Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
guma. Przez moment nic się nie działo, a potem… Z wnętrza odnogi wystrzeliło coś czarnego,
błyszczącego i tak długiego, że bez trudu dosięgnęło jednego z przelatujących zarodników.
Macka, a może raczej pokryte lepkim śluzem pnącze przykleiło się do balonowatego tworu
i ściągnęło go z bezchmurnego nieba, ustępując drugiemu, trzeciemu i kolejnym biczom
chłoszczącym niebo. Na oczach Święckiego w ciągu kilkunastu tylko sekund w chmurze
zarodników pojawiła się wielka dziura.
– Deltiana ma sto dwanaście parzydełek – wyjaśnił Fitz, gdy moment później zwisające
wokół odnogi pnącza zaczęły się kolejno chować, oczywiście razem ze zdobyczą. – Idę
o zakład, że nie spudłowała ani razu.
– Niesamowite stworzenie – przyznał Henryan.
– Roślina – poprawił go szef pionu badawczego.
– Tak, roślina. Ona ma kilka tysięcy lat, powiada pan.
– Szacujemy, że najstarsze osobniki, na jakie trafiliśmy, miały nawet po czternaście tysięcy
lat.
– Jest ich tu więcej?
– W Morzu Mgieł nie, ale na całym kontynencie znaleźliśmy ich siedem.
– Czternaście tysiącleci… Niewiarygodne.
– Dlaczego? – obruszył się Fitz. – Najstarsze drzewo na Ziemi liczyło sobie prawie
dziewięć tysięcy lat.
– Naprawdę?
– Może pan sprawdzić w galaksjopedii.
– Wierzę panu na słowo.
Obserwowali Deltianę przez kilka kolejnych minut, w czasie których gigantyczna macka
zatoczyła jeszcze kilka nierównych kręgów, ponawiając polowanie, a potem wolno opadła
i zniknęła we mgle, niemal jej nie burząc.
– Wie pan, co pomyślałem, kiedy tutaj trafiłem i zobaczyłem, jak ten ekosystem różni się od
ziemskiego? – zapytał moment później Fitz.
– Nawet nie próbuję zgadywać.
– Badając Deltianę, doszedłem do szokującego być może wniosku, że to jest ta jedyna
właściwa droga, jaką powinna pójść ewolucja. Nie zwierzęta, tylko rośliny są władcami
świata.
– Trochę pan chyba przesadza – zaśmiał się Henryan.
– Czyżby? – Szef pionu badawczego odwrócił się do niego z zupełnie poważną miną. – Co
by się stało, gdybym odciął panu ręce i nogi? – zapytał, ale zanim zaskoczony Święcki zdążył
mu odpowiedzieć, dodał jeszcze: – Albo gdybym spalił pana ciało z wyjątkiem, powiedzmy,
głowy? Czy nawet lepiej: otruł i odarł ze skóry?
– Umarłbym, jak i pan – odparł Święcki, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza jego
przewodnik.
– No właśnie. A roślinę może pan spalić, ściąć przy samej ziemi, wyrwać z korzeniami
i nadal jej pan nie zabije. Wystarczy, że w glebie zostanie choćby jedna niteczka, tysięczna
część jej całkowitej masy, a po roku w tym samym miejscu wyrośnie od nowa. Nie
zapominajmy też o nasionach, niektóre są w stanie przeleżeć w niekorzystnych warunkach
setki, a nawet tysiące lat. Zasuszone, zamrożone, a tu nagle, bam, pojawia się nowe życie.
Nigdy nie dorównamy roślinom pod względem żywotności. To one pierwsze skolonizowały
Ziemię, o czym zdążyliśmy już zapomnieć. Może mi pan wierzyć, gdyby Bóg istniał, nie nas
umieściłby na szczycie łańcucha pokarmowego, tylko florę, tak jak to stało się tutaj.
– Ma pan rację – przyznał Święcki. – Aczkolwiek widzę jeden problem… Rośliny może
i są niesamowicie odporne, ale nie wykształciły wyspecjalizowanych narządów, a co za tym
idzie, nigdy nie zdobędą inteligencji.
– Na pana miejscu nie byłbym tego taki pewny. Zwłaszcza po wizycie na tej planecie.
Deltiana – wskazał na mgłę – może jeszcze nie myśli abstrakcyjnie, ale z pewnością wie, co
robi. Musiałby pan zobaczyć, jak skrupulatnie wybiera miejsca, w których będzie się
pożywiać. Za miliony lat być może wykształci własną wersję rozumu.
– A gdy to się stanie, utraci całą przewagę, jaką daje jej bycie bezrozumną rośliną –
podsumował Henryan. – Stanie się równie wrażliwa jak my.
