Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ale Wąsowski, jakby czując, o czym myśli Kloss, odwrócił wzrok od okna, nalał do filiżanki odrobinę kawy, posmakował.
– Poprzednim razem była lepsza – powiedział. Swoim spokojem jeszcze faz wprawił Klossa w zdumienie.
– Mówiłeś przez telefon, że chcesz coś wyjaśnić – odezwał się Lohse. – Zaczynajmy, jestem cholernie zmęczony.
– Właśnie – odparł Kloss. Wzrokiem dał znak stenografowi i zwrócił się do Wąsowskiego: – Zainteresowała mnie, hrabio, jedna sprzeczność.
– W moich zeznaniach? – zdumiał się Wąsowski. – To dziwne – coś w rodzaju porozumiewawczego uśmiechu zabłysło na jego twarzy – dobrze je przemyślałem.
– Sprzeczność między pańskimi zeznaniami – Kloss opuścił wzrok na papiery – a protokołem rewizji przeprowadzonej w pałacyku w Wąsowie w dniu pańskiego aresztowania. Otóż standartenfuehrer Maks Dibelius i obecny tu hauptsturmfuehrer Adolf Lohse stwierdzają w protokole, że w skrytce w pańskiej łazience znaleźli dolary oraz rolki filmów.
– Potwierdziłem to.
– Wiem – odparł Kloss. – Idzie o sumę. Kiedy zdecydował się pan mówić, zeznał, że było tam dziesięć tysięcy dolarów i filmy.
– Tak – powiedział hrabia – dwie przewiązane banderolami paczki po pięć tysięcy dolarów każda. W banknotach studolarowych.
– Nieprawda – wtrącił Lohse. – W obu paczkach było pięć tysięcy. Musi się pan mylić, Wąsowski.
– Ja nie mogę się mylić. Obie paczki przywiózł w dniu aresztowania człowiek, do którego mogę mieć pełne zaufanie. To nie pierwsza przesyłka, jaką z jego rąk otrzymałem. Dlatego mógłbym mieć do niego pełne zaufanie, ale dla dopełnienia formalności przeliczyłem jedną z paczek. Zawierała pięćdziesiąt studolarowych banknotów.
– Nie mogę się mylić – powiedział Lohse. – Kiedy zaraz po przyjeździe do Warszawy przeliczyłem obłe paczki, zawierały łącznie pięć tysięcy dolarów. Przedtem -zawahał się – chwilę przedtem były w mojej teczce, którą miałem cały czas przy sobie.
– Zostawmy na razie tę sprawę – powiedział Kloss. Dostrzegł chwilę wahania u Lohsego, ziarno zostało zasiane, trzeba mu dać czas, by zakiełkowało. -Tu mam drugą niejasność, panie Wąsowski. Trzy dni temu zeznał pan, że wiadomość do Wiednia, do szefa sztabu tamtejszego garnizonu przesłał pan we wrześniu za pośrednictwem jednego ze swych przyjaciół. Następnego dnia sprecyzował pan poprzednią wypowiedź mówiąc, że przesyłka zawierała dokładne instrukcje dla grupy spiskowców w Wiedniu w wypadku udania się zamachu na życie naszego fuehrera. Przeoczył pan jeden szczegół.
– Powiedziałem wszystko.
– A jednak nie. Pominął pan milczeniem nazwisko posłańca. Kiedy podczas rewizji pańskiego gabinetu, siedząc na pańskim znakomitym obrotowym krześle, przeglądałem papiery, wpadło mi w ręce parę kopert z adresami. Czy mam panu pomóc?
– Ten człowiek – zaczął wolno Wąsowski, wpatrując się w twarz Klossa, jakby w niej szukał odpowiedzi – ten człowiek – powtórzył – nie wiedział, co wiezie. -Wyraźnie zwlekał. Prawie niedostrzegalne dla obserwatora z zewnątrz, wydawałoby się machinalne skinienia głową wykonywane przez oberleutnanta Klossa sprawiły, że się zdecydował. Ale to był naprawdę dobry gracz i dobry aktor. Postanowił chwilę podroczyć się z Klossem.
– Wolałbym – powiedział Wąsowski – pominąć to nazwisko milczeniem.
– Kiedy się powie „a" – warknął Lohse – trzeba powiedzieć…
– A ile jest wart dla ciebie prawdziwy plan, ten, który sfotografowała Ewa Fromm?
– Masz? – zapytała. – Więc to ty? Ile chcesz?
– Dużo – odparł Kloss. -Twoją przyjaźń. – Otworzył klamrę pasa z napisem „Gott mit uns", wyjął maleńki zwitek owinięty w cieniutką bibułkę.
– Anglia pana tego nigdy nie zapomni – rzekł Konrad, odbierając z nabożeństwem od Hanny malutki rulonik.
– Jesteśmy sojusznikami – Kloss wzniósł szklankę z płynem koloru słabej herbaty. – A poza tym żal by mi było, gdyby robota Ewy Fromm poszła na marne. Ta dziewczyna drogo zapłaciła…
O tej małej, niepozornej dziewczynie myślał jeszcze przez chwilę, gdy na leśnej polance czekał na Hannę, z którą Konrad chciał porozmawiać na osobności. Wyszła wreszcie, ale była chmurna i milcząca. Dopiero w drodze powrotnej wzięła go poufałym gestem pod rękę.
