-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Twoi patroni, mości kawalerze, to pohańscy szalbierze i z kurwy synowie! – warknął hetman. – Zawiedli mnie więcej niż jeden raz. Nie będę nadstawiał ku nim ucha, bo nie wpłynęli na króla, aby poprzeć moje starania! Zrzekłem się już województwa ruskiego i starostwa przemyskiego! Cóż mam jeszcze uczynić, aby stać się godnym wielkiej buławy?!

Dantez nawet nie mrugnął okiem. Postawił na stoliku inkrustowane srebrem puzdro i otwarł zatrzaski. A potem wydobył z ciemnego wnętrza to, co spoczywało ukryte przed ludzkim wzrokiem.

Jasny błysk padł na twarz Kalinowskiego. Hetman polny zdębiał, widząc szczerozłotą buławę. Wpatrywał się w nią jak zaczarowany, a potem wyciągnął rękę po oznakę hetmańskiej władzy.

Jego dłoń chwyciła tylko powietrze. Dantez szybko cofnął rękę z buławą. Hetman poderwał się ze stolca, a wówczas Francuz skłonił się i podał mu broń rękojeścią do przodu. Kalinowski niemal wyrwał mu ją z ręki.

– Wielka buława! Ale jak to? Skąd to...

– To tylko drobny podarek dla wielmożnego pana hetmana. Rzekłbym – zadatek na rzecz tego, co ja i moi patroni możemy dla waszej miłości uczynić. Ta buława była w ręku jego mości nieboszczyka Stanisława Koniecpolskiego, pogromcy Gustawa Adolfa, Lwa Północy, który kozacką, tatarską i pohańską nawałę powstrzymał u granic Rzeczypospolitej.

Oczy Kalinowskiego rozjarzył błysk, który nie uszedł uwagi Danteza.

– Buława, którą trzymasz, panie, to tylko błyskotka. Nic niewarta, jeśli nie idzie za nią nadanie królewskie. Jednak możesz być pewien, że moi panowie wesprą waszmości w staraniach o godność hetmana wielkiego koronnego.

– Uradowałeś mnie. – Hetman klasnął w dłonie. Sługa przyniósł drugi puchar dla Danteza, nalał wina czerwonego jak krew. – Niech mnie kule biją, dawno nie widziałem równie zacnego podarku. Jednak, panie Dantez, wiem dobrze, że na tym świecie nie ma nic za darmo. Jaka tedy jest cena za urząd, o którym od dawna marzę?

Dantez uśmiechnął się. Rozmowa przybierała coraz pomyślniejszy obrót.

– Cenę tę gotów jesteś ponieść, miłościwy panie, od lat czterech. Od kiedy pod Korsuniem wzięto cię do hańbiącej, pohańskiej niewoli. Od kiedy karmazyni i królewięta nie dali nawet garści złamanych szelągów na twój wykup. Od kiedy król pomijał cię w rozdawanu urzędów; Kozacy pokazywali ci nagie zadki, a szlachta żądała sądów za Korsuń i wyprawę na Winnicę w zeszłym roku. Usiądź, przyszły hetmanie wielki koronny. Usiądź i posłuchaj... To już minęło. Po tym co uczynisz, nikt nigdy nie ośmieli się podnieść na ciebie ręki. A jeśli nawet, to mu tę rękę odrąbiesz!

Kalinowski słuchał tego jak zauroczony. Usiadł na karle, pociągnął z pucharu. Głos Danteza stawał się coraz cichszy, coraz bardziej zjadliwy. A wszystko to dzięki naukom Eugenii.

– Musisz dokonać tego, co nie udało się kniaziowi Jaremie szablą, palami i szubienicami, a Ossolińskiemu polityką, zdradą i układami. Powinieneś uspokoić Ukrainę tak, aby zapanował na niej pokój Boży. Aby nigdy już nie wstało hultajstwo kozackie przeciw Rzeczypospolitej.

Dantez przełknął ślinę.

– Chmielnicki gotuje się na wyprawę do Mołdawii. Ściągniesz wojsko, panie, zagrodzisz mu drogę, a potem... Pobijesz Kozaków i pójdziesz na Ukrainę, aby zaprowadzić tam pokój Boży. W pień wytniesz hultajstwo i rezunów zaporoskich, aby krew ich popłynęła aż do Dniepru. Nikt ci w tym nie przeszkodzi, choćby Jezus Chrystus drugi na Ukrainę zstąpił, choćby jego Matka za Kozakami prosiła, nikt Zaporożców z twych rąk nie wyrwie. A kiedy skończysz... Kiedy niby lew położysz się na dymiącej od krwi Ukrainie, tedy możesz być pewien, miłościwy panie, że król za naszym podszeptem nada ci wielką buławę koronną... Gdy zaś schorowany Jan Kazimierz legnie na katafalku, na twoich skroniach spocznie...

– Nie! – ryknął Kalinowski. – Nie kuś mnie, głupcze! Sam wiem, co robić! Sam wydam rozkazy! Idź precz!

– Sługa uniżony!

