-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Waszmość mnie szukasz?

Świrski spoglądał na Francuza wesoło. Podkręcił wąsa i wskazał drzwi wiodące do komory.

– Idę właśnie popróbować przedniego lipca, który pan Odrzywolski w piwniczce zataił. Pozwól waść ze mną, a pokosztujesz specyjałów, jakich i na dworze Ludwika próżno by szukać.

Dantez ruszył za szlachcicem. Nie mógł zabić Świrskiego na oczach wszystkich gości. Być może jednak sposobność taka nadarzyłaby się w piwniczce?

Świrski wszedł do komory, odgarnął dywan leżący na podłodze, odsłaniając klapę prowadzącą do loszku. Rozejrzał się, czy nikt ich nie widzi, po czym podniósł zapadnię i, wziąwszy świecę, począł zstępować w czarną czeluść. Francuz poszedł za nim. Zeszli tak do niewielkiej piwnicy o kamiennych ścianach, pod którymi piętrzyły się pękate stągwie, beczki i baryłki. Świrski osadził świecę na wierzchu starej beczki, a potem odszukał odpowiedni antałek i pochylił się nad szpuntem.

– Szykuj, waszmość, szklenicę! – zawołał wesoło. – Zaraz waścine zdrowie wypijemy.

Szybko i cicho Francuz dobył lewaka zza pasa. Taka okazja mogła już się więcej nie powtórzyć! Zamierzył się do ciosu i...

Nie mógł zadać pchnięcia.

„Zabij go, głupcze!” – krzyknęła w jego głowie Eugenia.

„Taaaak, pchnij go w plecy – zaszeptał mu do ucha głos ojca. – Pokaż ile jesteś wart. Ubij szlachcica, który udzielił ci gościny...”.

Dantez zadrżał. Chciał śmierci tego buntownika. Świrski był tego godzien tak jak każdy najemny zbój, który buntował się przeciw zwierzchności...

A jednak Dantez wahał się. Ręka z morderczym sztyletem dygotała mu coraz mocniej.

Nie mógł się przemóc, jeszcze chwila, dwie, jeszcze jedno okamgnienie...

Świrski odwrócił się!

Francuz obrócił lewak w palcach, chwytając go za ostrze. Podał broń rękojeścią w stronę szlachcica.

– Spróbuj waszmość lewakiem. Może uda się lepiej, jak gołą ręką.

– Co racja, to racja.

Szpunt, podważony ostrzem sztyletu, odskoczył. Świrski nalał miodu do szklenie, wzniósł naczynie w górę.

– Zdrowie waszmości. Abyś cało do domu powrócił!

Wypili. Szlachcic otarł wąsy wierzchem dłoni.

– Nie słuchaj, waszmość, jego mości Baranowskiego – mruknął. – Prawda, że bunt jest krwawy, jednak możemy go zakończyć albo brnąć dalej w morze krwi i bez końca mścić się na Kozakach.

Francuz milczał.

– Ty pewnie tego nie rozumiesz, ale... Jedna tylko droga przed naszym narodem. Albo będziemy wielcy i po chrześcijańsku wybaczymy, albo...

Dantez wytężył słuch.

– Jeden powróz nas czeka na pohańskiej i moskiewskiej szubienicy.

Zapadła cisza.

– Nie rozumiesz tego, pludraku – pokiwał głową Świrski. – Ot, myślisz, że to jakieś nasze domowe sprawy, porachunki i zawiści. Prawda. Kogo w Paryżu, w Wiedniu czy Sewilli obchodzi los Rzeczypospolitej? Kto wie, gdzie leży Ukraina? Kto wie, co to są Kozacy i szlachta polska? Nikt. Jeśli jednak nadejdzie czas, że wy, nic nie wiedząc, spróbujecie nas osądzać i decydować o naszej przyszłości, tedy powiadam ci: górze nam! A teraz pozwól, że cię opuszczę. Muszę pogawędzić z imć Baranowskim. W cztery oczy. Już czeka na mnie przed dworem. I pewnie się niecierpliwi.

Odwrócił się i wyszedł z piwniczki. Dantez został sam. Podniósł swój lewak i długo nie był w stanie dojść do siebie.

– Nie mogłem... – wyszeptał pobladłymi wargami. – Nie w tym dworze. Nie tego szlachcica...

* * *

Kiedy wyszedł ze dworu, było już po wszystkim. Z trudem przepchnął się przez krąg czeladzi i pijanej szlachty. Świrski leżał na ziemi z rozwalonym łbem, w kałuży czerwonej posoki. Baranowski klęczał nad nim, wycierając o połę żupana czarną szablę.

A potem wyszczerzył żółte zęby, podniósł się i powiódł strasznym, martwym wzrokiem po obliczach panów braci.

– A jeśli kto krzyw na mnie, żem racji swych dochodził, tedy proszę zaraz na szabelki, tutaj przed gankiem!

Ruszył w stronę dworu. Zatrzymał się o krok od Danteza.

– Panie Francuz, pozwól waść ze mną – rzekł. – Coś mi się zdaje, że my z jednego gniazda ptaki.

