Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Najlepsze wrażenie uczyni śmierć owego Kmicica — odparł Wrzeszczowicz. — Spodziewam się, że tam Kuklinowski już go ze skóry obłupił.
— Mniemam i ja, że już nie żyje — odpowiedział Miller. — Ale nazwisko owo przypomina mi naszą stratę niczym nie wynagrodzoną. Było to największe działo w całej artylerii jego królewskiej mości. Nie ukrywam panom, że wszystkie nadzieje moje na nim polegały. Wyłom już był uczyniony, strach w twierdzy szerzył się. Jeszcze parę dni, a bylibyśmy ruszyli do szturmu. Teraz za nic cała praca, za nic wszystkie wysilenia. Mur jednego dnia naprawią. A te działa, którymi jeszcze rozporządzamy, nie lepsze od fortecznych, i łatwo porozbijane być mogą. Większych nie ma skąd wziąć, bo ich i pan marszałek Wittenberg nie posiada. Mości panowie! Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym klęska wydaje mi się straszniejszą!… I pomyśleć, że jeden człowiek ją zadał!… Jeden pies! Jeden szatan!… Oszaleć przyjdzie! do wszystkich rogatych diabłów!…
Tu Miller uderzył pięścią w stół, bo go gniew niepohamowany pochwycił, tym okrutniejszy, że bezsilny.
Po chwili zakrzyknął:
— A co jego królewska mość powie, gdy go wieść o tej stracie dojdzie?!…
Po chwili znów:
— A co my poczniem?… Zębami tej skały nie zgryziem! Bogdaj zaraza tych zabiła, którzy mnie pod tę twierdzę namawiali!…
To rzekłszy, porwał puchar kryształowy i w uniesieniu grzmotnął nim o podłogę, aż kryształ rozbił się na proch.
Oficerowie milczeli. Nieprzystojne uniesienie jenerała, właściwsze chłopu niż wojownikowi tak wysoką piastującemu godność, zraziło doń serca i skwasiło do reszty humory.
— Radźcie, panowie! — zakrzyknął Miller.
— Radzić można tylko spokojnie — odparł książę Heski.
Miller począł sapać i wyparskiwać gniew nozdrzami. Po niejakim czasie uspokoił się i wodząc oczyma po obecnych, jakby zachęcając ich wzrokiem, rzekł:
— Przepraszam waszmościów, ale gniew mój nie dziwota. Nie będę wspominał tych miast, którem, objąwszy komendę po Torstensonie, zdobył, bo nie chcę wobec teraźniejszej klęski dawną fortuną się chlubić. Wszystko to, co się pod tą twierdzą dzieje, ludzki rozum po prostu przechodzi. Jednakże radzić trzeba… Po to waćpanów wezwałem. Obradujcie więc… i co większością na radzie postanowimy, to spełnię.
— Niech wasza dostojność da nam przedmiot do obrady — rzekł książę Heski. — Mamyli obradować jedynie nad zdobyciem fortecy czy też i nad tym, czy nie lepiej ustąpić?
Miller nie chciał stawiać kwestii tak jasno, a przynajmniej nie chciał, aby owo: albo — albo, wyszło po raz pierwszy z jego ust, dlatego rzekł:
— Niech każdy z panów mówi szczerze, co myśli. Wszystkim nam o dobro i chwałę jego królewskiej mości chodzić powinno.
Lecz żaden z oficerów nie chciał także pierwszy z propozycją odstąpienia występować, więc znów nastało milczenie.
— Panie Sadowski! — rzekł po chwili Miller głosem, który starał się uczynić przyjaznym i łaskawym — pan szczerzej mówisz od innych, co myślisz, bo reputacja pańska zabezpiecza go od wszelkich podejrzeń…
— Myślę, jenerale — odparł pułkownik — że ów Kmicic był jednym z największych tegoczesnych żołnierzy i że położenie nasze jest desperackie…
— Wszakże pan byłeś za odstąpieniem od twierdzy?…
— Za pozwoleniem waszej dostojności, byłem tylko za tym, aby nie rozpoczynać oblężenia… To wcale inna rzecz.
— Więc co pan teraz radzisz?
— Teraz odstępuję głos panu Wrzeszczowiczowi…
Miller zaklął jak poganin.
— Pan Weyhard będzie za całą tę nieszczęsną wyprawę odpowiadał! — rzekł.
— Nie wszystkie moje rady spełniono — odpowiedział zuchwale Wrzeszczowicz — mógłbym też śmiało zrzucić z siebie odpowiedzialność. Byli tacy, którzy je krzyżowali. Byli tacy, którzy dziwną zaiste i niewytłumaczoną żywiąc dla księży życzliwość, odmawiali jego dostojność od wszelkich surowszych środków. Radziłem, żeby owych księży posłujących powiesić, i jestem przekonany, że gdyby to się stało, postrach otworzyłby nam już bramy tego kurnika.
