-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Jechali ku ogromnemu hetmańskiemu namiotowi ozdobionemu wielką czerwono-biało-czerwoną chorągwią z białym orłem, Pogonią i królewskim snopem Wazów na tarczy herbowej.

Podążali na rozhowor, który miał zadecydować o losie Rzeczypospolitej...

Do kroćset! Z Polską zawsze były kłopoty.

Dantez nie rozumiał tego kraju. Oto los rzucił go między obcych, z dala od rodzinnej Francji i Paryża, do barbarzyńskiego królestwa, którego nazwy próżno byłoby szukać na mapach świata. Bertrand nie wiedział, co o nim sądzić. Nie był nawet pewien, czy określając ten dziwaczny twór mianem Polski, nie popełniał błędu. Wszak składał się on z dwóch części: Korony i Litwy. Całość zaś nosiła tyleż dumną, co śmieszną nazwę Res publiki. Rzeczpospolita. Toż uśmiałby się na ten koncept Liwiusz i rzymscy kronikarze, bo gdzie było tej hultajskiej zbieraninie Polaków, Litwinów i Rusinów do Rzeczypospolitej Rzymskiej!

Dantez nienawidził tego parszywego królestwa. Brał go pusty śmiech, gdy widział szlachtę polską postrojoną w cudaczne stroje wzorowane na Turkach, Tatarach i bodajże Scytach oraz Persach. Zły grymas wykrzywiał jego usta, kiedy wspominał jej pusty honor i narodową dumę. W tym kraju nawet proszalne dziady i żebracy tytułowali się panami braćmi, a najpodlejsi chłopi wdziewali żupany, aby wślizgiwać się w szeregi szlachetnie urodzonych. Podróżując po Wielkiej i Małej Polsce, Dantez widywał obdartych, wynędzniałych szlachetków, których duma była równie wielka, co długi lub dziadowski kij, który nosili zamiast szabli. Padał ze śmiechu, widząc, jak szaraczkowie szykujący się do roztrząsania gnoju na polu stawali do roboty z szabelkami przy pasach, a po każdym kroku ich buty pozostawiały odcisk bosej stopy – bo wszak szlachcic polski wolał iść na wpół boso niż wdziać łapcie z lipowego łyka.

Prawda. Niby była tutaj wolność. Niby króla wybierała cała szlachta. Tylko, że nie wszystko było takie proste. Złota wolność Polaków była bowiem najzwyklejszą swawolą, w której każdy możny bezkarnie deptał i lżył biedniejszych od siebie, a bezsilny król zdany był w zupełności na humory wiecznie pijanej i swawolnej szlachty. Odważnej wobec ludzi podlejszego stanu; uniżonej zaś i posłusznej możnym panom, którzy pomiatali zaściankowym szarakiem niby wiechciem do wycierania gnoju z safianowych butów.

Sobieski nie wierzył w winę Danteza...

Aż wstrząsnął się na wspomnienie starosty krasnostawskiego. Ktoś przypomniał mu o tym w złą godzinę? Czy był to głos jego ojca? Nie, do kroćset, nie chciał o tym myśleć.

Moc Polaków była niedługa. Dantez nie wierzył, iż ta dziwaczna konfederacja narodów mogła przetrwać długo na tym niespokojnym pograniczu. Gwiazda Rzeczypospolitej gasła. Cztery lata temu powstał ze stepów Ukrainy straszny Chmielnicki. Zniósł wojska koronne, pobił hetmanów, doszedł aż pod Zamość, a w rok później zamknął armię koronną w srogim oblężeniu pod Zbarażem. Później został pobity, lecz nie złamany, a hydra kozackiego buntu znów podnosiła łby, szykując się, aby zdusić białego orła.

Dantez aż rozpiął wams pod szyją, gdy myślał o tym wszystkim. Miał dosyć tego parszywego kraju i dlatego musiał po mistrzowsku rozegrać batalię, jaka czekała go u hetmana. I zarazem ukarać hultajstwo, które pogrążało ten nieszczęsny kraj w chaosie i zniszczeniu. Wyrok został już wydany, a on miał być katem. Lecz zabójczym puginałem w jego dłoni miał stać się hetman Kalinowski.

Tak chciał Pan Śmierć.

Kiedy karoca zatrzymała się przed wzorzystym, pysznym tureckim namiotem, słudzy otwarli drzwiczki, a potem poprowadzili Francuza w stronę kwatery hetmana. Dantez myślał zrazu, że zaprowadzą go do wnętrza, jednak pachołkowie zawiedli go za namiot, na mały placyk ogrodzony drewnianą palisadą.

Marcin Kalinowski herbu Kalinowa, hetman polny i od śmierci Mikołaja Potockiego wódz armii koronnej, zasiadał na wspaniale rzeźbionym karle, na podwyższeniu okrytym czerwonym aksamitem. Odziany był z iście polskim przepychem – we wspaniałą, karmazynową delię, żupan z pętlicami i diamentowymi guzami, przeszywany złotem. Na głowie miał kołpak z trzęsieniem, w którym widniał rubin warty, tak na oko, parę ładnych wiosek, na nogach baczmagi wyszywane złotem. Hetman popijał wino z kryształowego pucharu i spoglądał na konie, które przepędzano przed nim na majdanie.