– Nie, czekaj! Zostań. Mości Dantez, nie bierz tego do serca! Ja nie mam... łatwo. Wojsko się buntuje, nie doszły do nas ostatnie ćwierci [3], nie doszła kapitulacja, bo sejm zerwano. Towarzystwo szemrze po chorągwiach. Zaraz huczek wstanie, a z niego konfederacja!

– Nie muszę uczyć cię, panie, co czynić z niesfornym tłumem żołnierstwa – mruknął Dantez. – Primo: przekupić prowodyrów. Secundo: opornych powiesić. Dlaczegóż jeszcze – spojrzał w stronę obozowego majdanu, jak gdyby spodziewając się, że zobaczy tam szubienice – nie widzę buntowników na stryczkach? Gdzie twa władza, mości panie hetmanie?

– To nie takie proste – mruknął Kalinowski. – Jeśli powieszę choć jednego, armia się zbuntuje. Jest już w chorągwi husarskiej mości Lubomirskiego pewien szlachcic, który otwarcie nawołuje do nieposłuszeństwa; głosi, że zgubię całe rycerstwo koronne.

– Któż zacz?

– Niejaki Samuel Świrski. Paliwoda, szelma, buntownik i krzykacz!

– Czemu jeszcze nie dał głowy pod topór?

Kalinowski spuścił wzrok. Jego wyschnięte dłonie, zaciskające się na buławie, zadrżały.

– Ten szlachcic uratował mi życie pod Winnicą, na płoniach [4]. Nie mogę...

– Tedy zdaj się wasza miłość na mnie. Ja się nim zajmę. A ty, panie, wydaj rozkazy wymarszu i zbierz wojsko koronne.

– Pomyślę nad tym.

– Nie ma czasu. Lada dzień Chmielnicki ruszy w swaty do Mołdawii! Odwiedzi łożnicę donny Rozandy i dziewkę Lupula zagarnie.

Kalinowski uderzył buławą w stół.

– Dość tego!

– Jak sobie wasza miłość życzy.

– Zagrodzę Kozakom drogę do Mołdawii, stanę gdzieś na mohylowskim szlaku.

– Gdzie?

– Pomiędzy Ładyżynem a Czetwertynówką. Tam jest takie uroczysko... Przepomniałem, jak się zwie...

– Batoh – mruknął Francuz.

– Tak, tak właśnie się nazywa. Dantez!

– Sługa waszej hetmańskiej mości!

– Zajmiesz się Świrskim i pułkownikami. Nie jestem pewien generała Przyjemskiego i reszty rotmistrzów, którzy nie przebywają w obozie, zwłaszcza Sobieskiego. Musisz upewnić się, co zamierzają i w razie czego skłonić, aby poparli mnie, a nie buntowników.

– Wspominałeś, panie, i Sobieskiego... To Marek? Starosta krasnostawski?

– W rzeczy samej.

– Znamy się z panem Sobieskim – rzekł Dantez. – I chętnie znajomość odnowimy. A zatem, mości panie hetmanie, rozkazuj mi i bądź pewien, że dopomogę ci, we wszystkim. Zacznijmy od... Monsieur Świrski. Gdzie mogę go znaleźć?

* * *

Świrski i jego czeladź zjechali z gościńca. Dantez zaklął po raz kolejny tego dnia. Podążał za nimi w deszczu i szarudze od samej Trembowli, przybrany w kolet prostego rajtara, czekając, kiedy nadarzy się sposobność do spotkania w cztery oczy z towarzyszem spod chorągwi Lubomirskiego. Francuz nie miał żadnych złudzeń. Pogawędka owa zakończyć się miała cienkim świstem lewaka i głuchym łomotem ciała padającego na ziemię. Dlatego całą rzecz należało załatwić cicho i dyskretnie. Zwłaszcza w tej przeklętej, barbarzyńskiej Rzeczypospolitej, gdzie nie wiedzieć czemu, nie uchodziło za godne pchnięcie w plecy, a za chełpienie się zabójstwami w karczmie, czy na jarmarku, można było stracić uszy, jeśli nie całą głowę. Szlachta polska, dziwnym trafem, nie tolerowała skrytobójstw. Ma się rozumieć, nie przeszkadzało to jej we wszczynaniu burd i bijatyk, w urządzaniu zwad, zajazdów i pijackich awantur. Dziwne, lecz usieczenie sąsiada po pijanemu nie wstrząsało niczyim sumieniem, pod warunkiem iż cała rzecz stała się w pojedynku lub w czasie karczemnej zwady. Natomiast pozbycie się niewygodnego zawalidrogi przez wsadzenie mu w plecy sztyletu czy wlania trucizny do kielicha hańbiło zabójcę gorzej niż kradzież wotów spod obrazu Najświętszej Maryi Panny. Cóż za barbarzyński kraj! Dantez był przekonany, że nawet w Moskowii (w której, nawiasem mówiąc, nigdy nie bywał) panowały o wiele milsze obyczaje, a ludzie tam żyjący z pewnością byli w porównaniu z Polakami wzorami cnót i honoru.

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название