Osobowo?? ?my
Osobowo?? ?my читать книгу онлайн
O?mioro przyjaci??. Niby znaj? si? jak ?yse konie. Niby… Bo cierpi?, b??dz?, potykaj? si? i upadaj?, zanim po omacku dojd? do najoczywistszej prawdy: w ?yciu liczy si? tylko mi?o?? i tylko ona pozwala dokonywa? w?a?ciwych wybor?w. Wszystko inne zawodzi. O czym przekonywa?am Czytelnik?w zawsze.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Był z siebie dumny. Do rana powinien skończyć.
Był podniecony i szczęśliwy po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.
To Bezimienna będzie jego kobietą, a nie kobieta, której imienia nie wymieniał.
Był tego absolutnie pewien.
– Basiunia, ty już piłaś?
– Wpadła Buba i wypiłyśmy butelkę wina. Do obiadu. Ale zostaję u ciebie, nie wracam, tak się cieszę, że cała noc przed nami! Julia, jak ty pięknie wyglądasz, spodziewałam się czego innego…
– Przykro mi, że cię rozczarowałam. – Julia owinęła się za dużym szalem Róży i uśmiechnęła się.
– Nie powinnaś pić z Bubą, ona ma problem – powiedziała Róża i odwróciła się do okna.
– Buba? Jaki problem? – Basia nalała sobie wina, które przyniosła, i uniosła kieliszek w kierunku Julii.
– Buba chyba ma problem alkoholowy…Typowe objawy.
Podniecenie, radość z niczego albo wpadanie w dołek…
– To napięcie przedmiesiączkowe, Róża, a nie alkoholizm!
– Romek mi mówił, że ma nieciekawe towarzystwo…
Siedziała na rynku i nie mogła się podnieść parę dni temu… Jakby ludzi nie poznawała. Znika czasem i nawet telefonu nie odbiera, to typowe zachowania osoby uzależnionej. I najważniejsze, nie widzi tego problemu.
A my patrzymy na to z boku.
– Jest ponadto blondynką – obwieściła Basia i pociągnęła łyk.
Jej zdaniem Buba nie miała problemów alkoholowych, piła nie więcej niż ona: Basia. Poza tym bez przesady.
Kiedy mają pić, jak nie wtedy, kiedy spotykają się w bezpiecznym gronie, można o wszystkim porozmawiać i niczego się nie wstydzić? Jeszcze tego brakuje, żeby wszędzie było smutno i szaro, nie tylko na ulicach, ale i w duszach. A dusza Basi dopominała się o radość.
– Za to grozi teraz kara? – spytała Julia.
– Za co?
– Za blond włosy?
– Nie o to chodzi, tylko Buba przesadza. We wtorek była ruda. I na dodatek ma dla ciebie faceta. – Basia roześmiała się, ponieważ właśnie tego jej było trzeba.
– Nosi go przy sobie? – Julia skrzywiła się. – Niepotrzebny mi facet.
– To spokojny facet. Nasz Romek. Spodoba ci się.
– Nie spodoba mi się. – Julia odstawiła swój kieliszek i sięgnęła po kromkę chleba ze smalcem, który wypatrzyła w kuchni u Róży. – Nie spodoba mi się wasz Romek.
– Nasz! – poprawiła ją Róża. – Jest absolutnie cudowny, jest… – zabrakło jej słów, ale wiedziała, że od tego, co powie, dużo zależy. – Jest… jest… poznasz go w piątek!
– Nie poznam, przykro mi, ale muszę wyjechać na parę dni.
– Żartujesz chyba! Jeszcze się z nami dobrze nie zobaczyłaś, a już chcesz jechać?
– Nie chcę, tylko muszę, wracam środa, czwartek w przyszłym tygodniu.
– Oj, kurczę, zapomniałam, że ja też mam kurs w ten weekend. – Róża postawiła na stole nową porcję kanapek.
– Musimy przełożyć piątek na przyszłą sobotę.
Basia bawiła się kieliszkiem. Też miała inne plany, ale nie powie nikomu. Nikt się nie dowie. I wtedy zobaczy, co się stanie.
