Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Lecz Kmicic podniósł głowę do góry i nozdrzami parskać począł.
— Nie podaję ręki zdrajcom, którzy przeciw ojczyźnie służą! — odrzekł.
Zbrożka twarz oblała się krwią.
Kaliński, który stał tuż za nim, cofnął się także; szwedzcy oficerowie otoczyli ich zaraz, wypytując, co by to za jeden był ów Kmicic, którego nazwisko takie uczyniło wrażenie.
Tymczasem w sąsiedniej izbie Kuklinowski przyparł Millera do okna i mówił:
— Wasza dostojność! dla waszej dostojności nic to nazwisko: Kmicic! a to jest pierwszy żołnierz i pierwszy pułkownik w całej Rzeczypospolitej. Wszyscy o nim wiedzą, wszyscy to imię znają! Radziwiłłowi niegdyś służył i Szwedom, teraz widać przeszedł do Jana Kazimierza. Nie masz mu równego między żołnierzami, chyba ja. Toż on tylko mógł to uczynić, żeby pójść samemu i owo działo rozsadzić. Z tego jednego uczynku można by go poznać. On to Chowańskiego podchodził tak, że aż nagrodę na jego głowę wyznaczono. On w dwieście czy trzysta ludzi całą wojnę trzymał po szkłowskiej klęsce na sobie, póki się inni nie opatrzyli i śladem jego nie zaczęli urywać nieprzyjaciół. To najniebezpieczniejszy człowiek w całym kraju.
— Czego mi waść śpiewasz jego pochwały? — przerwał Miller. — Że niebezpieczny, przekonałem się z własną niepowetowaną szkodą.
— Co wasza dostojność zamierzasz z nim uczynić?
— Kazałbym go powiesić, alem sam żołnierz i odwagę a fantazję cenić umiem… Przy tym to szlachcic wysokiego rodu… Każę go rozstrzelać dziś jeszcze.
— Wasza dostojność… Nie mnie uczyć najznamienitszego żołnierza i statystę [432] nowych czasów, ale pozwolę sobie powiedzieć, że to człowiek zbyt sławny. Jeśli wasza dostojność to uczynisz, chorągwie Zbrożka i Kalińskiego pójdą sobie, co najmniej, precz tego samego dnia i przejdą do Jana Kazimierza.
— Jeśli tak, to każę je w pień wyciąć przed odejściem! — zakrzyknął Miller.
— Wasza dostojność, odpowiedzialność okrutna, bo gdy się to rozgłosi, a wycięcia dwóch chorągwi trudno ukryć, całe wojsko polskie odstąpi Karola Gustawa. Waszej dostojności wiadomo, że oni się i tak w wierności chwieją… Hetmani sami niepewni. Pan Koniecpolski [433] z sześciu tysiącami najlepszej jazdy jest przy boku naszego pana… To nie żarty… Boże uchowaj, gdyby i ci się przeciw nam zwrócili, przeciw osobie jego królewskiej mości!… A oprócz tego ta twierdza się broni, prócz tego wyciąć chorągwie Zbrożka i Kalińskiego niełatwo, bo jest tu i Wolf z piechotą. Mogliby się porozumieć z załogą twierdzy…
— Do stu rogatych diabłów! — przerwał Miller — czego ty chcesz, Kuklinowski, czy żebym temu Kmicicowi życie darował? To nie może być!
— Ja chcę — odrzekł Kuklinowski — żebyś wasza dostojność mnie go darował.
— A ty co z nim uczynisz?
— A ja… go ze skórki żywcem obłupię…
— Nie wiedziałeś nawet jego właściwego nazwiska, więc go nie znałeś. Co masz przeciw niemu?
— Poznałem go dopiero w Częstochowie, gdym powtórnie od waszej dostojności do mnichów posłował.
— Maszli jakie powody do zemsty?
— Wasza dostojność! Chciałem go prywatnie do naszego obozu namówić… On zaś, korzystając z tego, żem moje poselstwo odłożył na stronę, znieważył mnie, Kuklinowskiego, tak jak nikt w życiu mnie nie znieważył.
— Co ci uczynił?
Kuklinowski zatrząsł się i zębami zazgrzytał.
— Lepiej o tym nie mówić… Daj mi go wasza dostojność… On śmierci przeznaczon i tak, a ja chciałbym się przedtem trochę z nim pobawić… Och! tym bardziej że to jest Kmicic, któregom poprzednio wenerował [434], a który tak mi się odpłacił… Daj mi go wasza dostojność! Będzie i dla waszej dostojności lepiej, bo gdy ja go zgładzę, wówczas Zbrożek i Kaliński, a z nimi wszystko polskie rycerstwo nie obruszy się na waszą dostojność, tylko na mnie, a ja sobie radeczki dam… Nie będzie gniewów, dąsów, buntów… Będzie moja prywatna spraweczka o Kmicicową skórkę, z której bęben każę uczynić…
Miller zamyślił się; nagle podejrzenie błysło mu w twarzy.