Konie... Gdy Dantez zerknął na nie, na chwilę zapomniał, po co przyszedł. Patrzył i omal nie rozdziawił gęby, kiedy przez majdan prowadzono smukłe anatolijczyki i tureckie rumaki, cenione za szybkość i ognisty temperament. Były to konie z upiętymi ogonami, trefioną grzywą, z kitami i ozdobnymi rzędami. A zaraz za nimi pachołkowie wiedli dzianety; wysokie, unoszące dumnie garbonose głowy, z przepięknie wygiętymi, łabędzimi szyjami, silnymi grzbietami, zaokrąglonymi zadami i puszystymi ogonami. Za nimi szły potężniejsze od andaluzyjczyków konie mantuańskie – z dużymi łbami, grubymi szyjami i odsądzonymi ogonami. A po nich najszlachetniejsze i najpiękniejsze... konie polskie.

Dantez aż zatrzymał się, aby obejrzeć te czteronogie perełki. Wierzchowce były sporo mniejsze od ciężkich, rajtarskich fryzów, ale z kolei znacznie większe od drobniejszych turków. To były żelazne, polskie wierzchowce. Powiadano o nich, że są tak prędkie, iż ledwie dotykają ziemi w czasie biegu. Ponoć w jeden dzień można dotrzeć na nich z Krakowa do Wiednia. Były dzielne, rosłe i piękne, a choć szybkością i pięknem ruchu ustępowały dzianetom, to jednak przewyższały je siłą i wytrwałością. Nade wszystko zaś wiadomo było, że wyrobiły w sobie nad wyraz dowcipną i pojętną naturę, która odróżniała je od wszelakich innych wierzchowców tego świata.

I jakby na potwierdzenie tych słów siwy ogier polski wyciągnął szyję, po czym ugryzł w zad gniadego aragońskiego bieguna. Rumak zarżał, rzucił się w przód powstrzymywany przez pachołków. Inne wierzchowce poczęły wierzgać, rżeć i rzucać się. Na chwilę na majdanie zapanował chaos.

Dantez podszedł do hetmana i skłonił się, przyciskając do piersi kapelusz.

– Wasza miłość pozwoli. Bertrand de Dantez, nowy oberstlejtnant regimentu Jego Książęcej Mości Bogusława Radziwiłła.

Hetman nawet nie drgnął. Upierścienioną ręką podniósł do ust puchar z winem i długo raczył się rubinowym trunkiem.

Dantez cierpliwie trwał w ukłonie. Wiedział, że Kalinowski nawet w obozie wojskowym był bardziej wielkim panem niż hetmanem. Miało to jednak swoje dobre strony, z których zamierzał skorzystać. W każdym razie, zgodnie z radami Eugenii, nie zamierzał się obrażać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

– Dwadzieścia odlewanych na gołą rzyć! – wrzasnął hetman do sługi, który dolewał mu czerwonego trunku do pucharu. Dantez drgnął. – Nie upilnowaliście siwka! Niechaj ja dorwę kurwego syna masztalerza, co nad nim czuwał! Dwadzieścia batów dostanie, tu, na kobiercu, że konia znarowił!

– Bizuna trzeba dobrze w wodzie namoczyć – mruknął Dantez. – Wtedy nauka waszej mości łacniej do głowy pójdzie.

– A waść kto?! – Kalinowski zda się dopiero teraz dostrzegł Francuza. – Wasza mość służysz za rękodajnego u Radziwiłłów?!

Dantez wykrzywił usta w fałszywym uśmiechu i skłonił się ponownie.

– Za oberstlejtnanta, za pozwoleniem waszej miłości.

– To już wiem. Masz objąć regiment po księciu Bogusławie. Tedy jedź do kwater, zrób popis, sprawdź, co robią twoi ludzie, a mnie nie turbuj.

– Za pozwoleniem waszej miłości, przywiozłem list.

– List? Suplikę? Respons? Od kogóż to?

– Od ludzi, których wasza mość dobrze zna.

Kalinowski spojrzał na Danteza przenikliwie, mrużąc oczy. Francuz przypomniał sobie to, co mówiła mu Eugenia, która zaiste dobrze przygotowała go do tej rozmowy, a mianowicie, że hetman polny nie widział dalej, jak na staje, lecz ukrywał to przed postronnymi.

– Dawaj!

Francuz wydobył zapieczętowany list. Hetman ujął go i – nie czytając – przedarł na pół, jeszcze raz na pół; złamał pieczęć, a potem otworzył dłoń; wiatr wyrwał mu z palców skrawki papieru i poniósł je pod kopyta dzianetów i rumaków.

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название