Piotr stał naprzeciwko szkicu i nie wierzył własnym oczom. Obraz kojarzył mu się z Julią. Ten charakterystyczny chód, uchwycony jakimś cudem przez pociągnięcie pędzla, długie włosy, sylwetka, ale Roman dodał coś, czego nie umiał nazwać, i oto nagi anioł szedł deszczową ulicą, a jemu zaparło dech w piersiach.
– Znasz ją? – zapytał, ale Romek machnął tylko ręką.
– Piwa?
– Chętnie.
Piotr musiał coś ze sobą zrobić. Przychodziło mu do głowy, żeby rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać na Bali. Zastanawiał się dłuższą chwilę, ale po pierwsze.
Bali było daleko, po drugie, nie miał paszportu, po trzecie, nie miał pieniędzy, a po czwarte, miał żonę, której nie mógł tego zrobić, a Roman mieszkał dwa kroki od nich i Romanowi mógł to zrobić.
Rozglądał się po pracowni – bardzo rzadko tu bywał, poza piątkami oczywiście, ale i tak piątki u Romka przypadały raz na trzy miesiące – rozglądał się więc po raz pierwszy, ostrożniej jakoś i uważnie. Po raz pierwszy rzuciła mu się w oczy samotność Romana: strych był niedogrzany i ubogi, zeschnięte pozostałości po jajecznicy zdobiły jeden porzucony obok zlewu talerzyk – i zdał sobie sprawę z tego, że gdy byli tu wszyscy razem, ten strych trącił tajemnicą, drewniane belki przytrzymujące strop wisiały nad nimi opiekuńczo. W świetle świec, które Roman wtedy zapalał, i przy wesołym rozgardiaszu dziewczyn, strych wydawał się oazą sztuki i miejscem godnym pozazdroszczenia. Teraz w świetle jaskrawej lampy widać było wszelkie niedoskonałości: przybrudzone ściany, popękane belki, nędzę starych sprzętów.
– No, mów, stary – Roman przerwał milczenie. To było dobre między nimi, że się nie opieprzali, Roman od razu wiedział, że o coś chodzi i walił prosto z mostu.
– Mam przechlapane – powiedział wobec tego Piotr i usiadł na tapczanie z butelką piwa w ręku.
– A ja najbardziej lubię ćmy. – Buba wyciągnęła nogi, ukazując w całej okazałości kolorowe wełniane rajstopy w drobne różyczki.
– Chyba zwariowałaś, brr – wstrząsnęła się Róża. – Ty jesteś jakaś nienormalna.
– Nigdy nie mówiłam, że jestem normalna – zdziwiła się Buba.
– Nie można lubić ciem. – Basia znowu nalała sobie wina, a świat wydobrzał. – W ogóle nie można lubić niczego, co lata. Oprócz motyli, oczywiście.
– Można, bo ja lubię.
– Obrzydlistwo. – Róża wydęła usta i wyglądała wypisz wymaluj jak Pamela tuż po operacji plastycznej.
– A motyle lubisz?
– Motyle to zupełnie co innego!
– Ćmy to motyle nocne. Lubię je najbardziej. To podobno dusze ludzi, którzy odeszli, a jeszcze mają coś do załatwienia. Albo w procesie reinkarnacji zatrzymali się na chwilę… Ćmy są… boskie.
– Karaluchy też – Julia wtrąciła z rozmarzeniem.
Nie da się wciągnąć w znajomość z żadnym Romanem, niech to sobie wybiją z głowy. Teraz będzie marzyć o tamtym mężczyźnie, deszczowym chuliganie. Może szkoda, że nie upadła, może by sobie skręciła na przykład nogę, on by się wtedy nią zaopiekował, może nawet zemdlałaby i musiałby się nią zająć na dłużej. Karetka pogotowia, czy pan jest z tą panią, oczywiście, obudziłaby się, a nad nią te oczy, takie normalne, właściciel ręki być może nawet trzymałby w swojej jej dłoń, a ona uśmiechnęłaby się…
– Nie chodzi mi o to, że to są stworzenia boskie – zdenerwowała się Buba. – Ćmy są po prostu niezwykłe.
