-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– A jednak przesadzają panowie ukrainni w okrucieństwie – w sukurs Leszczyńskiemu przyszedł Mazur. – Toż mamy żyć razem dalej w Rzeczypospolitej, a nie do gardeł sobie skakać. Dość już tych rzezi. Pax, mości panowie.

Podchmielony Przedwojeński z trudem wytrzymał krzywe spojrzenie Baranowskiego.

– Lepiej żeby na Zadnieprzu chrusta i pokrzywy rosły, niźli hultaje i zdrajcy kozaccy na szkodę Rzeczypospolitej i Jego Królewskiej Mości mnożyć się mogli. Cóż mam wam rzec, waszmościowie? Dostał się nasz naród szlachecki między kamienie młyńskie, to jest czerń kozacką, Tatarów, Moskwę i Szwecję. Albo zmielony będzie, albo sam się kamieniem stanie, aby tamte na proch zetrzeć. Lepiej nie żyć, niż szlachcicem nie być. Lepiej szlachcicem nie być, niż pozwolić, aby nam swawoleństwo w Rzeczypospolitej panować miało.

– Bunt trzeba stłumić, ale z umiarem, aby następne nie wybuchły – rzekł Leszczyński.

Baranowski zaśmiał się cicho. Na przekór obyczajom siadł na stole, sięgnął lewą ręką po kielich, nalał sobie wina i pociągnął solidny łyk, nie robiąc sobie nic z Wielkopolanina. Leszczyński zacisnął pięści, jego oblicze pociemniało z gniewu.

– Gdyby nie tyrańska niewola i krzywda, jaką wy, panowie ukrainni, Kozakom czyniliście, nie byłoby tego buntu! A razem z nim i Korsunia, Piławiec, Zborowa.

Baranowski zarechotał znowu, a jego śmiech był lodowaty.

– Co prawda to prawda – mruknął Przedwojeński. – Okrutnie poczynali sobie królewięta ukrainne z Kozakami. Cerkwie zamykali, posługi wymuszali, Kozaków jako w chłopy obrócone pospólstwo traktowali. Kiedy chciał Kozak gorzałkę pędzić, tedy mu kotły poniszczyli. Kiedy miał futor, to mu zabierali. Kiedy chciał sprawiedliwości dochodzić, tedy nie miał gdzie, bo każdy starosta w kieszeni u magnata siedział!

– A ja to waszmościom wspomnę – rzekł Leszczyński – że Chmielnicki, póki buntu nie podniósł, wiernym był obywatelem Rzeczypospolitej, co pod Cecorą stawał i w niewolę się dostał. O czym tu obecny pan Odrzywolski zaświadczyć może.

Stary pułkownik pokiwał głową. Leszczyński nie dodał na szczęście, że koleje losu Odrzywolskiego i Chmielnickiego okazały się zgoła inne. Ten pierwszy uszedł bowiem z taboru hetmana Żółkiewskiego ku granicom Rzeczypospolitej, podczas gdy przyszły kozacki wódz stracił tam ojca, a potem spędził lata, jęcząc w pohańskiej niewoli na Krymie.

– A ja wam powiem – zahuczał pan Przedwojeński – że gdyby nie we włościach Wiśniowieckich i Potockich Kozacy mieszkali, jeno na Mazowszu, albo w Małej Polsce, tedy nigdy nie byłoby buntu kozackiego, bo by im nikt z panów braci krzywd nie czynił. Kto temu wszystkiemu winny? Królewięta ukrainne, których na zachodzie Korony nie masz.

– Śmiać mi się chce – rzekł z pogardą Baranowski – kiedy słucham tak was, Mazurów, panów braci z Wielkiej i Małej Polski, z Podlasia, z lubelskiego województwa. Co wy wiecie? Azaliż broniliście się kiedyś przed Tatarem? Azaliż doświadczyliście na własnej skórze buntu kozackiego? Spalił wam kiedyś rezun folwark albo dwór? I to taki wart dwadzieścia waszych parszywych, mazowieckich zaścianków? Kiedy cię, panie Przedwojeński, słucham, tedy wiesz co słyszę?

– Nie wiem.

– Płacz moich dziatek, kiedy im czerń kosami głowy obcinała – powiedział Baranowski takim głosem, że rozmowy przy stole zamarły. – Krzyki żony, gdy jej dziesięciu Kozaków po kolei gwałt zadawało. Od Bracławia po Czernihów, od Kijowa po Korsuń biła nas czerń ukrainna i Kozacy strasznie. Mordowali czym popadnie. Zabijali siekierami, ośnikami, kiścieniami, sierpami gardła podrzynali, świdrami oczy wyjmowali, bili hołoblami, sztachetami z płotów. Kosami rozcinali usta od ucha do ucha, mówiąc: „Chciałeś mieć, Lachu, Koronę od morza do morza, to masz teraz Rzeczpospolitą od ucha do ucha”. Ja widziałem, jak gwałcili panny. Jak obcinali ręce i nogi. Jak ozdabiali szlachetnie urodzonymi dziećmi drzewa i krzyże. Jak za łyk gorzałki w plen ordzie dziatki nasze oddawali. Jak niewiastom przy nadziei rozpruwali brzuchy, a płody piekli na spisach; jak zaszywali im kota dzikiego w żywocie w miejsce dziecka. Jak mego druha, pana Teodora Jelca, chorążego kijowskiego żywcem we dworze spalili. Jak pana Aleksandra Niemirycza na śmierć hołoblami zatłukli. Jak Polehenko w Kijowie topił księży i zakonników w Dnieprze. Jak kniaziowi Czetwertyńskiemu własny młynarz piłą głowę urżnął, a wcześniej na jego oczach żonę i córki pohańbiono. Jak dobywała czerń trupy z grobów, kładła ciała niewiast na mężów i mówiła: „Mnóżcie się, Lachy, i zaludniajcie ziemię polską”, jak paliła dwory i wioski...

