Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Śmierć Stalina to wyznacznik nowej ery, jak narodziny Chrystusa; wystarczą zaimki: „on", Jego". Wiadomo o kogo chodzi.
Już wcześniej to spostrzegł: tu wszyscy mówią jakoś tak krzywo, w bok, po okręgu i paraboli; przestrzeń ich słów wypaczona jest przez wielkie, niewidoczne masy czarnych dziur obyczaju, do których niebezpiecznie się zbliżać, bo mogą wciągnąć, zassać. Witschko, na przykład – o czym on opowiadał? O kradzieży bomby? Nie, on mówił o Xavrasie Wyżrynie. W końcu wszystko sprowadza się do niego.
Xavras Wyżryn, Xavras Wyżryn.
– Spotkałeś go kiedyś?
Ślązak strzelił spojrzeniem ponad ogniem, wsadził w płomienie patyk.
– Bo co?
– Nic. Ciekawy jestem.
– Da Bóg, sami go spotkacie, to się dowiecie. Wcześniej czy później.
Smith nic już nie rzekł. Przewrócił się na drugi bok, plecami do przemytnika, i zasunął śpiwór. Przed sobą miał swój roztańczony cień odpłomienny i las, i noc, i niebo bez gwiazd i księżyca, bo ciężko zachmurzone. Aby zasnąć, musiał się uspokoić, ale myśli wymykały mu się spod kontroli. Znajduję się w strefie wojny, dumał. Tu śmierć. Podążam ku śmierci. Xavras Wyżryn, Xavras Wyżryn. Przekleństwo na niego, przekleństwo na nich!
Wreszcie zasnął nie uspokojony – zmogło go zmęczenie.
•
Rano, zanim wyruszyli w dalszą drogę, wysłał krótki meldunek: parę słów ręcznie wklepanych. PRZEZ GRANICĘ BEZ PROBLEMÓW. IDZIEMY KU WIŚLE. MOŻLIWE OPÓŹNIENIE. DLACZEGO NIE POMYŚLELIŚCIĘ O UBRANIU? Szło to wąskim stożkiem do satelityz niego do kolejnego i potem bezpośrednio do centrum WCN w Nowym Jorku, więc raczej nie istniała możliwość podsłuchu. Zresztą gdyby nawet – niczego to nie zmieniało, Smith po prostu nie posiadał żadnej innej możliwości komunikacji z siecią.
Około południa Witschko zdecydował, że wyjdą na drogę. Byli już dosyć daleko od granicy, Ian nic nie powiedział, ale strach ścisnął mu żołądek. Teraz dopiero się zacznie, pomyślał, przypomniał sobie Frazera, McHutscha, Vardę; przypomniał sobie nadawane przez nich korespondencje. Ale nic nie powiedział. Jest strach słowotoku i jest strach milczenia, a ten drugi nieporównanie głębszy, bo już bezmyślny, zwierzęcy, całkowicie ulegający beznadziei chwili.
Wyszli z lasu na pobocze i z pobocza na szosę, wąską, starą asfaltowe, z mocno wyblakłą białą linią pośrodku. Szosa wiła się tu dość gęsto i widzieli jedynie jej stumetrowy odcinek, z obu stron ucięty szarymi ścianami lasu. Było to miejsce tak anonimowe – żadnego drogowskazu, nawet drobnych śmieci w rowie, niczego – że aż jakoś symboliczne. Smith zachłannie rozglądał się dookoła. Nie takie przestrzenie wybierano do kolorowych panoram Nieuchwytnego Xavrasa.
Witschko wskazał kierunek i ruszyli. Już nie jeden za drugim, ale obok siebie, po cywilnemu; Ślązak z prawej, Amerykanin z lewej. Niebo było bladopopielate i smętnie zaciągało się potarganymi w strzępy chmurami, z których rzadko skąpie coś więcej niż chorobliwie anemiczny kapuśniak. Z owej straszliwej nudy obrazu strach wykrzesał Smithowi okrutną zapowiedź rychłego nieszczęścia, zgodnie z rytmem scenariuszowego przekładańca filmowych sekwencji napięcia i rozprężenia; bo całość Smithowych doświadczeń oraz pamięci zdarzeń i zachowań tego świata, w odróżnieniu od świata Nowego Jorku, pochodziła z kina i telewizji – a umysł tego przecież nie segregował.
