Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
prawach swoich ograniczeni. Nam kule nad głowami inne wyświstywały hasła,
pamiętasz, Katz?...
Taki stan rzeczy w osobliwy sposób oddziaływa na Szlangbauma. Jeszcze w
roku zeszłym człowiek ten nazywał się Szlangowskim, obchodził Wielkanoc i
Boże Narodzenie, i z pewnością najwierniejszy katolik nie zjadał tyle kiełbasy
co on. Pamiętam, że gdy raz w cukierni zapytano go:
- Nie lubisz pan lodów, panie Szlangowski?
124
Odpowiedział :
- Lubię tylko kiełbasę, ale bez czosnku. Czosnku znieść nie mogę.
Wrócił z Syberii razem ze Stachem i doktorem Szumanem i zaraz wstąpił do
chrześcijańskiego sklepu, choć Żydzi dawali mu lepsze warunki. Od tej też pory
ciągle pracował u chrześcijan i dopiero w roku bieżącym wymówili mu posadę.
W początkach maja pierwszy raz przyszedł do Stacha z prośbą. Był bardziej
skurczony i miał czerwieńsze oczy niż zwykle.
- Stachu - rzekł pokornym głosem - utonę na Nalewkach, jeżeli mnie nie
przygarniesz.
- Dlaczego żeś od razu do mnie nie przyszedł? - spytał Stach.
- Nie śmiałem... Bałem się, żeby nie mówili o mnie, że Żyd musi się wszędzie
wkręcić. I dziś nie przyszedłbym, gdyby nie troska o dzieci.
Stach wzruszył ramionami i natychmiast przyjął Szlangbauma z pensją półtora
tysiąca rubli rocznie.
Nowy subiekt od razu wziął się do roboty, a w pół godziny później mruknął
Lisiecki do Klejna:
- Co tu, u diabła, tak czosnek zalatuje, panie Klejn?..
Zaś w kwadrans później, nie wiem już z jakiej racji, dodał:
- Jak te kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście! Nie mógłby to
parch, jeden z drugim, pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej?
Szlangbaum milczał, tylko drgały mu czerwone powieki.
Szczęściem, obie te zaczepki słyszał Wokulski. Wstał od biurka i rzekł tonem,
którego, co prawda, nie lubię:
- Panie... panie Lisiecki! Pan Henryk Szlangbaum był moim kolegą wówczas,
kiedy działo mi się bardzo źle. Czybyś więc pan nie pozwolił mu kolegować ze
mną dziś, kiedy mam się trochę lepiej?...
Lisiecki zmieszał się czując, że jego posada wisi na włosku. Ukłonił się, coś
mruknął, a wtedy Wokulski zbliżył się do Szlangbauma i uściskawszy go
powiedział:
- Kochany Henryku, nie bierz do serca drobnych przycinków, bo my tu sobie po
koleżeńsku wszyscy docinamy. Oświadczam ci także, że jeżeli opuścisz kiedy
ten sklep; to chyba razem ze mną.
Stanowisko Szlangbauma wyjaśniło się od razu; dziś mnie prędzej coś powiedzą
(ba! nawet zwymyślają) aniżeli jemu. Ale czy wynalazł kto sposób przeciw
półsłówkom, minom i spojrzeniom?... A to wszystko truje biedaka, który mi
nieraz mówi wzdychając:
- Ach, gdybym się nie bał, że mi dzieci zżydzieją, jednej chwili uciekłbym stąd
na Nalewki...
- Bo dlaczego, panie Henryku - spytałem go - raz się, do licha, nie ochrzcisz?..
- Zrobiłbym to przed laty, ale nie dziś. Dziś zrozumiałem, że jako Żyd jestem
tylko nienawistny dla chrześcijan, a jako meches byłbym wstrętny i dla
chrześcijan, i dla Żydów. Trzeba przecie z kimś żyć. Zresztą - dodał ciszej -
mam pięcioro dzieci i bogatego ojca, po którym będę dziedziczyć...
125
Rzecz ciekawa. Ojciec Szlangbauma jest lichwiarzem, a syn, ażeby od niego
grosza nie wziąć, bieduje po sklepach jako subiekt.
Nieraz we cztery oczy rozmawiałem o nim z Lisieckim.
- Za co - pytam - prześladujecie go? Wszakże on prowadzi dom na sposób
chrześcijański, a nawet dzieciom urządza choinkę...
- Bo uważa - mówi Lisiecki - że korzystniej jadać macę z kiełbasą aniżeli samą.
- Był na Syberii, narażał się...
- Dla geszeftu... Dla geszeftu nazywał się też Szlangowskim, a teraz znowu
Szlangbaumem, kiedy jego stary ma astmę.
- Kpiliście - mówię - że stroi się w cudze pióra, więc wrócił do dawnego
nazwiska.