Baranowski nie siedział już. Krążył wokół stołu, zaglądając w oczy szlachcicom.

– Jeśli tedy za to wszystko wy, szlachta Polski i Rusi, nie pomścicie waszych braci herbowych z Ukrainy, jeśli będziecie tu o pokoju mówić, karki giąć przez chamstwem zbuntowanym, tedy wiedzcie, że nie mam was za szlachetnie urodzonych. Tedy gnój wam na pole wozić. Tedy wam naszyć sobie na szarawary klapki z tyłu, jako sodomici we Francyjej czynią. Tedy wam baby swadźbić, za psiarczyka u Moskala służyć. Tedy wy nie koronni synowie, ale psy i z kurwy synowie... I to wam powiem, że pies was jebał!

Odrzywolski chwycił rotmistrza za rękę, przycisnął do stołu, poderwał się na nogi.

– Dość!

Baranowski zamilkł. Był ostatni czas ku temu. Już panowie bracia zerwali się od stołu, w rękach szlachty zabłysły szable, czekany i obuszki.

– Ja zemsty dokonałem – zakończył pan Baranowski. – Ale to ciągle mało. Ot, dwie niedziele temu, zanim mnie jego mość pan hetman do Glinian wezwał, dopadłem w stepach nad Bohem pięciu Kozaków. Mołojcy z nich byli wielcy, rycerze prawosławni, co zarąbali starego bernardyna, który ukrywał się w opuszczonym dworze. Wierzajcie, kiedy mnie obaczyły one woje zaporoskie, na kolana padli i jęli prosić o litość. Zacnie do snu mi krzyczeli, wielce pociesznie na palikach skakali. A kiedy z nich skórę darłem i oczy świdrami wierciłem, tedy takie krotochwile prawili, żem się łzami ze śmiechu zalewał. Imaginujcie sobie, że jeden z nich przepowiedział, iż koronę królewską trzy czarne orły podziobią, podniesie ją jednak i włoży na głowę rycerz polski, który mieć będzie tarczę na tarczy i tenże rycerz Ukrainę uspokoi. Dalejże, może to któryś z waszmościów. Cóż waszmość na to, panie Przedwojeński? A ty, panie Leszczyński? Nie nosisz czasem dwóch tarcz przed sobą?

– Tarcza na tarczy... Toż to może być herb Janina. A ja jestem Jastrzębiec.

– No widzisz, panie bracie. Słusznie Kozaka na pal wbiłem, bo łgał.

– I co, lżej po tym waszmości?

– Nie, panie bracie. A wiesz czemu? Bo mi prowodyr tych rezunów uszedł. Odłączył się od nich, uniknął kary, a kiedyśmy go przez stepy gonili, do rzeki z koniem skoczył. Młody był i gładki. Do końca życia ja go zapamiętam. A jak już na paliku nożętami fikać zacznie, tedy ja mu na jego bandurze taką dumkę zagram na dwa serca, że z palem w dupie do piekła poleci.

– Panie Baranowski – rzekł pułownik Odrzywolski. – Ostaw nas samych.

– Przez białą brodę waszmości, nie sprzeciwiam się. Mości Świrski! Ja przypominam waszmości, że dzisiaj...

– Nie zapomniałem o tym, waszmość panie bracie.

Baranowski roześmiał się, odwrócił i wyszedł z izby.

Dopiero teraz Dantez odważył się rozejrzeć. Słyszał wszystko, o czym mówili panowie bracia i teraz rozważał sobie ich słowa, zlany zimnym potem. Doprawdy, nie rozumiał o co w tym wszystkim chodziło poza zwykłą, pospolitą zemstą na Kozakach. Do diabła, co obchodziła go Ukraina i przyszłość Rzeczypospolitej? Musiał tylko zabić Świrskiego.

Gdzie podział się Świrski?! Jego miejsce na ławie było puste. Dantez poderwał się i rozejrzał. Nie mógł spuścić tamtego z oczu. Skłonił się Odrzywolskiemu oraz pozostałej starszyźnie i szybko począł przebijać się przez tłum szlachty i pachołków. Nigdzie nie widział towarzysza z chorągwi husarskiej Lubomirskiego. Przepchnął się do sieni, wyjrzał zza głów pijanych pachołków i...

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название