Fitzowi ta wizja niezbyt się spodobała.
– Dzisiejszy stan wiedzy pozwala nam sądzić, że rośliny reagują na wiele bodźców
i odczuwają na przykład strach, lecz nie znają wyższych uczuć. Jeśli kiedyś wykształcą
inteligencję, może być ona bardzo różna od naszej.
Henryan wzruszył ramionami.
– Nie znam się na biologii, tylko na strzelaniu.
– Ŕ propos strzelania – podchwycił Olivernest. – Powiedział pan wczoraj, że Obcy nie
próbują z nami rozmawiać, tylko niszczą wszystko, co zobaczą albo wyczują.
– Tak. Traktują nas jak robactwo. To słowa mojego przełożonego.
– No właśnie. Nie zastanawiał się pan, dlaczego tak postępują?
– Większość z nas zastanawia się nad tym bez przerwy – przyznał Święcki – ale na razie nie
doszliśmy do żadnych satysfakcjonujących wniosków.
Fitz uśmiechnął się tryumfalnie.
– A jeśli oni są myślącymi roślinami? – zapytał retorycznie, dając Henryanowi do myślenia.
– Rośliny nie znają litości. Zabijają nawet własne potomstwo, jeśli ziarno wykiełkuje zbyt
blisko pnia, z którego spadło.
Święcki nie odpowiedział. To była bardzo celna uwaga. Może problem polegał na tym, że
admiralicja za bardzo próbowała uczłowieczyć wroga? Z rozmyślań o naturze Obcych wyrwał
go sygnał komunikatora.
– Przepraszam – rzucił w kierunku szefa pionu badawczego – ale muszę odebrać. Co jest? –
warknął gniewnie, gdy na wyświetlaczu pojawiła się twarz Toranosukenjiro.
– Dyrektor kopalni prosi o połączenie. W sumie to nawet nalega – poprawił się Hondo.
– Daj go na kanał czwarty.
– Tak jest.
Adiutant zniknął, zastąpiło go logo korporacji, a potem znajomy widok, panele sterowni
głównej i stojący na ich tle Dupree. Już wnosząc z marsa na jego czole, Henryan mógł się
spodziewać niewesołych wiadomości.
– Coś się dzieje? – zapytał, pomijając grzecznościowe formułki.
– Problem jest, kapitanie – odpowiedział niezrażony dyrektor. – Kontenery okazały się
nieszczelne.
– To je załatajcie – zaproponował Święcki, nie do końca rozumiejąc, w czym rzecz.
– Żeby to było takie proste. – Dupree westchnął głośno. – Ten pieprzony złom jest tak
wyeksploatowany, że nie ma metra powierzchni, na którym nie znaleźlibyśmy kilkudziesięciu
mikropęknięć. Załatanie jednego habitatu potrwa tydzień, nawet jeśli rzucę do tej roboty
wszystkich fachowców, jakich mamy.
– Szlag – jęknął Henryan. – Nie macie na stanie nowych kontenerów?
– Nie – odparł natychmiast Dupree. – Rudzie kontakt z próżnią nie szkodzi, więc zarząd nie
marnował funduszy.
– Jakieś pomysły? – Niepokój udzielił się także Święckiemu.
Wszystko szło tak dobrze. Warsztaty powinny mieć już gotowe trzy pseudohabitaty.
Transportowce lada chwila zaczną przyjmować na pokład ludzi, których zamierzał do nich
zapakować.
– Wciąż szukamy, kapitanie. Na razie najsensowniejsze wydaje się rozcięcie kilku
kontenerów i przyspawanie ich ścian na zewnątrz każdego habitatu.
– Dlaczego najsensowniejsze?
– Bo najszybsze – odparł zwięźle dyrektor. – Prawdopodobieństwo, że mikropęknięcia
nałożą się na siebie, jest niewielkie, a jeśli nawet znajdziemy kilka takich szczelin, damy radę
je załatać.
Henryan spojrzał na Fitza, który skinął głową. Teraz liczył się tylko czas.
– Jak bardzo to was opóźni? – zapytał z obawą w głosie Święcki.
– Jeszcze nie wiem, ale na pewno o parę godzin… na każdym habitacie.
– Może pan wyrażać się konkretniej?
– Proszę dać mi parę minut.
Na wyświetlaczu pojawiło się raz jeszcze logo EB.
– To chyba kończy naszą wyprawę – mruknął poirytowany Święcki. – Wracajmy do wieży.
Fitz sięgnął do sterów, ale cofnął ręce.
– Jeśli mogę coś zasugerować – powiedział, zniżając głos – chciałbym pokazać panu
jeszcze jedno miejsce.