– Powiem ci coś, czego me powinnam ci mówić.
– Nie fatyguj się – odparł. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Konrad kazał ci mnie zwerbować. Przy następnej okazji zakomunikujesz mu, że ci się to nie udało i więcej nie będziemy wracali do tego tematu.
– Może to i lepiej – uśmiechnęła się znowu.
– Musimy się zastanowić nad prezentem dla twego szefa – rzekł Kloss. W paru słowach opowiedział jej wszystko, co dotyczyło Gebhardta. Wspólnie opracowali scenariusz: ktoś z nich zmusi Gebhardta do akcji. Gebhardt oczywiście zginie, bo ten tłuścioch z ministerstwa propagandy, mający swobodny dostęp do ministerstwa wojny, spełnia wszystkie warunki, by w oczach Langnera stać się znakomitą namiastką zdemaskowanego szpiega.
Wieczorem tego samego dnia do stolika, przy którym nadradca Gebhardt kończył rozszarpywać pieczonego kurczaka, podszedł oberleutnant Kloss. Bez pytania usiadł przy jego stoliku i nim grubas zdołał ochłonąć ze zdumienia, że widzi człowieka, którego zabił był wczoraj, zapytał:
– Czy ma pan chwilę czasu, by porozmawiać ze mną o paru skrzynkach starej porcelany i paru żołnierzach, którzy zginęli przy ich konwojowaniu?
Gebhardt nie miał czasu. Odepchnął stolik i wyciągnął rewolwer. Ale strzał padł, nim zdążył nacisnąć spust. Kapitan Boldt, który siedział przy sąsiednim stole razem z Hanną Bosel, nie bez słuszności uchodził za znakomitego strzelca. A za przeszkodzenie w ucieczce groźnemu szpiegowi, nadradcy Gebhardtowi, otrzymał pochwałę w rozkazie od samego obersta Langnera.
– Dobrze, panie poruczniku – rzekł Wąsowski – ale ostrzegam, że pożałuje pan swego pytania. Posłańcem był pański bezpośredni przełożony.
– Kto? – zerwał się Kloss. Miał nadzieję, że nieźle odegrał zdumienie i przerażenie.
– Tak – potwierdził Wąsowski – oberst Herbert Reiner.
Lohse bez słowa wstał, otworzył drzwi, gestem przywołał SS-mana i kazał mu odprowadzić aresztowanego. Stenograf, jakby przestraszony tym, co zaszło, pospiesznie zbierał swoje papiery.
Dopiero po jego wyjściu Lohse usiadł, a raczej opadł na krzesło naprzeciw Klossa.
– Dla mnie sprawa jest jasna. Zrozumiałem nareszcie, czego on szukał w tym pałacyku myśliwskim nazajutrz po aresztowaniu Wąsowskiego i gratuluję ci, Hans, że zdołałeś mu przeszkodzić w znalezieniu tej rzeczy.
– Nie wierzę – powiedział Kloss – żeby także oberst Reiner był zdrajcą.
– Jesteś bardzo młody, Hans, a ja jestem starym policjantem. Fakty przemawiają za tym. Nie wolno nam ulegać sentymentom.
– Masz rację, ale nie wiem, jak teraz postąpić. Przecież powinienem meldować Reinerowi o każdym nowym elemencie śledztwa.
– Proponuję wyłączyć Reinera ze śledztwa – powiedział Lohse. – Zameldujemy o wszystkim Dibeliusowi, niech on zdecyduje.
– Tak – powiedział Kloss – tylko Dibelius nam pozostał. Tylko że – zawahał się – nie wiem, czy mogę ci o tym powiedzieć. Idzie mi o tę sprzeczność: pięć czy dziesięć tysięcy dolarów. Jestem pewien, że kiedy ty sięgnąłeś do skrytki było w niej pięć tysięcy. A Wąsowski upiera się, że było dziesięć. Nie ma żadnego powodu kłamać. Początkowo myślałem, że to po prostu jakieś przeoczenie, błąd stenografa albo moja nieopatrzna sugestia, ponieważ bałem się wypowiedzieć głośno pewne przypuszczenia. Wśród papierów Wąsowskiego znalazłem między innymi te trzy kartki.
– Przez szerokość biurka podsunął je Lohsemu. – Podpis jest identyczny, wydaje mi się skądś znajomy.
– To podpis Dibeliusa, daję głowę – powiedział Lohse.
– Zaczekaj, przecież to są rewersy. Sześć tysięcy marek -przeczytał półgłosem – dwadzieścia tysięcy złotych. To niemożliwe!
– Teraz ty używasz słowa „niemożliwe". Więc jednak się nie myliłem.
– Rozumiem teraz przemówienie Dibeliusa, jakie wygłosił do mnie, kiedy rozpoczynaliśmy śledztwo, i to, że był tak słodki dla mnie. Po prostu był zadłużony u Wąsowskiego. Słuchaj, Hans, nie rozumiem jednego, przecież on musiał pamiętać o tych rewersach. Dlaczego aresztował Wąsowskiego? Dlaczego nie zastrzelił go po prostu tam, na miejscu? Po co mnie wzywał?