Tomek w grobowcach faraon?w
Tomek w grobowcach faraon?w читать книгу онлайн
Seria powie?ci Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego na r??nych kontynentach. Mi?dzy innymi ch?opiec bierze udzia? w wyprawie ?owieckiej na kangury w Australii i prze?ywa niebezpieczne przygody w Afryce, ?yje w?r?d czerwonosk?rych Nawaj?w i Apacz?w. W te niezwyk?e przygody wpleciona jest historia odkry? dokonywanych przez polskich podr??nik?w. Od wielu pokole? te ksi??ki s? lektur? ?atw? i atrakcyjn? nie tylko dla ch?opc?w.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Abeer dobiegł do obozu. Strzał, a potem głośny krzyk zaalarmował wszystkich. Doskonale rozumieli, że musiało się wydarzyć coś niezwykłego. Wilmowski nie czekając na wyjaśnienia, przygotował apteczkę i broń. Abeer zawiadomił ojca chłopca, który porwał kilka ciepłych koców i począł wspinać się pod górę. Za nim pędził Wilmowski i kilku innych członków karawany. Zastali wstrząsający widok. Smuga, z zakrwawioną twarzą, tulił do siebie chłopca, którym wstrząsały dreszcze. Ziemia wokół była czerwona i wilgotna od krwi. Wilmowski zabandażował ranę, a ojciec chłopca zawinął go w przyniesione koce i zaniósł do obozu. Bez przerwy poili chorego zsiadłym mlekiem z wodą, starannie dbając o to, by był przykryty kocami i obficie się pocił.
Wieczorem ktoś przyniósł wyprawioną skórę gada. Wywołało to dyskusję o żmijach i szansach chłopca.
– To jedna z najbardziej jadowitych żmij – mówił Smuga. – Ale jeśli chłopiec dotąd żyje, to z godziny na godzinę wzrasta prawdopodobieństwo, że wyjdzie z tego cało.
Abeer uważnie przyglądał się skórze. Był to duży okaz, mierzący około metra. Cała czerwonobrunatna skóra pokryta była różnokolorowymi cętkami.
– Ma zmiażdżoną głowę, w przeciwnym razie zobaczylibyśmy rodzaj daszku nad oczyma, gdzie skóra jest stwardniała, zrogowaciała – ciągnął Smuga. – Trzeba bardzo uważać. Żmija rogata chowa się bowiem starannie w piasku, zakopuje w nim, wystawiając na zewnątrz tylko oczy. A uderza rzeczywiście błyskawicznie. Poluje zresztą w zasadzie nocą. Gdy sahban atakuje, jest tak szybki, że nikt nie ma szans. Tu mieliśmy dużo szczęścia, bo żmije były dwie. Gdy pojawiła się pierwsza, wyciągnąłem instynktownie broń i dlatego mogłem strzelić do drugiej. Niezbyt precyzyjnie zresztą.
– Nie mów tak, Janie. To był kapitalny strzał – rzekł Wilmowski.
– Trzeba też dużo odwagi, by zatłuc gada butem – dodał Abeer.
– Nie było to trudne, bo żmija wiła się w kółko – uśmiechnął się Smuga.
– Miejmy nadzieję, że chłopiec przeżyje – westchnął Abeer.
Gdy wyruszyli dalej następnego dnia, młody Arab żył. Na przemian odzyskiwał i tracił przytomność. Abeer spędzał przy nim wiele czasu, starannie przykrywając kocami i zraszając gorące czoło chłodnymi kompresami.
Gdy byli o dzień drogi od Al-Fajjum, wiadomo już było, że kryzys minął, a syn przewodnika przeżyje niebezpieczną przygodę. Jego ojciec nie wiedział, jak wyrazić Smudze swą wdzięczność:
– Niech Bóg będzie dla ciebie zawsze miłosierny i pozwoli ci mieszkać w ogrodach raju – mówił. – A twym dzieciom niech ześle sukcesy i dar pobożności.
– Dobrze, że nie ma tu Nowickiego – śmiał się Smuga. – Dopiero by mi wypominał te życzenia.
Dotarli niebawem do jeziora Briket Kuarun. Wprost z pustyni wkraczali teraz do “kraju róż i wina”. Zanim rozstali się z karawaną, jej przewodnik zatrzymał ich u siebie w gościnie. Aby wyrazić wdzięczność, podarował Smudze jednego ze swych wielbłądów. Był to dar królewski. W zamian Smuga zostawił mu, jako pamiątkę, skórę zabitego sahbana.
Abeer chciał spędzić trochę czasu z chłopcem, który się bardzo do niego przywiązał. Smuga i Wilmowski wybrali się zatem na spacer brzegiem jeziora.