Są jak życie i jak śmierć i mają w sobie gotowość oddania życia za…
– Za ojczyznę! – Basia roześmiała się, a wino z kieliszka chlusnęło na jej sweter. To było więcej niż śmieszne, Basia pociągnęła palcem po plamie, jaki ładny wzorek się zrobił, miły wzoreczek, milusi…
– A ja bym chciała być krokodylem.
– I od razu byś się przerobiła na swoje buty. Buba przyglądała się Basi, wysysającej ze swetra pozostałości wina. – Baśka! Co ty robisz?
– Krokodyle są najgroźniejsze na świecie. Najbardziej drapieżne. Przecinają bawołu na pół.
– A ty wiesz, że są motyle, z rodziny trociniarkowatych, których gąsienice mają potężne szczęki. Te szczęki tną nie tylko drewno, ale metal. Kiedyś te gąsienice wyrządziły szkody w fabryce kwasu siarkowego, przegryzając płyty ołowiane. – Buba popatrzyła zwycięsko na przyjaciółki. – Myślisz: motyl, nic nie znaczy, ulotny, bezbronny, takie nic kolorowe, a ma nieprawdopodobną siłę, jak jest młody.
– Motylem się jest na starość, Buba. I skąd ty masz takie wiadomości?
– Przecież ci tłumaczę, że je lubię. – Buba wzruszyła ramionami. Jak się kogoś lubi, to trzeba wykazywać maksimum zainteresowania, tak to trudno zrozumieć?
– Ja jestem panterą. Panterą, dziką i nieujarzmioną, jestem królem puszczy, królową puszczy, mogę robić, co chcę, i jestem atrakcyjna, śliczna, prężna, zgrabna i wszyscy możecie mi naskoczyć! Szczególnie krokodyl! – Basia dopija czwarty kieliszek wina, wyraźnie jest wstawiona.
– Krokodyl daje sobie radę nawet z panterą. Róża, krokodyl jest obrzydliwy! Dlaczego nie chciałabyś być innym zwierzątkiem? Jakimś puszystym kociaczkiem czy nawet sarenką? Albo krową? One mają takie śliczne oczy! Hera była wolooka, i to był największy komplement!
– Ale bardzo dawno temu. Wyobraź sobie tytuły w gazetach: znana aktorka, wolooka Iksińska…
– Krokodyl wzbudza respekt – powiedziała Róża i przestraszyła się swoich słów.
Na szczęście żadna z kobiet nie zauważyła jej powagi.
Róża zawsze chciała, żeby się z nią liczono. A Sebastian się z nią nie liczył.
– Julia, a ty?
– Ja? Ja się zakochałam – powiedziała Julia i spojrzała w okno.
Deszcz ostro zacinał i po szybach lały się strumienie wody. Uwielbiała taką pogodę!
– Przecież przed chwilą powiedziałaś, że jest dla ciebie nikim! – Buba nie mogła zrozumieć. Siedziały razem od sześciu godzin, Julia wyspowiadała się z nieszczęsnego Davida, i nagle zmieniła zdanie?
– Ja się dzisiaj zakochałam – powiedziała spokojnie Julia i uśmiechnęła się do Buby. – I dlatego przysięgam, polubię Romka, nie martwcie się, ale nie wymagajcie ode mnie nic więcej, albowiem jestem zajęta.
– A ja się rozwiodę – powiedziała Basia i zaczęła chichotać.
– A ja wyruszę na księżyc i nigdy mnie nie znajdziecie – powiedziała Buba.
Nie spodziewała się, że przyjaciółki tak szybko będą na rauszu. I co to za idiotyczne rozmowy, dorosłe kobiety, a zachowują się gorzej niż trzynastolatki. Trzynastolatki przynajmniej interesują się wszechświatem albo czarnymi dziurami, albo dlaczego nie są kochane, albo tym, kim będą, kiedy będą dorosłe. A oto przed nią siedzą trzy dojrzałe kobiety i plotą jak potłuczone.
– Jestem absolutnie pewna, że to ten mężczyzna. – Julia nalała sobie znowu wina, zaczynało jej potężnie szumieć w głowie.
Właściwie powinna zadzwonić do matki, że nie wróci na noc, ale przecież jest dorosła i nie musi się tłumaczyć.