Tu Wrzeszczowicz począł patrzeć na Sadowskiego, lecz nim ten zdobył się na odpowiedź, wmieszał się książę Heski.
— Nie nazywaj, hrabio, tej twierdzy kurnikiem — rzekł — bo im bardziej zmniejszasz jej znaczenie, tym bardziej powiększasz naszą hańbę.
— Niemniej radziłem, by posłów powiesić. Postrach i zawsze postrach, oto com od rana do wieczora powtarzał, lecz pan Sadowski pogroził dymisją i księża odeszli bezpiecznie.
— Idź, panie hrabio, dzisiaj do fortecy — odpowiedział Sadowski — wysadź prochami największą ich armatę, jak to uczynił z naszą ów Kmicic, a ręczę ci, że to większy rozszerzy postrach niż zbójeckie posłów mordowanie!…
Wrzeszczowicz zwrócił się wprost do Millera:
— Wasza dostojność! Sądzę, żeśmy się tu na naradę, nie na krotofile [443] zebrali!
— Czy masz waszmość co, prócz czczych wyrzutów, do powiedzenia? — spytał Miller.
— Mam, pomimo wesołości tych panów, którzy mogliby swój humor do lepszych czasów zachować.
— O Laertiadesie [444], z fortelów swych znany! — zakrzyknął książę Heski.
— Panowie! — odpowiedział Wrzeszczowicz — wiadomo powszechnie, że nie Minerwa [445] jest waszym opiekuńczym bóstwem; a ponieważ Mars [446] wam nie dopisał i zrzekliście się waszych głosów, pozwólcie mnie mówić.
— Góra stękać poczyna, zaraz ujrzymy mysi ogonek [447]! — dorzucił Sadowski.
— Proszę o milczenie! — rzekł surowo Miller.
— Mów, panie hrabio, pamiętaj tylko, że dotąd rady twoje wydały gorzkie owoce.
— Które mimo zimy spożywać musimy na kształt zapleśniałych sucharów! — wtrącił książę Heski.
— Tym się tłumaczy, dlaczego wasza książęca mość pijesz tyle wina — odparł Wrzeszczowicz — a choć wino nie zastąpi przyrodzonego dowcipu, pomaga ci za to do wesołego strawienia nawet hańby. Lecz mniejsza o to! Wiem dobrze, iż w fortecy jest partia, która od dawna poddać się pragnie, i tylko nasza niemoc z jednej, a nadludzki upór przeora z drugiej strony utrzymuje ją w karbach. Nowy postrach doda jej nowych sił, dlatego należy nam okazać, że nic sobie nie robimy ze straty działa, i szturmować tym usilniej.
— Czy to już wszystko?
— Choćby to było wszystko, sądzę, że podobna rada zgodniejszą jest z honorem szwedzkich żołnierzy niż jałowe z niej drwiny przy kielichach i niż wysypianie się po pijatyce. Ale to nie wszystko. Należy rozpuścić między naszymi żołnierzami, a zwłaszcza między polskimi wieść, że górnicy, którzy teraz nad założeniem miny pracują, odkryli stary przechód podziemny, ciągnący się pod sam klasztor i kościół…
— Masz waszmość słuszność, to dobra rada! — rzekł Miller.
— Gdy wieść ta między naszymi i polskimi żołnierzami się rozszerzy, sami Polacy będą namawiać mnichów do poddania się, bo i im chodzi, równie jak mnichom, aby to gniazdo zabobonów ocalało.
— Jak na katolika, to nieźle! — mruknął Sadowski.
— Gdyby służył Turkom, nazywałby Rzym gniazdem zabobonów! — odpowiedział książę Heski.
— Wtedy Polacy wyślą niezawodnie od siebie posłów do księży — mówił dalej Weyhard — owa partia w klasztorze, która dawno się chce poddać, pod wpływem przerażenia ponowi swe usilności, i kto wie, czy nie zmuszą przeora i opornych do otworzenia bram.
— „Zginie miasto Priama przez podstęp boskiego Laertydy… [448]” — począł deklamować książę Heski.
— Dalibóg, czysta historia trojańska, a jemu się zdaje, że coś nowego wymyślił! — odpowiedział Sadowski.
Lecz Millerowi rada podobała się, bo w samej rzeczy nie była złą. Partia, o której Wrzeszczowicz wspominał, istniała w klasztorze. Nawet niektórzy księża słabszego ducha do niej należeli. Prócz tego przestrach mógł się rozszerzyć pomiędzy załogą, ogarnąć nawet tych, którzy dotąd chcieli się bronić do ostatniej kropli krwi.