Zab?jca Czarownic
Zab?jca Czarownic читать книгу онлайн
Najwa?niejszym jego tekstem pozostaje opowiadanie Zab?jca czarownic, kt?re pojawi?o si? najpierw w Fantastyce w 1984 roku, a dwa lata p??niej w antologii autora, kt?rej zreszt? da?o tytu?. Jest to opowie?? o ?owcy-inkwizytorze, poluj?cym gdzie? w przysz?o?ci na czarownice. ?cigaj?c kolejn? ofiar?, niespodziewanie zakochuje si? w niej. Ciekawostk? jest spos?b powstania opowiadania, narodzi?o si? ono w wyobra?ni Kocha?skiego z tytu?u tekstu Harlana Ellisona: Zab?jca ?wiat?w i pewnego hiszpa?skiego filmu, w kt?rym pojawia si? kobieta oskar?ona o czary. Z po??czenia tych dw?ch element?w narodzi? si? tytu?, a dopiero p??niej powsta?o samo opowiadanie. Zosta?o ono zaliczone w poczet najlepszych tekst?w dekady i pojawi?o si? w 1991 roku w antologii Jawnogrzesznica obok tak znanych tekst?w jak Wied?min A. Sapkowskiego czy opowiadanie Rafa?a A. Ziemkiewicza. Bywa? zreszt? Kocha?ski w wi?kszo?ci antologii tamtych czas?w, na przyk?ad w Dira neccesitas z tekstem Nazywam si? Mageot, kt?ry p??niej rozbudowany sta? si? podstaw? powie?ci Mageot. W?wczas by? to jeden ze znacz?cych przejaw?w tego, ?e i do nas zawita?a literatura fantasy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Gdy jesteś sam, to jakby ciebie nie było.
Nagle Anders wzdrygnął się. Wcześniej określił przybliżony termin pojawienia się czarownicy na Chiropterze – było to na rok przed przybyciem kolonistów – i oto teraz stwierdził, iż niecały miesiąc przed tym dokonano dość ważnego odkrycia geologicznego, o którym nikt z kolonistów jakoś nie mówił. Czyżby nie wiedzieli? Na to wyglądało, zresztą zapis był lakoniczny, świadczący, że jego twórca nie przywiązywał do niego większej wagi.
Ale było napisane – czarno na białym – „URAN”.
Mógł istnieć ktoś, dla kogo miało to olbrzymią wagę.
Nazajutrz Anders wstał wcześnie. Spał krótko, lecz nowe fakty popychały go do działania. Najpierw zawiadomił Clauda, aby przygotował do drogi śmigłowiec.
Claud był tym mężczyzną w brązowej skórze, z którym rozmawiał zaraz po wylądowaniu. Wiele mu zawdzięczał, bo koloniści, wzburzeni śmiercią Abejdera Blenda, nie dowierzali słowom Andersa i wtedy, przy lądowisku, gotowi byli go zabić. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby nie rozsądek Clauda, który rozkazał przeszukać rakietę i gdy nie znaleziono niczego podejrzanego, przywołał swoich towarzyszy do porządku. Na szczęście znalazł posłuch.
Jak do tej pory, Anders nie zdobył pełnego zaufania osadników. Wiele szkody przyniosło mu ponowne pojawienie się czarownicy tuż przed jego przylotem. Bo – jak należało się spodziewać – nikt nie widział jej od czasu odlotu Blenda, kolonistom zaczęło się nawet lepiej powodzić, aż tu nagle znowu! Trudno było wyjaśnić im, że przez cały czas nieobecności kontrolowała poczynania Blenda i z pewnością powróciłaby, niezależnie od postępowania Andersa.
– Możemy jechać – do pokoju wszedł Claud. Miał zatroskaną twarz i Anders odczuł, że troska dominuje również w jego stanie uczuć.
– Co się stało?
– Nic. Możemy jechać – powtórzył Claud.
Wyszli z budynku. Na dziedzińcu słała ciężarówka, do której kilku ludzi ładowało bagaże. Pracowali mężczyźni, kobiety i dzieci. Anders zrozumiał, że jest to przeprowadzka. A mówiąc konkretniej: ucieczka z Chiroptera. Pierwsi, którzy nie wytrzymali trudów.
– Ilu ich jest? – zapytał.
– Dwudziestu trzech. Dziewięć rodzin. Gdyby nie czarownica, zostaliby.
Anders zacisnął pięści. Był bezradny. Działał zbyt wolno.
– Zatrzymaj ich. Daj mi jeszcze kilka dni.
– To na nic – odparł Claud. – Nie mogę dopuścić do konfliktów. To by nas dobiło.
W milczeniu podeszli do śmigłowca. Anders ułożył na bocznym siedzeniu walizeczkę z licznikiem Geigera i sprawdził zawartość pojemnika z prowiantem. Byli gotowi do drogi.
