-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Poderwał się na równe nogi.

– Sam to zrób...

Porwał ją w ramiona, czując, jak serce zaczyna mu bić coraz szybciej. Pod delikatną tkaniną jej sukni, pod koszulą i kolejnymi warstwami materiału wyczuł jej ciało gibkie jak u łani. Zamknął ją w żelaznym uścisku i pocałował w rozchylone koralowe usta. A potem szarpnął koronkowy dekolt sukni, chcąc wydobyć na zewnątrz parę rozkosznych drażniątek, niespodziewanie jednak napotkał opór. Całował zatem smukłą kobiecą szyję, okręconą sznurem pereł, szarpiąc się jednocześnie z niewdzięczną materią, zapomniawszy, że wszak zgodnie z modą zaprowadzoną na dworze przez Ludwikę Marię, Eugenia ma pod suknią zapięty szczelnie sznurowany gorset na fiszbinach.

Zdesperowany Francuz chwycił za przód ciężkiej sukni, poderwał ją w górę, nie tracąc czasu na rozplątywanie sznureczków. Chciał zdjąć ją poprzez głowę niewiasty. Niestety, suknia przypięta była haftkami do usztywnionego gorsetu; szarpał się z nią przez chwilę, rozzłoszczony, nim nie wspomogły go smukłe ręce kobiety. Ściągnął w końcu ciężką od angażantów i wolut suknię wierzchnią, lecz to jeszcze nie był koniec. Pod nią znajdowała się lżejsza, łatwiejsza do ściągnięcia spódnica spodnia, zapinana na guzy. Z tą poszło mu szybciej; dysząc ciężko z żądzy, uwolnił Eugenię od kolejnej warstwy jedwabiów i koronek, odpiął portugały; chwycił za sznury gorsetu, zniecierpliwiony i wściekły.

Rozsznurowując go, Dantez zastanawiał się, czy Eugenia była ściśnięta w talii do granic możliwości i czy rano potrzebowała trzech służących, aby zacisnąć sznurówki. Szarpał się z nimi, zapominając, że przecież były mozolnie zawiązane; stracił kilka długich chwil, zanim rozluźnił więzy i usunął z jej ciała tę przedostatnią przeszkodę dla swych karesów. Pod gorsetem była jeszcze koszula. Tę bezceremonialnie rozdarł na dwie części.

Eugenia stała przed nim naga. Dantez objął jej kibić i wówczas pojął, że widzi najpiękniejszą z kobiet. Szybko przeszedł do samego sedna ars amandi. Pieścił ustami cudowne wgłębienia jej szyi, ramion i bioder. Meretryca nie pozostała mu dłużna. Już wcześniej zdjął kapelusz zdobiony strusimi piórami, teraz ściągnął śmiertelną koszulę bez kołnierza, zrzucił przez głowę pendent z rapierem; rozpiął część guzów atłasowego, wciętego w stanie wamsa, a Eugenia zajęła się resztą. Całowała go w usta, gładziła po plecach i pośladkach, a potem, oddychając szybko, oblana rumieńcem podniecenia, pociągnęła na siebie, na atłasowe poduszki karocy, którą rozszalałe konie ciągnęły w noc, lecąc jak wicher po gościńcach Rusi Czerwonej.

Dantez błądził ustami po ciele Eugenii. Jego inamorata była doskonała we wszystkich cechach i proporcjach. Miała lśniące włosy i subtelnie wygięty, łabędzi kark. Całował ją jak szalony w usta, pieścił językiem jagody jej krągłych drażniątek, zaciskał dłonie na cudownym zadku, brał w posiadanie ów smaczny, acz nieobiecany kąsek pomiędzy smukłymi udami. Czuł się tak, jakby zaciskał palce na wilgotnym pierścieniu z gorącego złota, pieścił go, czując, jak ukryte tam źródełko bije coraz mocniej, spragnione chwili, aby wkrótce napoić do utraty tchu jego konika. Metresa wygięła w łuk swoje boskie ciało, a potem chwyciła miłośnika za włosy i jęła przesuwać jego głowę po swym ciele, szukając coraz mocniejszej, zmysłowej podniety. Zaś kiedy ich karesy stawały się wprost szalone, Dantez przesunął się ku jej subtelnym tytuszkom, a potem brutalnie rozchylił jej nogi. Przebiegła inamorata prawie nie stawiała oporu. Ująwszy jego buławę w zwilżone języczkiem palce, poprowadziła ją najkrótszą drogą do ciasnego, lecz obficie zroszonego wodopoju miłości.

Połączyli się w rozkoszy na poduszkach dygocącej karocy i gzili się nadzy, rozpaleni namiętnością. Eugenia zaplotła uda na biodrach mężczyzny, podczas gdy Bertrand pieścił jej drażnięta, przesuwał dłońmi wzdłuż talii i boków, obejmował wysmukłą kibić i brał w posiadanie jej aksamitną grzywę czarnych włosów skąpaną w esencji miłości i pragnienia.

