Tajemnica Niezno?nego Kolekcjonera
Tajemnica Niezno?nego Kolekcjonera читать книгу онлайн
Na przyj?ciu zorganizowanym z okazji zar?czyn znika milioner(ojciec dziewczyny). Porywacz chce dosta? za cz?owieka ksi??k? biskupa. Jednak nikt nie wie co to za ksi??ka. Ch?opcy znajduj? j? dopiero na statku milionera. cz?owiek poszukuj?cy ksi??ki zostaje z?apany.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ROZDZIAŁ 12. Łzy bogów
Jupe usiłował nie wypuścić z rąk książki, ale był bezradny. Człowiek w niebieskiej koszuli rzucił go na pokład i wyszarpnął mu książkę. Zjawili się jeszcze dwaj krzepcy mężczyźni. Jeden z nich trzymał w ręce kawał rury i uderzał nią o dłoń drugiej ręki. Popatrzył na Jupe'a z wyraźnym pragnieniem uplasowania rury na jego głowie.
– Mamy was wyżej uszu, dzieciaki – powiedział. – Włazicie przez płot i robicie szkody. Tym razem nie wyrzucimy was po prostu za bramę. Zostaniecie tu i przekonacie się, jak należy traktować wandali.
– Nie jesteśmy wandalami! – krzyknął Jupe z oburzeniem. – Przyszliśmy tu za zgodą panny Pilcher. Podpisaliśmy się, jak należy. Spytajcie strażnika przy bramie.
Mężczyźni popatrzyli z wahaniem jeden na drugiego. Żaden nie był skory przyznać, że popełnił pomyłkę.
– Jeśli nam cokolwiek zrobicie, będziecie odpowiadać przed panną Pilcher – powiedział Jupe.
– To po pierwsze – dodał Pete znacząco.
– Jesteśmy zaprzyjaźnieni z komendantem policji, Reynoldsem – oznajmił Bob. – Proszę! Zatelefonujcie do komendy policji w Rocky Beach i powiedzcie, że złapaliście Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa. Zobaczymy, co wam powiedzą! To po drugie.
– Co myślisz, Bo – odezwał się jeden z mężczyzn.
– Mydlą nam oczy – powiedział ten, który odebrał Jupe'owi książkę. Spojrzał w stronę portierni.
– Pójdę się upewnić – powiedział trzeci. Zszedł ze statku i pospieszył truchtem do bramy.
Pozostali czekali. Po kilku minutach mężczyzna wrócił ze strażnikiem. Ten popatrzył na chłopców i skinął głową.
– Tak, to oni. Sam ich wpuściłem pół godziny temu.
– Och – facet z książką zdawał się mocno rozczarowany. – Okay, możecie dalej robić swoje.
– Zechce pan oddać mi książkę – powiedział Jupe.
Mężczyzna podał mu ją, mówiąc:
– Przepraszam, chłopcze, ale ciągle mamy tu jakieś kłopoty.
Odeszli, a strażnik wrócił do portierni. Jupe odetchnął głęboko i opuścił wzrok na trzymaną w rękach książkę.
– Ty się cały trzęsiesz – zauważył Pete.
– Nonsens! – Jupe starał się opanować drżenie rąk. – Straszyli nas tylko. Nic by nam nie zrobili.
Odpiął klamrę i otworzył książkę. Jej grzbiet zatrzeszczał, jakby się miał rozpaść, wypuszczając luzem wszystkie kartki. Książka nie rozleciała się jednak i Jupe zaczął przewracać strony. Kartki były wiotkie i kruche jak jesienne liście. W połowie książki był rozstęp w miejscu, gdzie wydarto kilka kartek.
– To jest pamiętnik czy coś w tym rodzaju. Pismo jest odręczne, a poszczególne ustępy są datowane. Zaczyna się słowem “Enero”, co po hiszpańsku znaczy styczeń. Pierwszego stycznia biskup – jeśli ten, co to napisał, był biskupem – przebywał w… w Santa Fe de Bogota.
– Hurra! – wykrzyknął Bob. – Bogota leży w Kolumbii. Więc to może mieć związek z Sogamoso, które również znajduje się w Kolumbii.
– Racja! – Jupe starał się okazywać spokój, ale oczy mu rozbłysły. – Możemy więc przyjąć, że wiadomość w komputerze ma pewien związek z porwaniem Jeremy'ego Pilchera. Więcej, że ma całkowity związek z porwaniem.
– Ale co z książką? – zapytał Pete. – Jupe, ty znasz hiszpański. O czym tam piszą?