Claud siadł za sterami. Włączył silniki.
– Nie pożegnasz się z nimi? – zapytał Anders spoglądając na pracujących przy ciężarówce ludzi.
– Wczoraj powiedzieliśmy sobie wszystko. Nawet słowa pożegnania – głos Clauda brzmiał ochryple. Usiłował zamaskować wzruszenie. Nie wiedział, że dzięki swemu telepatycznemu darowi, Anders czytał w jego uczuciach jak w otwartej książce. Uczucia to nie myśli, ale ich znajomość wystarcza, aby poznać człowieka. A przy osiągnięciu wprawy – nawet przewidzieć jego zamiary. Tylko dlatego Anders mógł być zabójcą czarownic. Swój dar przeciwstawiał Mocy Zła i – jak dotąd – wygrywał. Ale za każdym razem stawiał na szalę swoje życie, bo dla czarownic „miłość” to słowo abstrakcyjne.
Nikt na świecie nie wiedział o telepatycznym zmyśle Andersa, nikt… I nagle Anders zdał sobie sprawę, że istnieje jednak ktoś, kto prawdopodobnie orientuje się w jego możliwościach – czarownica z Chiroptera! Pamiętał pierwszą z nią rozmowę. Uczyła się szybko, bo sama również posiadała podobny dar. Skoro on ją rozszyfrował, to logika wskazywała, że ona jego również.
„A może jest lepsza?” – Andersa przeszły dreszcze. Nie wiedział czy jest to strach, czy podniecenie. – „Może czyta nie tylko uczucia, ale i… myśli!?”
Obawiał się, że niewiele jest na świecie rzeczy, które byłyby do końca niemożliwe.
Lecieli na południe. Anders co pewien czas sprawdzał z mapą kierunek. Czerwonym flamastrem zaznaczył punkt do którego zdążali – miejsce dawnych badań geologicznych.
Z zainteresowaniem obserwował nieznaną okolice i musiał przyznać, że Chiropter jest piękną planetą. Zupełnie odmienną od Ziemi, lecz równie wspaniałą. Zasługującą na to, by ją kochać.
– Ilana! – krzyknął nagle Claud.
Anders spojrzał na niego ze zdumieniem. Nie rozumiał tego słowa. Claud wpatrywał się z napięciem w jakiś punkt na powierzchni ziemi. Dążąc za jego wzrokiem, Anders spostrzegł ludzką sylwetkę. Gdy przyjrzał się dokładniej, rozpoznał, że jest to dziewczynka.
– Ilana! – powtórzył Claud. – Kilka miesięcy temu porwała ją czarownica. To było straszne…
– Wiem – przerwał Anders. – Mówił mi Blend.
Dziewczynka biegła. Machała ręką w ich kierunku, ale zbliżała się do lasu.
Helikopter zakołysał się.
– Co robisz?! – krzyknął Anders.
– Trzeba lądować. Ona nas woła!
– Stój! Nie wierzę temu. Nie znasz terenu.
– Ląduję.
– Claud! Opamiętaj się! Dobrze znam czarownice, to pułapka – Anders chwycił pilota za ramię. Ten odtrącił jego rękę.
– Przecież nie mogę jej tak zostawić – powiedział.
– Poczekaj! Sprowadź śmigłowiec nad powierzchnię ziemi i wyrzuć drabinkę. Zejdę i wyszukam miejsce dogodne do lądowania.
Ilana zatrzymała się kilkanaście metrów przed ścianą lasu. Znowu pomachała ręką. Wyraźnie ich przywoływała.
Anders schodził po drabince. Wiatr wytwarzany przez śmigło miotał nim na wszystkie strony. Zeskoczył na grunt, który ugiął się pod jego ciężarem. Wpadł po kostki w mech. Zrobił dwa kroki do przodu i obejrzał się: w zagłębieniach, które pozostawiły jego stopy, zbierała się woda. Miał rację! Teren był grząski i z pewnością zapadłby się pod ciężarem śmigłowca.
W ostatniej chwili, przeczącymi wymachami skrzyżowanych rąk, powstrzymał lądującego już Clauda. Puścił się biegiem w kierunku lasu, na skraju którego stała jeszcze Ilana. Niebezpiecznie było biec po tak grząskim gruncie, ale na szczęście skończył się on kilkadziesiąt metrów dalej. Anders wskazał Claudowi miejsce, gdzie bezpiecznie może osiąść śmigłowiec i nie czekając pobiegł dalej za dziewczynką niknącą właśnie za pniami drzew. Gdy wszedł do lasu, widział jeszcze przez chwilę czerwoną sukienkę Ilany, ale zaraz zniknęła mu z oczu. Przez moment biegł w zapamiętanym kierunku, aż w końcu przystanął.