Wkrótce zaczęła krzyczeć, gryząc go perłowymi zębami w ramię. Lecz Dantez nie zakończył tego tak prosto. Wypuścił kobietę z objęć i schwyciwszy za włosy, obrócił plecami do siebie, a potem posiadł od tyłu w opętanym szale rozkoszy; jak dziki ogier z podolskich stepów cudną smukłą klacz stworzoną przez diabła na pokuszenie do złego bogobojnych i pobożnych rycerzy Rzeczypospolitej, obrońców wiary katolickiej spod kresowych stanic.

W tenże sposób doszedł do samego krańca rozkoszy i zamarł, słysząc cichy płacz Eugenii. Przez chwilę trwał w tej pozycji zwanej na raka, za którą kaznodzieje obiecywali sto lat piekła i dwa razy tyle czyśćca na dokładkę. Trwał przytulony do jej pleców, obejmując dłońmi źródło szczęścia i rozbiegane, gorące tytuszki.

!A potem to ona siadła mu na kolanach jak dzika Salome; objęła nogami i spróbowała dosiąść go, niczym gibka i zwinna Amazonka z dawnej Sarmacji, czyli Polski. Pozwolił jej na to, znużony i zdyszany. Nie protestował, kiedy jej wargi przywarły do jego warg, ani chwilę później, kiedy jej mokre od potu jagody ocierały się o jego twarz.

– Jeżdżę tylko... galopem, panie – wydyszała mu wprost do ucha.

Zamknął jej usta pocałunkiem.

Wreszcie, kiedy po długiej rozkoszy leżeli na atłasowych poduszkach karocy spoceni i rozgrzani miłością, głowa Eugenii spoczywała na jego piersi, czuł jej gorący oddech na swoim ciele, zmieszany ze zniewalającym zapachem włosów.

Coś uwierało go w bok. Wyciągnął rękę i wymacał inkrustowaną skrzynkę, którą dostał od Maga. Powoli wyciągnął ją na wierzch, położył obok siebie na siedzeniu karocy.

– Cóż to jest? – spytała Eugenia.

– Podarek – mruknął – dla pana hetmana Kalinowskiego.

Ostrożnie otwarł klamry i podniósł wieko. Wewnątrz było coś lśniącego i ciężkiego. Przez chwilę nie wiedział, czy to broń, czy ozdoba. Złota, nabijana turkusami i rubinami maczuga... Dantez zważył ją w ręku, obejrzał ze wszystkich stron.

– To buława nieboszczyka wojewody krakowskiego – powiedziała Eugenia – hetmana Koniecpolskiego...

– Skąd wiesz?

– Byłam towarzyszką jego łoża. Jurny był, w końcu od komfortatywy skończył. A wszystko przez młodą Ossolińską.

– Oto cena za duszę Kalinowskiego – uśmiechnął się Dantez. – Zobaczmy, Eugenio, co wskóramy u jego mości hetmana.

Przycisnęła karminowe wargi do jego ucha i załaskotała je językiem.

– Wiele się jeszcze musisz nauczyć, aby poznać biegle arkana polityki, zanim staniesz przed Kalinowskim.

– A więc ucz mnie, Eugenio. Mamy na to jeszcze czas.

– Nie nazywam się Eugenia...

Rozdział III

Lwy Lechistanu

Duma o hetmanie ● Koń polski jaki jest każdy widzi ● Zdrada Świrskiego ● Diabeł zadnieprzański, to jest pan Baranowski ● Krotochwila generała Przyjemskiego ● Dantez pohańbiony

Do obozu wojsk koronnych pod Glinianami dotarli wczesnym rankiem. Rżenie koni i okrzyki, jakimi zatrzymały ich obozowe straże, zbudziły Danteza ze snu. Szybko poderwał się z aksamitnych poduszek i rozsunął grube firany w oknie.

Wjeżdżali właśnie do obozowiska. Wśród porannych mgieł i oparów Francuz widział las namiotów, szałasów i wozów rozstawionych wzdłuż ulic. Ciepły, kwietniowy wiatr łopotał morzem karmazynowo-białych sztandarów, buńczuków i proporców ponad wzorzystymi płótnami. Spoglądając na znaki niektórych chorągwi, na imaginowane na nich srebrne łękawice, żeleźdźce, rogaciny, krzywaśnie, gwiazdy i półksiężyce, miał wrażenie, jakoby znalazł się wśród oddziałów przedwiecznych Sarmatów, Gotów, czy Wandalów. I co tu się dziwić, był wszak w obozie szlachty polskiej, która wywodziła się od pradawnych Sarmatów. Ciekawe – Francuzowi zdawało się kiedyś, że to jeno legenda. Jeśli tak, tedy skąd brały się te dziwaczne, niedzielone na pola herby panów braci?

W obozie panował ruch. Czeladź pędziła na pastwiska tabuny smukłych polskich koni, nad ogniskami unosił się dym. Wokół namiotów i wozów kręcił się barwny, pstry tłum: pachołkowie, pocztowi, markietanki i ladacznice. Tu i ówdzie Dantez widział dostatnie kołpaki albo podgolone, szlacheckie łby panów towarzyszy z husarskich lub pancernych chorągwi.

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название