ich stolika, pochylił się szarmancko nad wyciągniętą ku niemu dłonią mademoiselle Rosę, uścisnął rękę Christopulisa i przyjaźnie klepnął Wittego po ramieniu.
– Miło tu – rzekł, a potem zwrócił się wprost do Christopulisa: – Więc to pan jest tym Christopulisem, dzięki któremu radca Witte załatwił tę pilną dostawę manganu.
– Zawsze służę moim niemieckim przyjaciołom, czym mogę i jak mogę najlepiej.
– Niech pan postara się zaprzyjaźnić z panem Christopulisem – zaszczebiotała Rosę. – To człowiek, który zna wszystkie tajemnice tego miasta. – Wstała prędko i skinąwszy im głową podeszła do stanowiska barmanki w szarawarach. Kloss powiódł za nią wzrokiem, a potem, przypalając podanego mu przez Christopulisa papierosa, powiedział:
– Wie pan, tajemnice nie bardzo mnie interesują. Natomiast chętnie nawiązałbym jakieś stosunki w tutejszych sferach handlowych.
– Christopulis zna tu wszystkich – wtrącił Witte.
– Znam – uśmiechnął się tamten – jeśli to korzystne, nie znam, jeśli nie trzeba.
– Myślę, że się dogadamy – powiedział Kloss.
– Wszystko zależy od tego, jaki towar pana interesuje. Ale proponuję odłożyć tę rozmowę do jutra. Chyba nie co dzień ogląda pan tancerki z nagim brzuchem? Czy pan wie, że Rosę musiała uzyskać specjalne zezwolenie policji?
– Na ten nagi brzuch? – chciał wiedzieć Kloss.
– Skądże, na to me trzeba zezwolenia. Na taniec z zasłoniętą twarzą. W Turcji od dwudziestu lat nie wolno kobietom zasłaniać twarzy, ale mademoiselle Rosę wszystko potrafi załatwić.
– Chyba nie chce pan powiedzieć, że Rosę ma siuchty z policją?
Christopulis uśmiechnął się tylko po swojemu i zamiast odpowiedzi zmusił ich do wysłuchania długiej, orientalnej historii, z której wynikało prawdopodobnie, o ile Kloss dobrze zdołał zrozumieć, że nie ten człowiek jest zły, który ma siuchty z policją, ale ten, który pracuje tylko dla policji.
Ostrzega mnie, informuje czy drwi? – zastanawiał się Kloss, wpatrując się w ruchliwą twarz eleganckiego Greka.
5
Kloss potraktował dosłownie informację wydrukowaną na czerpanym papierze zaproszenia na garden party do konsula niemieckiego i przyszedł o piątej. Był oczywiście pierwszym gościem. Konsul, ściskając mu wylewnie dłoń, nie dał nic po sobie poznać, ale jego sekretarka, koścista panna von Tilden, ubrana w szary kostium, przypominający krojem mundur, ze znaczkiem partii hitlerowskiej w klapie, nie kryła ironicznego uśmiechu.
– Punktualność to cecha niemieckich oficerów prychnęła na koniec w jego stronę.
Pod pretekstem, że pragnie obejrzeć ogród, uwolnił się od jej towarzystwa, znalazł zaciszną altankę w oddalonym od budynku konsulatu kącie ogrodu i spróbował zsumować obserwacje, jakich dokonał w ciągu trzech dni pobytu w Istambule.
Trzykrotne odwiedziny w konsulacie pozwoliły mu poznać wszystkich pracowników placówki. Poza Gran-delem, Wittem i panną von Tilden, w grę wchodził jeszcze Peters, osobnik małomówny, patrzący spode łba, podejrzliwy. Z tej czwórki musiał Kloss wybrać człowieka, który dla Resmanna odegra rolę zdemaskowanego szpiega. Z czwórki, bo piąty pracownik konsulatu, radca Beitz, już trzeci miesiąc leżał w istambulskim szpitalu, chory na żółtaczkę. Można było go zatem spokojnie wykluczyć, ponieważ sądząc z informacji Resmanna, brytyjski agent działał w konsulacie jeszcze przed dwoma tygodniami. Teoretycznie agentem Intelligence Service mogło być każde z tej czwórki, wszyscy mieli jednakowo łatwy dostęp do informacji, ale rola Klossa miała przecież polegać na wyeliminowaniu przede wszystkim prawdziwego agenta, a więc już tylko trzy osoby pozostały mu jako kandydaci do zagrania roli angielskiego szpiega.
Do tej pory udało mu się jako tako poznać jedynie Wittego. Niemałą rolę odegrał w tym poker w „Cafe Rosė".