Skoro cisza, to przed burzą. Skoro spokój, to przed bitwą. Wttschko próbował podjąć rozmowę, ale Smith milczał, Przejechał samochód i nawet nie zwolnił. Przemytnik nie zwrócił na ten fakt uwagi. Potem przejechał facet na rowerze. Był bardzo stary, bardzo pomarszczony; na nosie tkwiły mu okulary w pękniętych rogowych oprawkach, ze szkłami, sądząc po grubości, pancernymi; a dłonie miał -dłonie i palce to on miał takie, jakich Smith w życiu nie widział. Patykowate a gruzłowate, plamiście przebarwione, ptasio szponiaste a zarazem dziecinnie słabe; palce o różnej długości, palce bez paznokci, palce bez stawów, palce o kości przezierającej przez mięso. Rowerzysta zatrzymał się i poprosił Witschkego o papierosa i ogień, bo zauważył, że tamten pali. Przemytnik poczęstował okularnika. Zakurzyli z rozkoszą; przez dym wymieniali po rosyjsku krótkie, mrukliwe uwagi bez znaczenia, zadowoleni z chwili, Ian patrzył na to z boku, z własnej woli odsunięty poza ich spojrzenia. Patrzył, słuchał. W końcu facet wsiadł na rower i odjechał. Podjęli marsz. Smith, idąc, zbierał się w sobie i zbierał, aż w końcu zapytał Witschkego, chociaż mimo wszystko nie o to, o co chciał.
– Co mu się stało w te palce? Witschko zrobił zdziwioną minę.
– Skąd mam wiedzieć? – prychnął, nie wyjmując papierosa z ust.
Godzinę później, po kolejnych dwóch samochodach (również należących do serii zaprojektowanych osobiście przez Stalina, ponurych, kanciastych monumentów szos, co żrą paliwo niczym czołgi) minęły ich: zabytkowy traktor ciągnięty przez starego konia oraz furmanka. Witschko w marszu zgadał się z woźnicą i ten zgodził się podwieźć wędrowców. Wskoczyli od tyłu. Smith z ulgą wyprostował bolące nogi. Woźnica, młody chłopak o krzywo zamocowanej żuchwie, obejrzał się na głośne westchnienie lana.
– Z daleka? – spytał.
– Noo – odmruknął Smith.
– Może byście spuścili kawałek tego, co tam targacie -wskazał batem na plecaki.
– Lepiej patrz przed siebie, synu – włączył się Witschko – bo ci kobyła zlezie z drogi i w minę wdepnie.
– liii tam, ona nauczona.
– Przynajmniej tyle, że nie gada.
– Hę, w Wilię na krok nie puszczamy ich z zagrody! -zaśmiał się krzywoszczęki. Smith nie zrozumiał dowcipu. Spojrzał na Ślązaka, który zapalał już kolejnego papierosa.
– No i czemu tak kopcicie bez ustanku? – warknął Ian, irracjonalnie rozeźlony. Witschko wzruszył ramionami.
– Bo mam raka – odparł. Furman zachichotał; po chwili zawtórował mu przemytnik. Smith odwrócił wzrok.
– Pan skąd? – spytał go po jakimś czasie chłopak z kozła. – Z Prus?
Smith nie mógł tego zrozumieć. Jego rosyjski nie różnił się niczym od rosyjskiego tamtych, ubiór – jeśli to możliwe – był jeszcze bardziej zeszmacony od Witschkowego, nie istniały też żadne identyfikujące go znaki szczególne – a jednak ów wieśniak już po kilku minutach bezbłędnie rozpoznał w nim cudzoziemca. Smith nie mógł tego pojąć. Spojrzał bezradnie na Ślązaka.
– Taa, z Prus, z Ameryki, z Księżyca – zamamrotał ów w odpowiedzi na tę desperacką prośbę o ratunek.
