-->

Pieprzony Los Kataryniarza

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pieprzony Los Kataryniarza, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pieprzony Los Kataryniarza
Название: Pieprzony Los Kataryniarza
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 198
Читать онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.

Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.

Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.

Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.

"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".

Maciej Parowski

"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".

Marek Arpad Kowalski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Birłukin zaczął wojnę z Dąsaj ewem.

– Taaa – pokiwał głową Paskudników. – Zaczął wojnę, dureń. No to będzie tego, swołocz, strasznie żałował.

Przyboczny miał na ten temat odmienne zdanie. Zachował je jednak dla siebie.

*

Kiedy uświadomił sobie, że prorocy jego młodości byli głupcami? Nie pamiętał, jaki to był dzień, miesiąc i rok, ale w każdym razie musiała to być jedna z tych chwil, gdy odpoczywał po ciężkim dniu, skulony na krześle w kuchni, opierając się barkiem i głową o sosnową boazerię. Lubił tak odpoczywać, siedząc w swoim domu, w domu Kataryniarza, pełnym rzeczy i Miłości.

Tamten Robert nie lubił rzeczy. W balladach, których potrafił słuchać do rana, z ogniem w duszy, przy butelce, gitarze i rozmowach o życiu, jego prorocy szydzili z rzeczy. Judzili, że być, a nie mieć, śmiali się z takich, co to marzą o telewizorze, meblach i małym fiacie i wyśpiewywali dziesiątki podobnych bzdur, a Tamten wierzył w to głęboko. Wierzył, że jeśli chce płonąć wysokim ogniem i nie porastać mchem, musi odrzucić wszystko, co swym ciężarem ciągnie w dół i nie pozwala poszybować wprost ku niebu.

Ale potem w życiu Tamtego pojawiła się Miłość i stopniowo przerastała go całego, aż zmieniła wszystko. Nigdy nie zauważył tej zmiany, choć była daleko większa niż zwiotczała skóra czy pierwsze nitki siwizny. Nigdy nie dowiedział się, że nie można być kochanym bezkarnie.

Można zaznać Miłości, zgubić ją i pozostać takim samym. Ale nie można pozostać takim samym, jeśli chce się Miłość zachować, zakląć w swym codziennym życiu jak w krysztale, by płonęła miarowym, jasnym światłem, dzień po dniu, aż do końca.

Te wszystkie rzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią, podtrzymywały ich płomień. Jeśli można czegoś nie utracić, nie zagubić w tym ciągłym wirowym ruchu obijających się o siebie atomów, w ciągłym pędzie i jazgocie, to tylko wtedy, gdy nada się każdej ulotnej chwili gęstość i ciężar przedmiotu.

Każda deska w tym domu, którą układał i przybijał własnymi rękami, każdy mebel, wybierany starannie wspólnie z żoną, każdy skrawek tkaniny, zdobiącej okno lub stół, nasiąknięty był jedną z tych chwil, które miały być teraz z każdym dniem coraz bardziej nieodżałowane. W każdej ścianie, każdym zdobiącym ją obrazku, w każdym drobiazgu rzuconym na półki tleniły się czułe szepty, miłosne zaklęcia, muśnięcia niecierpliwych palców. Gdy wieczorem Robert siadał przy kuchennym stole do swego spóźnionego obiadu, opierał się ramieniem o zatopione w miodowozłocistym lakierze słoje boazerii, budziły się w nich z uśpienia powierzone im chwile. I niezauważalnie, podczas codziennych rozmów o pracy, o kretynkach ze Zjednoczonych Redakcji, o cieknącej chłodnicy i wściekle wysokich rachunkach z węzła Sieci – sączył się do jego żył ożywczy balsam dawnych pocałunków. Płynął porami ciała przez umęczone codziennym natłokiem elektrycznych impulsów nerwy, do roztrzęsionego serca i obolałego mózgu, z wolna napełniając ciało Kataryniarza spokojem i żywiczną ulgą. Potem przechodził na swój fotel, opierał o zagłówek podgolony wysoko kark, jeszcze swędzący i poznaczony czerwonymi ukłuciami stabilizatorów powierzchniowego napięcia skóry, rozsiadał się niczym pradawny czarownik pośród magicznego kręgu menhirów. A wtedy te wszystkie rzeczy zebrane wokół, drogocenne naczynia z życiodajnym płynem, ulewały miłosiernie odrobinę ze swego niewyczerpalnego zapasu, tłoczyły kropla po kropli leczniczą miksturę do żył, dopóki nie wypełniła go całkowicie, nie ukoiła bólu, nie zabliźniła delikatną błoną przyniesionych z Tamtego Świata ran.