Zrozumieli się bez słów. Nie... To Baranowski rozumiał Francuza. Bertrand jego ani w ząb.

I pierwszy raz od chwili niedoszłej egzekucji był prawdziwie przerażony.

* * *

– Z Przyjemskim waszmości nie pomogę – rzekł Jan Baranowski. – Persona to znaczna i generał artylerii koronnej. Jednak póki pod Glinianami obóz stoi, mogę wskazać ci karczmę, gdzie się zabawić przyjeżdża.

– Dziękuję waszmości.

– Jak myślisz skłonić imć Przyjemskiego do planów hetmana? – spytał Baranowski.

– Złoto, mój panie. Jego blask zachwyca nie tylko plebejuszy. A ty, mości panie bracie, możesz być pewien sowitej nagrody i łaski hetmańskiej za okazaną mi pomoc.

– A wiesz – wyszeptał szlachcic – gdzie mam nagrodę Kalinowskiego?

– Nie rozumiem – mruknął pobladły Bertrand. – Dlaczego zatem świadczysz mi pomoc?

– Moje dziatki – wycharczał Dantezowi do ucha Baranowski. – Moje dzieci mówią do mnie... Póki one będą za tobą szeptać, póty możesz być pewien mej szabli.

– A jeśli przestaną?

– Może – Baranowski wyszczerzył żółte, poszczerbione zęby – może cię zabiję.

* * *

– Jaśnie wielmożny pan zakaział wpuściać...

Dantez bezceremonialnie odepchnął karczmarza i otworzył drzwi do alkierza. Żyd usiłował protestować; zamilkł, kiedy towarzyszący Francuzowi wachmistrz rajtarów chwycił go za brodę, podrywając głowę do góry. Bertrand wkroczył do izby obitej tureckimi oponami. Przy stole, zastawionym dzbanami z winem i cynowymi pucharami, siedział szlachcic w granatowym, ociętym w stanie wamsie wyszywanym złotą nicią, zdobionym złotymi skuwkami i misternym pendentem. Był w sile wieku, o posiwiałych skroniach, nawoskowanych, podkręconych w górę wąsach i przystrzyżonej na szwedzką modłę bródce. Na kolanach pana brata spoczywały dwie ladacznice w atłasowych, purpurowych sukniach obnażających szyje i ramiona aż do krańców dużych, rumianych piersi. Jedna z meretryc była ruda, z włosami zaplecionymi w długi warkocz przeplatany wstążkami, druga czarnowłosa, z lekko skośnawymi oczyma.

Szlachcic zaś – był to sam Zygmunt Przyjemski herbu Rawicz, generał artylerii koronnej.

– Koniec balu, moje damy! – rzekł i wolnym, ale stanowczym ruchem zepchnął swawolne panie z kolan. – Ostawcie nas samych i zaczekajcie w izbie. Jeszcze z wami nie skończyłem!

Chichocząc, ale i dąsając się, ladacznice pobiegły do drzwi. Dantez zdjął kapelusz i skłonił się.

– Długo, waszmość, kazałeś czekać na siebie – mruknął Przyjemski.

– Za pozwoleniem, mości panie generale, nie traciłeś tutaj czasu – roześmiał się Francuz. – Widać, że jak prawdziwy żołnierz każdą chwilę obracasz na zabawy i przyjemności.

– Dzisiaj żyjem, jutro gnijem, mości panie bracie. Teraz w zamtuzie się weselim, jutro ze śmiercią potańcujem. Siadaj i mów śmiało, w czym rzecz.

– Przychodzę od jego mości hetmana polnego koronnego...

Po twarzy starego żołnierza przebiegł ledwie widoczny grymas. Dantez zauważył go od razu.

– Jaśnie oświecony pan Kalinowski wielce zamartwia się, że wasza mość nie popiera jego wojennych planów.

– Nie łżyj, mości Dantez – mruknął Przyjemski. – Darujże sobie słodkości i dusery, bo tu nie Wersal ani Zamek Królewski, jeno parszywa, żydowska karczma. Jego mość pan hetman chętnie widziałby mnie na marach, w grobie. Razem z resztą panów rotmistrzów i pułkowników. W całym wojsku koronnym nie ma bodaj jednego człowieka, na którego nie wołałby: psi albo z kurwy synu. Ja żołnierz, moje powinności znam. Jestem posłuszny. Ale wojenne plany pana hetmana to szaleństwo. I nie zmienię zdania, choćbyś mi wrócił sumy neapolitańskie albo tenże cienkusz żydowski jak Jezus Chrystus w najprzedniejszego węgrzyna przemienił.

– Waszmość nie boisz się zwierzchności przymawiać?

– Panie Dantez – roześmiał się Przyjemski – ja jestem starym żołnierzem. Dalibóg, więcej bitew stoczyłem, niż waszmość dziewek obłapiałeś po stogach. Wierzaj mi, nie boję się gniewu hetmańskiego. Ale co wiem, to prosto w oczy mówię. Jeśli Kalinowski spróbuje złamać pakta białocerkiewskie i wydać Chmielnickiemu bitwę, to gorze nam!

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название