Zab?jca Czarownic
Zab?jca Czarownic читать книгу онлайн
Najwa?niejszym jego tekstem pozostaje opowiadanie Zab?jca czarownic, kt?re pojawi?o si? najpierw w Fantastyce w 1984 roku, a dwa lata p??niej w antologii autora, kt?rej zreszt? da?o tytu?. Jest to opowie?? o ?owcy-inkwizytorze, poluj?cym gdzie? w przysz?o?ci na czarownice. ?cigaj?c kolejn? ofiar?, niespodziewanie zakochuje si? w niej. Ciekawostk? jest spos?b powstania opowiadania, narodzi?o si? ono w wyobra?ni Kocha?skiego z tytu?u tekstu Harlana Ellisona: Zab?jca ?wiat?w i pewnego hiszpa?skiego filmu, w kt?rym pojawia si? kobieta oskar?ona o czary. Z po??czenia tych dw?ch element?w narodzi? si? tytu?, a dopiero p??niej powsta?o samo opowiadanie. Zosta?o ono zaliczone w poczet najlepszych tekst?w dekady i pojawi?o si? w 1991 roku w antologii Jawnogrzesznica obok tak znanych tekst?w jak Wied?min A. Sapkowskiego czy opowiadanie Rafa?a A. Ziemkiewicza. Bywa? zreszt? Kocha?ski w wi?kszo?ci antologii tamtych czas?w, na przyk?ad w Dira neccesitas z tekstem Nazywam si? Mageot, kt?ry p??niej rozbudowany sta? si? podstaw? powie?ci Mageot. W?wczas by? to jeden ze znacz?cych przejaw?w tego, ?e i do nas zawita?a literatura fantasy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dobranoc.
Anders wyjął z szuflady kredę i poprawił zamazany nieco magiczny znak przy drzwiach. Potem stanął przy wejściu i czekał. Za chwilę usłyszał pukanie.
– Otwarte! – krzyknął i w skupieniu rozeznał telepatycznie sytuację. Odczyt był pozytywny, ale w progu stał mężczyzna, którego twarz oglądał tej nocy już dwukrotnie.
– Dobry wieczór – powiedział nieśmiało przybysz. – Czy to pokój pana Nika Andersa?
Anders przyjrzał się nieznajomemu. Oto trzeci raz w ciągu ostatniej godziny słyszał z tych samych ust prawie identyczne pytanie. Z tych samych, albo z takich samych.
– Zgadza się – odrzekł i powiedział najprostsze zdanie, które mogło mu wszystko wyjaśnić: – Proszę wejść.
Mężczyzna bez wahania przeszedł po magicznym znaku, a Anders nie odebrał nawet małej zmiany jego stanu emocjonalnego. Wszystko było w porządku. Wreszcie pojawił się człowiek, którego przybycie poprzedziła wizyta czarownicy. Dwukrotna wizyta. Musiało jej bardzo zależeć… na czym?
– Nazywam się Abejder Blend – przybysz przedstawił się. – Przybyłem z planety Chiropter w układzie gwiazdy Ator. Jestem przedstawicielem osady kolonistów i zostałem delegowany, aby prosić pana o pomoc.
– Czarownica? – wtrącił Anders.
Abejder Blend przytaknął z błyskiem w oczach.
– Dlaczego akurat ja? – zapytał Anders.
– Prawdę mówiąc, to przypadek. Szukałem kogoś, kto podjąłby się zabi… to znaczy…
– Zabicia czarownicy – podpowiedź była bezlitosna.
– … Właśnie. Pewni ludzie… przyjaciele… polecili mi pana. Podobno cieszy się pan dużą sławą.
– To prawda – przytaknął nonszalancko Anders. – Jako zabójca – owszem.
– Jako zabójca czarownic… – zaznaczył niepewnie Blend.
– Tak – Anders celowo prowokował swojego rozmówcę. Mimo wszystko, w odczycie telepatycznym jego uczuć była pewna drobna niejasność – jakaś zagadkowa obawa. Ale chyba nic poważnego z tego nie wynikało.
Usiedli na kanapie.
– Zanim w ogóle zaczniemy rozmowę o szczegółach – podjął Anders – muszę zapytać o pewien drobiazg. Jak wygląda wypłacalność pana i pańskich przyjaciół?
W tym momencie odebrał gwałtowne zachwianie stanu emocjonalnego Blenda. To było to – zabójca czarownic uśmiechnął się z niesmakiem – to była ta obawa.
Trywialna sprawa, nie są bogaczami. Anders wolał pracować dla ludzi bogatych, bo tacy mieli czym płacić za usługi.
Blend zwlekał z udzieleniem odpowiedzi.
– Konkretnie – ponaglił Anders. – Ile możecie zaoferować?