•
…wytłumaczył mi, że to z uwagi na brak benzyny. Nie istnieje coś takiego jak wolny obrót paliwem; są tylko przydziały i czarny rynek. Oddziały Armii Czerwonej, operujące w Europejskiej Strefie Wojennej, pochłaniają dziewięćdziesiąt procent dostaw ropy. Azjatyckie rurociągi są dziurawe jak rzeszoto. Na dodatek ludzie Wyżryna wysadzają je z morderczą regularnością – coraz to inną nitkę. Do Republiki Nadwiślańskiej dociera już doprawdy niewiele. Póki co – rzekł mi – Kaukaz i Stambuł siedzą cicho, ale niech się tylko odmrozi dżihad, to po tej stronie Odry nie uświadczysz ni kropli benzyny. Ja się tego uczyłem jeszcze w Nowym Jorku, z tych nudnych naukowych opracowań; ekonomia wojny – to nie jest pasjonujące zagadnienie, w każdym bądź razie nie było takim dla mnie. Ale teraz – ale tutaj – objawiają mi się owe mechanizmy w działaniu. Już rozumiem: wojna to zwierzę. To jest żywy organizm, pasożyt na ciele narodów; on rośnie z polityki, ekonomii, religii, strachu, z wszystkiego; wszystko Pożera, a wydala śmierć i zniszczenie. Jego biologia stanowi o życiu tych ludzi; teraz również moim. Owo zwierzę – ono ma swoją młodość, ma wiek dojrzały, ma starość; ma swe wdechy i wydechy; ma zimę, ma lato, a nie są to zimy i lata Ziemi. Ci ludzie już instynktownie pojmują owe cykle, potrafią je przewidzieć i przystosować się do zmieniających się warunków, jak do suszy, deszczu czy mrozu. Zwierzę jest ich bogiem. Z obawą i nadzieją spoglądają w jego chmurne oblicze. Z drobnych oznak odczytują nastrój bóstwa. Gdzie padnie palący wzrok? Czego dotknie karząca dłoń? Kulą się w swych domach, gdy ponad nimi grzmią bombowce. Jego uliczni kapłani w brudnych mundurach, z kanciastymi włodami w chłopskich rękach, posiadają nad nimi władzę śmierci: jeden ruch położonego na cynglu palca. Zwierzę jest zwierzęciem i nie zna słowa: „Litość". Nie zna żadnych słów. Żyje. To wystarcza. Na wiosnę ruszy Wschód, rzecze Witschko, który zdążył już doskonale poznać nawyki bóstwa. Na wiosnę ruszy Wschód i Ruskie będą musiały się przerzucić za Kaukaz i Amur, odpuszczą sobie Europę. Wtedy podniesie się Wyżryn. To wszystko jest wzajemnie sprzężone, powiązane, nici biegną przez całą kulę ziemską, Zwierzę swymi fraktalowymi mackami dosięga ostatniego jej zakątka. Nie byłoby Xavrasa, gdyby nie Syn Mahometa, ale i Syna Mahometa by nie było, gdyby nie Chiny; lecz z drugiej strony, gdyby nie Chiny, nie byłoby również Traktatu Berlińskiego. A Traktat Berliński, ta międzypaństwowa licencja na zabijanie, wystawiona dla Moskwy przez Ligę Narodów i sygnowana przez USA, Rzeszę Niemiecką, Zjednoczone Królestwo i Dwunastą Republikę – to jest najohydniejszy dokument w dziejach ludzkości, rzecze pierwsza jej połowa; to jest błogosławieństwo pokoju, ratujące nas od nieuchronnego w innym wypadku wybuchu drugiej wojny światowej, rzecze druga. Ja zmieniałem zdanie w zależności od towarzystwa i kontekstu rozmowy, tak naprawdę niewiele mnie to obchodziło. Obawiam się, że i teraz jest ono dyktowane wyłącznie przez strach. Lecz po prawdzie, co motywowało samych twórców Traktatu, jeśli nie polityczny lęk właśnie? Zwierzę żywi się wszystkim. Oni, którzy żyją w cieniu jego cielska… Zaczyna to do mnie docierać.