„Bez sensu jest ta pogoń” – doszedł do wniosku.
Nagle usłyszał okrzyk i przed nim zamajaczyła czerwień, Ilana! Skoczył za nią.
Jeszcze kilkakrotnie, na przemian, to gubił ją, to odnajdywał, nigdy jednak nie mógł zbliżyć się na tyle, aby ją pochwycić. Zdawał sobie sprawę, że jest to gra, zwyczajne wciąganie go głęboko w las, ale zdecydował się zaryzykować. Może wreszcie nadeszła możliwość konfrontacji z czarownicą. To nic, że ona dyktuje czas i miejsce spotkania. Nie można czekać na lepszą okazję, osadnicy już opuszczają kolonię dalsze zwlekanie to groźba, że nie będzie dla kogo walczyć,
Wyjął z kieszeni kredę, zdjął kurtkę i wyrysował na plecach i przednich kieszeniach magiczne znaki. Większość z nich sam wymyślił i wypróbował. Lata spędzone na walce z magią zła obfitowały doświadczeniem, które w połączeniu z jego szczególnymi zdolnościami dawały rezultaty niepojęte dla zwykłego człowieka. Sam Anders nie rozumiał czasami wszystkiego, co się z nim dzieje; bywały chwile, gdy tajemnicze siły wprowadzały go w stan powodujący utratę kontaktu z rzeczywistością. Przebywał wtedy jakby w innym świecie, czuł się potężny, niezłomny; był we władzy Mocy, która mogła czynić wszystko. Zdarzało się to bardzo rzadko, ale za każdym razem w osobowości Andersa zostawało coś nowego, co czyniło go bogatszym i silniejszym.
Ścisnął jeszcze zawieszony na szyi amulet i ruszył za wabiącą okrzykiem i czerwienią lianą. Jak byk za matadorem. Lecz świadomie.
Po blisko godzinie takiej włóczęgi, poczuł dym. Niespodziewanie las przerzedził się i Anders wyszedł na niewielką polanę, Na środku płonęło ognisko. Musiało być dopiero co podsycone, bo ogień buchał wysoko, a zwęglające się gałęzie trzaskały z hukiem. Za płomieniami słała kobieta. Rozgrzane powietrze dygotało i przesłaniało obraz, ale rozpoznał ją natychmiast. Czarownica.
W tym momencie coś uderzyło Andersa pod sercem. Cios pochodził od własnej duszy. Stał oczarowany, choć chronił go pancerz magicznych znaków. Ale każdy pancerz broni tylko przed wtargnięciem sił zewnętrznych; nic nie obroni człowieka przed samym sobą. Nic… Może jedynie własna silna wola.
Trzeba niezwykłej siły woli, by postąpić wbrew sobie.
Tymczasem stali naprzeciwko siebie: czarownica i człowiek będący zabójcą jej rasy. A miedzy nimi żywy ogień – ściana nie do przebycia. Oboje podeszli tak blisko, że żar poczerwienił ich twarze. Czarownica – ogień – zabójca. Osobno Zło i osobno Moc zwalczająca je. A ogień jest tym, co dzieli. Czyli wszystkim.
Nagle Anders poczuł pożądanie. Tak silne, jak silnie może mężczyzna pożądać kochanej kobiety. KOCHANEJ! Nie bał się teraz tego słowa. Patrzył w jej oczy i rosło w nim pożądanie. Zmysł telepatyczny mówił mu, że to samo dzieje się po drugiej stronie ogniowej zasłony. Płonął nie jeden, lecz trzy ognie.
Strzał padł z boku… I wraz z hukiem Anders poczuł piekący ból w prawym przedramieniu. Zachwiał się i przyklęknął. Odwrócił twarz od ognia i zobaczył Ilanę. Trzymała w obu dłoniach rewolwer. Mierzyła w Andersa, gotując się do oddania drugiego strzału.
Wtedy Anders pojął perfidię całej akcji. On sam, dzięki magicznym znakom był dla czarownicy nietykalny. Choć pragnęła go zniszczyć, nie mogła uczynić nic, dopóki chroni go Moc. Ale ktoś inny, kto nie jest czarownicą, mógł działać jak każdy człowiek – zabijać kiedy zechce, jeśli nie boi się prawa.
Ilana podeszła bliżej. Anders zobaczył otwór lufy wycelowanej prosto w niego. Odruchowo próbował odczytać uczucia dziewczynki i naraz zrozumiał, dlaczego czarownica ma na nią taki wpływ, Ilana była chora psychicznie. Cały jej umysł był chaosem opanowanym przez zaklęcia. Zamknął oczy, choć nie mógł uwierzyć, że to koniec.