– Gdy opuszczałem Chiroptera – rzekł Blend – dostałem do dyspozycji kwotę czterystu pięćdziesięciu tysięcy lentów. Z tego sto trzydzieści pochłonęła podróż. Drugie tyle trzeba przewidzieć na powrót. Po odjęciu zostaje sto dziewięćdziesiąt tysięcy lentów. Jestem upoważniony do przelania tej sumy na pańskie konto – uniósł dumnie głowę.
Anders roześmiał się.
– Za ostatnią robotę dostałem półtora miliona – powiedział. Zapadła cisza. Blend poruszył się niespokojnie. Przymknął powieki i zamyślił się. Widać było, że jest bardzo zmęczony.
– To prawie wszystko co posiadamy – powiedział wreszcie. – Osadnicy na mnie czekają. Wierzą, że przyprowadzę kogoś, kto potrafi pomóc. Pan MUSI ze mną lecieć.
– Ja nie muszę robić niczego… prawie niczego…
Pomarszczona twarz Blenda upodobniła się kolorem do czystej kartki papieru. Zaciśnięte wargi odznaczały się czerwienią niczym pomalowane szminką. Powstał bez słowa i skierował się ku drzwiom.
– Chwileczkę – powstrzymał go Anders. – Nie powiedziałem: nie! Blend powrócił na swoje miejsce.
– Wiedziałem, że nie jest pan bez serca – powiedział szeptem.
– Nic pan nie rozumie – rzekł Anders. – Nawet nie wie pan, że ta czarownica uprzedza pańskie posunięcia.
Na twarzy Blenda pojawiło się zdumienie. Dziwne, ale Anders nie zauważył uczucia strachu. Blend nie bał się czarownicy.
– Pojawiła się przed panem I to dwukrotnie. Zagroziła nawet, że mnie zabije. W ogóle nie rozumiem jak to się stało, że pana zostawiła w spokoju…
Ostatnie zdanie było trafieniem w dziesiątkę. Blend przygryzł wargę i zwieszając głowę powiedział:
– Nie lubię o tym mówić… Nie znałem swojej matki, ale wiem, że była złą kobietą. Jestem synem czarownicy i to zapewnia mi nietykalność.
– Wydawało mi się, że wiem o czarownicach wszystko – oświadczył Anders. – Ale przyznaję, że nigdy nawet nie słyszałem o czymś takim.
– Przypuszczam – dodał Blend – że nikt inny nie dotarłby do pana. Czarownica z Chiroptera jest przerażająco inteligentna i sprytna. Mimo młodego wieku posiada zadziwiające umiejętności.
– Zauważyłem to. O ile podczas pierwszej wizyty popełniła mnóstwo gaf, i pomyślałem nawet, że jest głupia, to za drugim razem nieomal dałbym się nabrać. Błyskawicznie się uczy. Czy wie pan w jaki sposób usiłowała mnie podejść? Pojawiła się w pańskiej postaci.
Blend zamarł na chwilę w bezruchu. Westchnął głośno; jego oddech drżał.
– Można się było tego spodziewać. Widziałem już kiedyś, jak zmieniała się w starą kobietę.
– To niezupełnie tak wygląda. Nawet czarownice nie potrafią czynić transformacji – wyjaśnił Anders. – Zjawisko polega po prostu na pewnego rodzaju hipnozie: czarownica sugeruje swój wygląd wybranemu człowiekowi. Ja widziałem ją jako pana, lecz w rzeczywistości wciąż była sobą, młodą kobietą. Zresztą, sztuczkę tę łatwo zdemaskować, gdyż hipnoza polega na koncentracji. Udało mi się rozproszyć czarownicę, stąd znam jej prawdziwy wygląd.
Ostatnie zdanie Anders wypowiedział powoli, można było odnieść wrażenie, że zapomniał o obecności Blenda i przekazuje je samemu sobie. Przed oczami stanęły mu delikatne rysy twarzy czarownicy. Widział jej postać, rozwiany włos, gdy mówiła mu: „Nigdy nie staraj się mnie spotkać…”. I jak zbiegała po schodach – spłoszona, lecz nie pokonana.
– Panie Anders! Panie Anders… – dotarł do niego głos Blenda. – Źle się pan czuje?
Otrząsnął się. Co się z nim dzieje? To ona. Musi ją pokonać!
– Nic mi nie jest – powiedział przytomnie. – Zamyśliłem się.
– Dlaczego czarownica pojawiła się właśnie w mojej postaci? – zapytał Blend.
– Teraz dopiero rozumiem, jakie to było mądre posunięcie – odrzekł Anders.
– Przede wszystkim chciała mnie zniechęcić do pana, może trochę przestraszyć… Można było oczekiwać, że po tych jej wizytach w ogóle nie będę chciał z panem rozmawiać. Choćby dlatego, że uznam pana za kolejne jej wcielenie. Słało się inaczej. Nie doceniła mnie, tak zresztą jak ja nie doceniłem jej.
Abejder Blend spojrzał na zegarek.