– Gdzież ty, Janie nie byłeś… Okazuje się, że i Egipt znasz tak dobrze…
Smuga zaśmiał się gorzko…
– I wszędzie moim śladem idą najdziwniejsze przygody, chcesz zapewne powiedzieć. Jestem już tym zmęczony.
Długo szli w milczeniu, słuchając głosów przyrody.
– Czasem zdaje mi się, że życie człowieka jest misją i nie pozostaje nam nic innego jak tylko ją podjąć – powiedział w końcu Wilmowski.
Przysiedli na skraju jeziora w zacisznym cieniu palm. Smuga zmrużonymi oczami wpatrywał się w horyzont.
– Może masz rację… A w Egipcie byłem już kilka razy. Ostatnio w przykrym okresie napięcia między Anglikami a miejscowymi. To było między wyprawą Tomka i Nowickiego do Meksyku a wiadomością, która spowodowała moją pospieszną podróż do Indii. Zarabiałem wówczas na życie jako tropiciel i myśliwy. Wśród angielskich oficerów i dyplomatów byłem dość wziętym łowcą, ze względu na dobre stosunki z miejscowymi. Do dziś pamiętam to polowanie… Miałem nim kierować. W ostatniej chwili coś mi wypadło i musiałem wyjechać na kilka dni. Poprosiłem znajomego o zamianę… Gdy wróciłem, zastałem piekło. Otóż jeden z oficerów postrzelił żonę fellacha z wioski Danszawaj, w pobliżu której odbywało się polowanie.
Smuga przerwał. Wilmowski obserwował go. Zastanawiał się, ile tego silnego mężczyznę kosztuje zewnętrzny spokój. Znał go od lat. Wiedział, że w trudnych czy niebezpiecznych chwilach jego twarz nieruchomieje, a wzrok staje się zimny, stalowy. Podobnie było i teraz. Z jedną tylko różnicą, że zamiast w niebezpieczeństwo teraz wpatrywał się w samego siebie.
– W odwecie fellachowie zaatakowali myśliwych. Po obu stronach byli ranni, a jeden z nich – tak się nieszczęśliwie złożyło, że był to Anglik – umarł… Przyjaciele mówili mi, że gdybym był, nie doszłoby do walki. Możliwe, że mieli rację. Dobrze znałem fellachów. Wierzyli mi. Cenili mnie także Anglicy. No cóż, nie da się już tego sprawdzić. Ale to jeszcze nie wszystko. Wiadomo było już wcześniej, że w niektórych środowiskach egipskich budzi się poczucie narodowej tożsamości. Tego Anglicy bardzo się obawiają. Nieszczęsne wydarzenie uznano więc za bunt. Nie na wiele się przydało, że walczyłem usilnie z taką interpretacją.
Smuga zamilkł. Zdawało się, że raz jeszcze waży argumenty, których mógł wtedy użyć.
“Wiem, że zmarły był oficerem, ale to był wypadek! Tragiczny splot okoliczności! Prestiż armii brytyjskiej nie ucierpi, jeśli wyrok będzie łagodny. Ostrzegam przed konsekwencjami karania całej wioski. Ile jeszcze trupów pragniecie panowie dodać do tego jednego?!”.
Po chwili podjął wątek.
– Mówiono potem, że gdyby nie działalność kilku ludzi, w tym moja, wyrok byłby o wiele surowszy. A tak… Powieszono czterech fellachów… “Tylko czterech”, jak mówiono. Innych zaś wychłostano. Było to w lipcu 1906 roku.
Smuga wolno wyciągnął fajkę. Poczęstował tytoniem Wilmowskiego i obaj zapalili. W dali huknęły dwa strzały i poderwały się stada ptaków. Ktoś widocznie polował. Prześlizgnęły się dwie feluki, tuż obok wolno przepłynął jakiś rybak.
– Trudno cię winić, Janie – powiedział Wilmowski.
– Toteż się nie winie. Czuję się tylko odpowiedzialny – odrzekł Smuga. – To tylko takie fatum, złośliwy los… Tysiąc razy może sprzyjać, a raz – nie… – dodał. – Widzisz, Andrzeju, jednym z powieszonych był krewny najbliższego mi w Egipcie człowieka. Bliższego niż Abeer… To syn Kopta i Arabki, przypadek bardzo rzadki w Egipcie. Do niego właśnie jedziemy. Pełni zaszczytną tutaj funkcję szejka, to jest wójta gminy [93] . Ale niezależnie od tego był i jest znaną i cenioną osobistością… Nie widzieliśmy się od tamtego lipca, ponieważ on mnie winił i nie chciał widzieć. Rozumiałem go w jego żalu i uczuciu zawodu. No a potem… Potem wyjechałem na wyprawę do Indii [94] . Wydawałoby się, że minęło już tyle lat, a kiedy znów zobaczyłem Egipt, wszystko wróciło.