Jupe zasępił się. Wiele słów było mu nieznanych. Atrament wyblakł, litery uległy zatarciu. Pismo było niewyraźne i bardzo drobne. Strony były tak gęsto zapisane, że linie wchodziły niemal jedna na drugą.
– Chyba nie dam rady tego odczytać. Nawet gdyby to było po angielsku, nie byłbym w stanie.
Bob zajrzał do książki nad jego ramieniem.
– Aha! Przypomina mi to te stare dokumenty, w których wszystkie “s” wyglądają jak “f.
– No, to na co czekamy? – powiedział Pete. – Dzwońmy do doktora Barristera. Założę się, że poleci nam kogoś, kto potrafi to przeczytać.
Pete mówił o doktorze Henrym Barristerze, profesorze antropologii na Uniwersytecie Ruxton w pobliskiej dolinie San Femando, Pomagał już chłopcom, kiedy potrzebowali informacji o znachorach, magii i czarnoksięstwie. Miał też licznych przyjaciół wśród profesorów innych wydziałów Ruxton, ich profesjonalna wiedza niejednokrotnie wspomagała młodych detektywów.
– Doktor Barrister mógłby nam zaoszczędzić wiele czasu – zgodził się Jupe. – Ale nie możemy zabrać książki do Ruxton bez porozumienia się z Marilyn. Mieliśmy dostarczyć jej książkę biskupa na okup za ojca. Może jej nie interesować wcale kwestia, dlaczego porywaczowi zależy na tej książce, a jedynie to, żeby jej ojciec był bezpieczny.
– Ach, racja – powiedział Pete. – Czasem zapominam o całym porwaniu. Nikt nie lubi starego Pilchera i jakoś mi łatwiej myśleć o rozwiązaniu zagadki, nie pamiętając, dlaczego zajmujemy się tą sprawą!
Jupe skinął głową potakująco i zamknął drzwi kabiny Pilchera. Oddali klucze przy bramie i poszli do najbliższej budki telefonicznej. Najpierw próbowali dodzwonić się do Marilyn do mieszkania jej matki w Santa Monica, ale odpowiedział automat. Jupe zostawił wiadomość i zatelefonował z kolei do domu Pilchera.
Telefon odebrała pani McCarthy.
– Poczekaj chwilkę, zaraz ją zawołam.
Odezwała się Marilyn i Jupe opowiedział jej o znalezieniu książki, która wygląda na pamiętnik jakiegoś biskupa. Przez chwilę nie odzywała się wcale, słychać było tylko, jak oddycha głęboko, niczym pływak, który zbyt długo nurkował pod wodą.
– Dzięki Bogu! – powiedziała wreszcie.
– Zastanawiamy się, czy chciałabyś się dowiedzieć, dlaczego ta książka jest tak dla kogoś ważna, czy też wolisz nie zawracać sobie tym głowy i oddać ją zaraz porywaczowi.
Marilyn wahała się chwilę.
– Mamy jeszcze trochę czasu. Ten człowiek znowu się odezwał, powiedziałam mu, że wciąż szukamy tego, czego żąda, ale trudno nam to znaleźć, skoro nie wiemy dokładnie, czego szukać. Odpowiedział: “Jeden dzień, masz jeszcze jeden dzień. Nie będę dłużej czekał”.,
– Więc mamy czas do jutra – powiedział Jupe i wytłumaczył, że chcą zawieźć książkę do Ruxton i pokazać doktorowi Barristerowi. – On na pewno zna kogoś, kto potrafi odcyfrować te stare manuskrypty. Zgodzisz się na to?
– Może tak będzie lepiej – powiedziała po namyśle. – Jeśli oddamy rzecz naprawdę cenną dla mojego ojca, gotów dostać ataku. Nawet jeśliby to miało mu ocalić życie. Taki już jest. Więc jedźcie do Ruxton. I tak nie miałabym sposobu zawiadomienia tego faceta, że znaleźliśmy książkę. Poza tym nie powinnam chyba mieć tej książki tutaj – dodała po przerwie. – Ktoś tu buszował w czasie mojej bytności u mamy. Zauważyłam, że rzeczy w mojej komodzie były poruszane. Jakby ktoś wyjął wszystko i włożył z powrotem. Jeśli był to człowiek, który zabrał tatę, to ma jego klucze. Może tu wchodzić i wychodzić, kiedy mu się podoba.
– Wezwij ślusarza. Niech zmieni zamki. Dobrze, jedziemy do doktora Barristera i damy ci znać, co się okaże
Następnie Jupe zatelefonował do doktora Barristera na uniwersytet. Miał szczęście. Mimo że letnie wakacje już się rozpoczęły, profesor był w swoim biurze. Obiecał na nich poczekać.