– Jest już późno, mam zamówiony start swojego statku na jutro, na godzinę jedenastą. Wolałbym, żebyśmy byli punktualni. Opłaty za parkowanie są bardzo drogie…, Oczywiście, o ile pan decyduje się lecieć ze mną?
– Tak – odparł Anders. – Zainteresowała mnie ta historia… i ta kobieta… – naraz zorientował się, że po raz pierwszy w życiu przyjął zlecenie nie znając właściwie szczegółów. A w dodatku na tak niską cenę zgodził się ostatnio przed wielu laty, gdy był jeszcze młody i niedoświadczony.
Wciąż zastanawiał się, czy to możliwe, by czarownica rzuciła urok na człowieka stojącego na magicznym znaku. Wolał nie wspominać przed Blendem o tym incydencie, wolał nie wspominać o nim nawet przed samym sobą.
– Skoro doszliśmy do porozumienia – podjął Anders rozpierając się na kanapie – proponuję, żeby opowiedział pan o waszych kłopotach. Zaraz, zanim się rozstaniemy. Trzeba dążyć do jasnych sytuacji.
– Oczywiście – przytaknął Blend. – Planeta Chiropter nie jest rajem, ale, co by nie mówić, jest dobrym miejscem na rozpoczęcie nowego życia dla takich ludzi jak ja i moi towarzysze – nie mających nic prócz bezzwrotnego dofinansowania od rządu popierającego akcje kolonizacyjne. Jest nas dwustu trzydziestu czterech. Na Chiropterze osiedliliśmy się jakieś dwa lata temu. Znajdowała się tam stacja naukowo-badawcza, ale była nią tylko z nazwy, gdyż nie posiadała obsługi. Jednym, z warunków rządu oddającego nam Chiroptera było prowadzenie w niej badań zgodnych z jej przeznaczeniem. Nic specjalnie trudnego – zwyczajne statystyczne spostrzeżenia dotyczące klimatu, flory, fauny itp… Przyznam, że bardzo nas dziwiła ta pusta baza, wybudowana z rozmachem i posiadająca wszelkie wygody, lecz nieużytkowana. Nie wnikaliśmy jednak w szczegóły, ponieważ warunki i tak były bardzo dogodne.
Wokół bazy zbudowaliśmy osiedle. Urządziliśmy się całkiem nieźle, podniecał nas posmak przygody i świadomość, że jesteśmy pionierami, a przyszłe pokolenia potraktują nas – być może – jak bohaterów. To jest naprawdę wspaniałe uczucie, gdy robi się coś, co tworzy podwaliny przyszłości i przetrwać może przez tysiąclecia.
Czekała nas jednak wielka niespodzianka. Okazało się, że na Chiropterze żyła samotnie kobieta. To było niesamowite – sama jedna na olbrzymiej planecie. Nic o niej nie wiedzieliśmy i niczego nie mogliśmy się dowiedzieć, gdyż unikała kontaktu z kimkolwiek z nas. Brzmi to jak baśń.
Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie coś się zaczęło psuć w naszej wspaniale zapowiadającej się przygodzie. Najpierw masowo zaczęły wymierać nam zwierzęta domowe. Był to straszny cios, ponieważ szybkie odnowienie inwentarza było – wobec oddalenia od planet cywilizowanych – praktycznie niemożliwe. Miejscowa fauna na razie nie dawała się oswoić. Nie dopracowaliśmy się jeszcze mutacji roślinnych gwarantujących obfite plony, zresztą wkrótce nawet nasze nędzne poletka nawiedziła jakaś nieznana zaraza. Wszystko to bez żadnej logicznej przyczyny. Zaczęliśmy obawiać się głodu. Gdy zaczęły chorować dzieci, niektórzy spośród nas zaczęli myśleć o powrocie. Straszne było to, że nie wiedzieliśmy dlaczego tak nagle odmienił się nasz los.
Alarmowaliśmy o pomoc, rząd jednak jak gdyby o nas zapomniał. Wreszcie przyleciał, pewien człowiek, jak się okazało wysłano go, gdyż zaniedbaliśmy badań. Od niego dowiedzieliśmy się prawdy: kobieta, która żyła tu samotnie była czarownicą i właśnie jej zaklęcia okazały się przyczyną klęsk. Na Chiropterze pojawiła się jeszcze przed naszym przybyciem, gdy bazę naukowo-badawczą obsługiwała kilkudziesięcioosobowa specjalistyczna ekipa. Ludzie ci szybko ugięli się przed mocą czarownicy i wkrótce nikt już nie chciał pracować na Chiropterze, szczególnie po tym, gdy zdarzyły się dwa śmiertelne wypadki. Trudno powiedzieć czy zawiniła tu czarownica, w każdym razie zostały zapisane one na jej konto. Paradoksalne, iż jej właśnie zawdzięczamy, że rząd zrezygnował z tej planety i przekazał ją w nasze ręce.