Po kilku pierwszych rozdaniach zauważył, że Witte postanowił przegrać do niego pieniądze. Zgniewało go to. Lubił pokera, lubił moment powolnego odsłaniania swoich kart, chwilę decyzji, czy kontynuować grę, czy się z niej wyłączyć, moment, w którym decydował się na bluff. I właśnie dlatego bez trudu zrozumiał, że Witte i Christopulis chcą mu dać to, co on lubił brać sam. Postanowił zrobić Wittemu kawał. Nim tamten zdołał się zorientować, wyrosła przed nim spora górka dużych banknotów, która w jednej chwili stała się własnością radcy konsulatu.
Zgarniając pieniądze Witte miał naprawdę nieszczęśliwą minę, tylko to mogło dać Klossowi pewną satysfakcję, ponieważ nieco poniewczasie zorientował się, że przyjemność sprawienia Wittemu psikusa kosztowała go niemal połowę przydzielonych mu na pobyt w Istambule diet.
Kiedy na moment udało mu się zetknąć z Rosę przy barze, na jej pytanie, czy przypadkiem nie zwariował przegrywając tyle pieniędzy do Wittego, palnął bez namysłu, że to właśnie było jego celem od początku gry, ponieważ wiadomość o jego przegranej rozniesie się i Anglicy nie przepuszczą okazji, by zaproponować mu pożyczkę. Ponieważ uczynią to zapewne przez swojego człowieka z konsulatu, pozbędzie się kłopotu, bo będzie mógł wyeliminować tego człowieka z kręgu kandydatów na zdrajcę. Rosę wzruszyła tylko ramionami, powiedziała, że zna już nazwisko człowieka, który ma konto w Banku Centralnym, ale nim zdołała zaspokoić ciekawość Klossa, zrobiło się wokół nich ciasno i musiała zmienić temat. Już przy wyjściu szepnęła mu, gdy pochylał się, by ucałować jej rękę:
– Dam ci to jutro w konsulacie.
Tak więc dziś za parę minut dowie się przynajmniej nazwiska właściciela konta. A może Rosę przyniesie mu także jakiś znak życia szefa tutejszej placówki jego centrali, którego obowiązkiem jest przecież pomóc Klossowi w zidentyfikowaniu prawdziwego pracownika Anglików. Bo chociaż stosunki między wywiadami alianckimi nie zawsze układały się sielankowo, to jednak w sytuacjach prawdziwego zagrożenia niejednokrotnie dochodziło do współdziałania. Inna rzecz, że dotarcie do rezydenta Anglików nawet dla szefa, a może bardziej dla niego niż dla Klossa, nie było sprawą prostą, ponieważ wiązało się z możliwością dekonspiracji własnej roli, a na to – o czym Kloss doskonale wiedział – centrala nigdy by się nie zgodziła.
Przez rzadkie gałęzie dostrzegł schodzących do ogrodu gości. Ruszył w tamtą stronę.
W parę minut później znał już pana Tsi Funli, małego, okrąglutkiego Chińczyka, reprezentanta cesarstwa Mandżukuo, i jego śliczną japońską żonę. Odpowiadał im właśnie zdawkowo na ich pytania dotyczące nastrojów w Niemczech, a oni z uprzejmą uwagą wysłuchali komunałów, gdy podszedł ku nim konsul Grandel, prowadząc poufale pod rękę wysokiego, przystojnego mężczyznę o smagłej cerze i wydatnym nosie.
– Pozwoli pan, Kloss – powiedział – że przedstawię pana naszemu wypróbowanemu przyjacielowi, księciu Mżawanadze.
– Cieszę się, naprawdę się cieszę, że pana poznaję -powiedział książę. – Miło mi uścisnąć dłoń człowieka, który przyjeżdża z kraju dźwigającego na swych barkach ciężar walki z bolszewizmem.
– Musi pan wiedzieć, Kloss, że książę jest potomkiem carów gruzińskich i jedynym legalnym pretendentem do tronu.
– Sam fuehrer obiecał księciu, że wkrótce obejmie tron Gruzji – szepnęła panna von Tilden z uwielbieniem w głosie, jakby dopiero obietnica wodza nobilitowała Gruzina.
Kloss mruknął, że poznanie księcia to dla niego prawdziwy zaszczyt, Grandel skinąwszy im głową wrócił na swój posterunek przy drzwiach, by witać nowych gości, książę zaś odwrócił się do stojącego za nim mężczyzny, który przed chwilą przyglądał się bacznie Klossowi, jakby chciał zapamiętać jego twarz, a teraz półgłosem powiedział coś do księcia, prawdopodobnie po gruzińsku. Ubrany był w jaskrawoczerwoną rubaszkę przepasaną szarfą z frędzlami, czarne spodnie i buty z cholewami. Wyglądał, jak powinien wyglądać wierny sługa księcia z operetki.
– Przepraszam – powiedział książę – Pauli dostrzegł ambasadora Japonii. Muszę pójść się z nim przywitać. Myślę, że zobaczymy się jeszcze, panie Kloss. Proszę do mnie zajść któregoś dnia – skinął na mężczyznę w ru-baszce, a ten podał Klossowi maleńki kartonik – wizytówkę księcia.