Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Popróbujemy, popróbujemy! — mówił Miller, który jak tonący chwytał się każdej deski i łatwo od rozpaczy przechodził do nadziei. — Ale czy Kaliński albo Zbrożek zgodzą się jeszcze posłować do klasztoru, czy uwierzą w ów podkop i czy zechcą księżom o nim oznajmić?
— W każdym razie Kuklinowski zgodzi się — odrzekł Wrzeszczowicz — ale lepiej będzie, żeby i on wierzył naprawdę w istnienie przechodu.
Wtem tętent rozległ się przed kwaterą.
— Owóż i pan Zbrożek przyjechał — rzekł książę Heski, spoglądając przez okno.
Po chwili w sieni zabrzęczały ostrogi i Zbrożek wszedł, a raczej wpadł do izby. Twarz jego była blada, wzburzona, i zanim oficerowie zdążyli spytać o powody tego pomieszania, pułkownik zakrzyknął:
— Kuklinowski nie żyje!
— Jak to? Co waść mówisz? Co się stało? — spytał Miller.
— Pozwólcie mi odetchnąć — rzekł Zbrożek — bo to, com widział, imaginację przechodzi…
— Mów prędzej! zamordowanoli go? — zawołali wszyscy.
— Kmicic! — odparł Zbrożek.
Oficerowie zerwali się wszyscy ze swych miejsc i poczęli patrzyć na Zbrożka jak na szalonego; on zaś, wyrzucając nozdrzami szybkie kłęby pary, tak mówił:
— Gdybym nie widział, oczom bym nie wierzył, bo to nieludzka moc. Kuklinowski nieżywy, trzech żołnierzy zabitych, a Kmicica ani śladu. Wiedziałem, że to straszny człowiek. Reputacja jego w całym kraju znana… Żeby jednak, będąc jeńcem, związanym, nie tylko się wyrwać, ale pobić żołnierzy i Kuklinowskiego storturować… tego człowiek nie mógł dokonać, to chyba diabeł!
— Coś podobnego nigdy się nie przygodziło… To niepodobne do wiary! — szepnął Sadowski.
— Pokazał ten Kmicic, co umie! — odrzekł książę Heski. — A nie wierzyliśmy wczoraj Polakom, gdy nam mówili, co to za ptak; myśleliśmy, że koloryzują, jak oni zwykle.
— Oszaleć! — krzyknął Wrzeszczowicz.
Miller trzymał się rękami za głowę i nic nie mówił. Gdy wreszcie podniósł oczy, błyskawice gniewu krzyżowały się w nich z błyskawicami podejrzeń.
— Panie Zbrożek — rzekł — choćby to był szatan, nie człowiek, bez pomocy, bez jakowejś zdrady nie mógłby on tego dokonać. Kmicic miał tu swoich admiratorów [449], a Kuklinowski swych wrogów i waszmość należałeś do ich liczby!
Zbrożek był to w całym znaczeniu tego słowa zuchwały żołnierz, dlatego usłyszawszy zarzut do siebie wymierzony, przybladł jeszcze mocniej, zerwał się z miejsca, zbliżył się do Millera i zastąpiwszy mu drogę, spojrzał wprost w oczy.
— Czy wasza dostojność mnie posądzasz?… — zapytał.
Nastała bardzo ciężka chwila. Wszyscy obecni nie mieli najmniejszej wątpliwości, iż jeśli Miller da odpowiedź twierdzącą, nastąpi niechybnie coś strasznego i niesłychanego w dziejach wojskowych. Wszystkie ręce spoczęły na rękojeściach rapierów. Sadowski obnażył nawet swój zupełnie.
Lecz w tej chwili oficerowie ujrzeli przez okna, iż podwórzec zaroił się od polskich jeźdźców. Prawdopodobnie przybywali oni także z wieściami o Kuklinowskim, wszelako w razie zajścia stanęliby niechybnie po stronie Zbrożka. Widział ich i Miller, a lubo [450] bladość wściekłości wystąpiła mu na twarz, jednak pohamował się i udając, że nie spostrzega nic wyzywającego w postępowaniu Zbrożka, odparł głosem, który starał się uczynić naturalnym:
— Opowiedz nam wasza mość szczegółowo, jak się to stało?
Zbrożek stał jeszcze czas jakiś z rozdętymi nozdrzami, lecz opamiętał się także, a przy tym myśl jego zwróciła się w inną stronę, gdyż towarzysze, którzy właśnie nadjechali, weszli do izby.
— Kuklinowski zamordowan! — powtarzali jeden za drugim.
— Kuklinowski zabit!
— Oddział jego rozprasza się! Żołnierze jego szaleją!
— Pozwólcie, panowie, przyjść do słowa panu Zbrożkowi, który pierwszy przyniósł nowinę! — zawołał Miller.