— Kuklinowski! — rzekł — może ty chcesz go ocalić?
Kuklinowski rozśmiał się cicho, ale był to śmiech tak straszny i szczery, że Miller przestał wątpić.
— Może i słusznie radzisz! — rzekł.
— Za wszystkie moje zasługi o tę jedną proszę nagrodę!
— Więc go bierz!
Po czym weszli obaj do izby, w której była zgromadzona reszta oficerów. Miller zwrócił się do nich i rzekł:
— Za zasługi pana Kuklinowskiego oddaję mu jeńca do dowolnego rozporządzenia.
Nastała chwila milczenia; po czym pan Zbrożek wziął się w boki i spytał go z pewnym akcentem pogardy:
— A co pan Kuklinowski zamierza z jeńcem uczynić?
Kuklinowski, zwykle pochylony, rozprostował się nagle, usta jego rozszerzyły się złowrogim uśmiechem, a źrenice oczu poczęły drgać.
— Komu się nie podoba to, co z jeńcem uczynię — rzekł — ten wie, gdzie mnie szukać.
I trzasnął z cicha szablą.
— Parol [435], panie Kuklinowski! — rzekł Zbrożek.
— Parol, parol!
To rzekłszy, zbliżył się do Kmicica.
— Chodź, robaczku, ze mną, chodź, przesławny żołnierzyku… Słabyś trochę, potrzeba ci pielęgnacyjki… Ja cię popielęgnuję!
— Rakarz [436]! — odrzekł Kmicic.
— Dobrze, dobrze! harda duszyczko… Tymczasem chodź.
Oficerowie zostali w izbie, Kuklinowski zaś siadł na koń przed kwaterą. Mając ze sobą trzech żołnierzy, kazał jednemu z nich wziąć Kmicica na arkan [437] i wszyscy razem udali się ku Lgocie, gdzie stał pułk Kuklinowskiego.
Kmicic przez drogę modlił się żarliwie. Widział, że śmierć nadchodzi, i polecał się Bogu z całej duszy. Tak zaś zatopił się w modlitwie i w swym przeznaczeniu, że nie słyszał, co do niego mówił Kuklinowski; nie wiedział nawet, jak długo droga trwała.
Zatrzymali się na koniec w pustej, na wpół rozwalonej stodółce, stojącej nieco opodal od kwater pułku Kuklinowskiego, w szczerym polu. Pułkownik kazał wprowadzić do niej Kmicica, sam zaś zwrócił się do jednego z żołnierzy.
— Ruszaj mi do obozu — rzekł — po sznury i płonącą maźnicę [438] ze smołą.
Żołnierz skoczył co tchu w koniu i po kwadransie z tą samą chyżością powrócił nazad z drugim jeszcze towarzyszem. Obaj przywieźli żądane przedmioty.
— Rozebrać tego gaszka do naga — rzekł Kuklinowski — związać mu linką z tyłu ręce i nogi, a potem podciągnąć go na belkę!
— Rakarz! — powtórzył Kmicic.
— Dobrze, dobrze! pogadamy jeszcze, mamy czas…
Tymczasem jeden z żołnierzy wlazł na belkę, a inni zwłóczyli szaty z Kmicica. Gdy to uczyniono, trzej oprawcy położyli go twarzą do ziemi, związali mu ręce i nogi długą liną, następnie, okręciwszy go jeszcze nią w pół ciała, rzucili drugi jej koniec żołnierzowi siedzącemu na belce.
— Teraz podnieść go w górę, a tamten niech zakręci linę i zawiąże! — rzekł Kuklinowski.
W minutę rozkaz był spełniony.
— Puścić! — rozległ się głos pułkownika.
Lina skrzypnęła, pan Andrzej zawisnął poziomo kilka łokci nad klepiskiem.
Wówczas Kuklinowski umoczył kwacz [439] w płonącej maźnicy, podszedł ku niemu i rzekł:
— A co, panie Kmicic?… Mówiłem, że dwóch jest pułkowników w Rzeczypospolitej, dwóch tylko: ja i ty! A tyś się właśnie do kompanijki z Kuklinowskim nie chciał przyznać i kopnąłeś go?… Dobrze, robaczku, miałeś słuszność! Nie dla ciebie kompanijka Kuklinowskiego, bo Kuklinowski lepszy. Ejże, sławny pułkowniczek pan Kmicic, a Kuklinowski ma go w ręku i Kuklinowski mu boczków przypiecze…
— Rakarz! — powtórzył po raz trzeci Kmicic.
— Ot, tak… boczków przypiecze! — dokończył Kuklinowski.