Nie mógłby żyć bez tego. Oszalałby już dawno, umarł, spłonął i wysypał się czarnym próchnem ze skorupy ciała. Jakimiż głupcami byli prorocy Tamtego, jakimż głupcem był on sam, że wierzył im głęboko i z przejęciem. Czym byłby bez tego miejsca na Ziemi, czym byłby bez tych wszystkich rzeczy, przechowujących w sobie minione chwile? Tym, czym tylko może być człowiek odarty z rzeczy: śmieciem, rzucanym przez wiatr, zmiętym nieszczęściem, myślącą i cierpiącą trzciną. W najlepszym wypadku błędną iskrą. Prorocy Tamtego okłamywali go, śmiejąc się z rzeczy. Dopóki te rzeczy istniały, dopóki otoczona nimi Miłość mogła być jak spokojne, świecące jasno ognisko, a nie jak księżycowe błyski na szczytach poderwanych zachceniem wiatru fal, dopóty nic, nic nie mogło go zniszczyć. Nie wiedział o tym, ale może właśnie o tym wiedzieli prorocy Tamtego lub ktoś, kto nimi poruszał.

A potem, kiedy tak siedzieli z Wiktorią wieczorami, pośród swoich rzeczy, nadchodził czas słów. Czas rozmów. Czas bycia ze sobą. I to też był jeden z tych rytuałów, w których starali się uwięzić i zakląć uciekające chwile, tak, że zdawało się wtedy, iż ten szaleńczy, wirowy ruch świata pozostał gdzie indziej i że tutaj, w domu Kataryniarza czas nie płynie.

*

A teraz wnosił do tego domu skrzynie elektronicznej plątaniny i czuł się jak świętokradca. Oto bezcześcił spokój swojej świątyni draństwami zewnętrznego świata. Bezsilnością, z jaką patrzył na mapy Stref, bezkarnością złodziei i głupotą katolickich patriotów. Strachem, jakim napełniły go butne słowa Siwawego. Gniewem, rodzącym się pod sercem. Zatrzasnął za sobą drzwi, ale wiedział, że to na nic.

– Przepraszam – powiedział na głos do mebli, ścian i wszystkich tych rzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią. -Naprawdę nie mam wyjścia. Naprawdę nie miał wyjścia.

To też masz zagwarantowane: w końcu do ciebie przyjdą, powiedziała twarz z lustra. Jeśli próbujesz wyżyć z własnej firmy, przyjdą zażądać rekietu. Jeżeli próbujesz coś w życiu osiągnąć, wzbić się wyżej, przyjdą zażądać posłuszeństwa. A jeśli nie chcesz już niczego, tylko spokoju, przyjdą także. Nie uciekniesz.

Przebrał się, umył ręce i zaczął przenosić sprzęt do pokoju. Odepchnął biurko pod ścianę, aby zrobić miejsce dla sterownika. Sięgnął po kable i zaczął starannie przebierać pomiędzy nimi, segregując je według wtyczek. Potem zaczaj: spinać ze sobą poszczególne jednostki, włączać je, uruchamiać programy testujące.

Uspokajało go to. Nie musiał zastanawiać się nad swoimi uczuciami, nazywać ich. Miał się na czym skupić; przygotowywał sprzęt do pracy. Włączył sterownik i odczekał, aż skończą się testy RAM-u, potem połączył go skręconym kablem, zakończonym trzydziestodwuigłową wtyczką, z jednostką centralną. Ekran komputera ożył.

Robert podniósł się z podłogi, ściągnął z klawiatury plastikową, zakurzoną osłonę i wszedłszy trackballem w okno systemu operacyjnego na głównym panelu, zaczął wstukiwać wywołania driverów współpracujących ze sterownikiem. Dostał cztery komunikaty o błędzie, zanim zdołał przypomnieć sobie właściwą komendę i zainicjować procedurę konfigurowania zestawu.

– Nie powinieneś mnie straszyć – powiedział do Siwawego i choć w głębi duszy wiedział, że to tylko puste odgrażanie się, przyniosło mu ono ulgę. – Nie trzeba było mnie straszyć, skurwysynu – powtórzył na głos.

Komputer przetestował kompatybilność programów i zaakceptował połączenie. Ekran podzielił się na dwa panele, lewy dla jednostki centralnej i prawy dla sterownika. Oba sygnalizowały gotowość dalszych połączeń.

Teraz przyszła kolej na spooler. Wpiął w gniazda sterownika dwa cienkie kable wychodzące z czarno-srebrnego prostopadłościanu; prawy panel ożył. Samoczynne kalibrowanie, system kompresji/dekompresji bieżącej, korekcja. Ready. Ready.

Multiinterfejs. Kolejna samoczynna jednostka, wyspecjalizowana w rozpoznawaniu i konwersji systemów operacyjnych i środowisk, zdolna emulować kilkaset układów terminali, z wbudowanym dodatkowo kompilatorem dla pięciu języków wysokiego poziomu, gdyby w trakcie pracy zapragnął doprogramować jakiś mostek, przyjaznym interfejsem graficznym dla ułatwienia ich obsługi i prostym językiem typu FFG na wypadek, gdyby mimo wszystko okazało się to dla niego zbyt trudne.

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название