Po chwili uciszyło się i pan Zbrożek tak mówić począł:
— Wiadomo panom, żem na ostatniej naradzie wyzwał Kuklinowskiego na kawalerski parol. Byłem admiratorem Kmicica, prawda, bo i wy, choć jego nieprzyjaciele, musicie przyznać, że nie lada kto mógł spełnić takie dzieło, jak owo rozsadzenie tej armaty. Odwagę i w nieprzyjacielu cenić należy, dlatego podałem mu rękę, ale on mi swej umknął i zdrajcą mnie nazwał. Więc pomyślałem sobie: niech Kuklinowski czyni z nim, co chce… Chodziło mi jeno o to, żeby jeśli Kuklinowski postąpi sobie z nim przeciwnie rycerskiemu honorowi, niesława tego uczynku na wszystkich Polaków, a między innymi i na mnie, nie spadła. Dlatego to chciałem się koniecznie z Kuklinowskim bić, i dziś rano wziąwszy dwóch towarzyszów [451], pojechałem do jego obozu. Przyjeżdżamy do kwatery… Powiadają: „Nie masz go!” Posyłam tu, nie masz go!… W kwaterze mówią, że i na noc wcale nie wracał, ale nie byli niespokojni, bo myśleli, że u waszej dostojności został. Aż jeden żołnierz powiada, że w nocy pojechał z Kmicicem w pole do stodółki, w której miał go przypiekać. Jadę do stodółki, wierzeje otwarte. Wchodzę, widzę: wisi nagie ciało na belce… Pomyślałem, że Kmicic, aż gdy oczy do mroku przywykły, patrzę, że trup jakiś chud i kościsty, a tamten wyglądał jak Herkules… Dziwno mi było, żeby się mógł tak skurczyć przez jedną noc… Zbliżam się tuż — Kuklinowski!
— Na belce? — spytał Miller.
— Tak jest! Przeżegnałem się… Myślę: czary, omam czy co?… Dopiero jakem zobaczył trupy trzech żołnierzy, prawda stanęła przede mną jako żywa. Ten straszny człek pobił tamtych, tego powiesił i przypiekł po katowsku, a sam uszedł!
— Do śląskiej granicy niedaleko! — rzekł Sadowski.
Nastała chwila milczenia.
Wszelkie podejrzenie co do udziału Zbrożka zgasło w duszy Millera. Lecz sam wypadek zmieszał go, przeraził i napełnił jakimś nieokreślonym niepokojem. Widział naokoło piętrzące się niebezpieczeństwa, a raczej groźne ich cienie, przeciw którym ani wiedział, jak walczyć; czuł, że otoczył go jakiś łańcuch niepomyślności. Pierwsze ogniwa leżały przed jego oczyma, lecz dalsze otaczał jeszcze mrok przyszłości. Opanowało go takie uczucie, jakby mieszkał w popękanym domu, który lada chwila mógł mu się zwalić na głowę. Niepewność przygniotła go nieznośnym ciężarem, i pytał sam siebie, do czego ma rąk przyłożyć?
Wtem Wrzeszczowicz uderzył się w czoło.
— Na Boga! — rzekł. — Od wczoraj, jakem tego Kmicica ujrzał, wydawało mi się, że ja go kiedyś znałem. Teraz znów widzę przed sobą tę twarz, przypominam sobie dźwięk mowy. Musiałem go chyba spotkać na krótko i po ciemku, wieczorem, ale mi po głowie chodzi… chodzi…
Tu począł trzeć ręką czoło.
— Co nam z tego? — rzekł Miller — nie skleisz, panie hrabio, armaty, choćbyś sobie przypomniał; nie wskrzesisz Kuklinowskiego!
Tu zwrócił się do oficerów:
— Komu wola, panowie, za mną na miejsce wypadku!
Wszyscy chcieli jechać, bo wszystkich podniecała ciekawość.
Podano więc konie i ruszyli rysią, a jenerał na czele. Zbliżywszy się do stodółki, ujrzeli kilkudziesięciu jeźdźców polskich, rozrzuconych naokoło owego zabudowania na drodze i po polu.
— Co to za ludzie? — spytał Zbrożka Miller.
— To muszą być Kuklinowskiego. Mówię waszej dostojności, że ta hołota po prostu poszalała…
To rzekłszy, Zbrożek począł kiwać na jednego z jeźdźców.
— Bywaj, bywaj! Żywo!
Żołnierz podjechał.
— Wy spod Kuklinowskiego?
— Tak jest.
— A gdzie reszta pułku?
— Rozbieżeli się. Mówią, że nie chcą dłużej służyć przeciw Jasnej Górze.
— Co on mówił? — spytał Miller.
Zbrożek wytłumaczył.
— Spytaj go waść, dokąd poszli? — rzekł jenerał.
Zbrożek powtórzył pytanie.
— Nie wiadomo — odrzekł żołnierz. — Niektórzy poszli na Śląsk. Inni mówili, że samemu Kmicicowi idą służyć, bo takiego drugiego pułkownika nie masz ani między Polaki [452], ani między Szwedami.