- Za które dostanie ze sto tysięcy rubli po ojcu - odparł Lisiecki.
Teraz i ja wzruszyłem ramionami i umilkłem. Źle nazywać się Szlangbaumem,
źle Szlangowskim; źle być Żydem, źle mechesem... Noc zapada, noc, podczas
której wszystko jest szare i podejrzane!
A swoją drogą Stach na tym cierpi. Nie tylko bowiem przyjął do sklepu
Szlangbauma, ale jeszcze daje towary żydowskim kupcom i paru Żydków
przypuścił do współki. Nasi krzyczą i grożą, ale nie jego straszyć; zaciął się i nie
ustąpi, choćby go piekli w ogniu.
Czym się to wszystko skończy, Boże miłosierny...
Ale, ale!... Ciągle odbiegając od przedmiotu zapomniałem kilku bardzo
ważnych szczegółów. Mam na myśli Mraczewskiego, który od pewnego czasu
albo krzyżuje mi plany, albo wprowadza w błąd świadomie.
Chłopak ten otrzymał u nas dymisję za to, że w obecności Wokulskiego trochę
zwymyślał socjalistów. Później jednakże Stach dał się ubłagać i zaraz po
Wielkiejnocy wysłał Mraczewskiego do Moskwy podwyższając mu nawet
pensję.
Nie przez jeden wieczór zastanawiałem się nad znaczeniem owej podróży czy
zsyłki.
Lecz gdy po trzech tygodniach Mraczewski przyjechał stamtąd do nas wybierać
towary, natychmiast zrozumiałem plan Stacha.
Pod fizycznym względem młodzieniec ten niewiele się zmienił: zawsze
wygadany i ładny, może cokolwiek bledszy. Mówi, że Moskwa mu się
podobała, a nade wszystko tamtejsze kobiety, które mają mieć więcej
wiadomości i ognia, ale za to mniej przesądów aniżeli nasze. Ja także, póki
byłem młody, uważałem, że kobiety miały mniej przesądów aniżeli dziś.
Wszystko to jest dopiero wstępem. Mraczewski bowiem przywiózł ze sobą trzy
bardzo podejrzane indywidua, nazywając ich „prykaszczykami”, i - całą pakę
jakichś broszur. Owi „prykaszczykowie” mieli niby coś oglądać w naszym
sklepie, ale robili to w taki sposób, że nikt ich u nas nie widział: Włóczyli się po
całych dniach i przysiągłbym, że przygotowywali u nas grunt do jakiejś
rewolucji. Spostrzegłszy jednak, że mam na nich zwrócone oko, ile razy przyszli
do sklepu, zawsze udawali pijanych, a ze mną rozmawiali wyłącznie o
126
kobietach, twierdząc wbrew Mraczewskiemu, że Polki to „sama prelest” - tylko
bardzo podobne do Żydówek.
Udawałem, że wierzę wszystkiemu, co mówią, i za pomocą zręcznych pytań
przekonałem się, iż - najlepiej znane im są okolice bliższe Cytadeli. Tam więc
mają interesa: Że zaś domysły moje nie były bezpodstawnymi, dowiódł fakt, iż
owi „prykaszczykowie” zwrócili nawet na siebie uwagę policji. W ciągu
dziesięciu dni, nic więcej, tylko trzy razy odprowadzano ich do cyrkułów.
Widocznie jednak muszą mieć wielkie stosunki, ponieważ ich uwolniono.
Kiedym zakomunikował Wokulskiemu moje podejrzenia co do
„prykaszczyków” - Stach tylko uśmiechnął się i odparł:
- To jeszcze nic...
Z czego wnoszę, że Stach musi być grubo zaawansowany w stosunkach z
nihilistami.
Proszę sobie jednak wyobrazić moje zdziwienie, kiedy zaprosiwszy raz Klejna i
Mraczewskiego do siebie na herbatę przekonałem się, że Mraczewski jest
gorszym socjalistą od Klejna... Ten Mraczewski, który za wymyślanie na
socjalistów stracił u nas posadę!... Ze zdumienia przez cały wieczór nie mogłem
ust otworzyć; tylko Klejn cieszył się po cichu, a Mraczewski rozprawiał.
Jak żyję, nie słyszałem nic równego. Młodzieniec ten dowodził mi przytaczając
nazwiska ludzi, podobno bardzo mądrych, że wszyscy kapitaliści to złodzieje, że
ziemia powinna należeć do tych, którzy ją uprawiają, że fabryki, kopalnie i
maszyny powinny być własnością ogółu, że nie ma wcale Boga ani duszy, którą
wymyślili księża, aby wyłudzać od ludzi dziesięcinę. Mówił dalej, że jak zrobią
rewolucję (on z trzema „prykaszczykami”), to od tej pory wszyscy będziemy
pracowali tylko po ośm godzin, a przez resztę czasu będziemy się bawili, mimo