Detektywi wrócili do składu złomu ubłagać wujka Tytusa o podwiezienie do Ruxton.
– A więc chcecie jechać do Ruxton? – wujek Tytus uśmiechnął się, podkręcając końce swoich wielkich wąsów. – Obiecałem cioci Matyldzie dostarczyć cegły komuś w północnym Hollywoodzie. Droga prowadzi prosto przez Ruxton. Ciężarówka jut załadowana. Chodźcie, nie ma co marudzić!
Chłopcy wspięli się na platformę i mniejsza ciężarówka wujka Tytusa jechała wkrótce szosą. Po niecałej godzinie wysiedli przy kompleksie uniwersyteckim. Wujek Tytus obiecał przyjechać po nich w drodze powrotnej.
Doktora Barristera zastali w towarzystwie jego przyjaciela, szczupłego pana o bardzo łysej i błyszczącej głowie.
– Doktor Edouard Gonzaga – przedstawił go doktor Barrister. – Doktor Gonzaga kieruje u nas katedrą języków romańskich. Jest specjalnie zainteresowany starymi manuskryptami hiszpańskimi.
Rozpromieniony Jupiter wręczył doktorowi Gonzadze książkę biskupa. Profesor otworzył ją i spojrzał na pierwszą stronę.
– Ach! – obracał jedną stronę po drugiej i szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Niewiarygodne!
– Co to jest? – zapytał Jupe. Profesor wrócił do pierwszej strony.
– Pierwszy stycznia w Santa Fe de Bogota – odczytał. – Autor pisze, że odprawił właśnie mszę na intencję społeczności Nowej Grenady, by Bóg pobłogosławił jej wysiłki. Po mszy oczekiwał w pałacu Jego Najłaskawszej Mości, króla Carlosa.
Spojrzał na chłopców znad książki.
– Możliwe, że znaleźliście prawdziwy skarb. Autor tego dziennika był prawdopodobnie biskupem. Pisze o pałacu, a rezydencję biskupa nazywano zawsze pałacem. Jego Królewska Mość z nim korespondował, co nie mogłoby mieć miejsca, gdyby był skromnym księdzem. Oczywiście trzeba by to sprawdzić. Jest wiele sposobów na ustalenie wieku tej książki. Robi się analizę papieru, atramentu i tak dalej. Ale najprawdopodobniej macie tutaj zaginiony pamiętnik Enrigue'a Jimineza, krwawego biskupa!
– Krwawego biskupa? – powtórzył Jupe.
Pete głośno przełknął ślinę.
– D… dlaczego on był krwawy? Czy coś mu się stało?
– To, co z czasem dzieje się z nami wszystkimi, chłopcze. Życie dobiega kresu. Krwawy biskup dostał kataru. W dawnych czasach katar mógł mieć poważne następstwa. Łatwo prowadził do zapalenia płuc, a to z kolei bywało na ogół śmiertelne. Rozchodziły się pogłoski, że jeden ze służących nieszczęsnego prałata zaniedbał chorego i to przyspieszyło jego śmierć. Nikt jednak nie był tego pewien. Jedno wiedziano z pewnością: służący znikł po śmierci biskupa. Kilka osób twierdziło, że biskup pisał każdego dnia dziennik. Żadnego dziennika jednak nie znaleziono.
Doktor Barrister uśmiechnął się do chłopców.
– To tajemnicza sprawa w sam raz dla was. Powinno was to pasjonować! Oczywiście tajemnica pochodzi sprzed czterystu lat i poszlaki mocno się już zatarły.
– Zaginięcie dziennika może mieć związek ze złotem – powiedział doktor Gonzaga. – Kiedy Hiszpanie wdzierali się w głąb Ameryki Południowej, zagarniając na prawo i lewo ziemie dla pary królewskiej, chodziło im głównie o złoto. Z Nowego Świata płynęły do Hiszpanii statki wyładowane złotem. Hiszpanie zagarniali wszystko, co wpadło im w ręce, a potem przymuszali Indian do wydobywania dalszych pokładów złota. Mówiono, że ów biskup Jiminez był okrutny dla Indian pracujących w kopalniach. Dlatego przezwano go krwawym biskupem. Po setkach lat jednak trudno wiedzieć z pewnością, czy to on ponosił winę za okrucieństwa wobec Indian, czy też wysłannicy króla, którzy nadzorowali pracę w kopalniach.