Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To prostsze, niż może się panu wydawać, ale zacznijmy od początku. Nasza sonda dotarła do
tego systemu kilka miesięcy przed oficjalną misją korpusu. Na dwóch księżycach Delty
odkryliśmy tak bogate złoża rudy helonu, że Etoile Blanc natychmiast zaczęło działać.
Korporacja była gotowa zapłacić każdą cenę za zdobycie koncesji. To inwestycja, która
ustawiała firmę nie na lata, ale na całe pokolenia. Był jednak spory problem. Systemy
z planetami tlenowymi nie trafiają na przetargi. Są przejmowane przez Radę. Bez wyjątków.
EB chciało jednak położyć łapę na helonie, więc zaczęło działać poza prawem. Przekupiliśmy
dowódcę odpowiedniej bazy korpusu i wskazanych przez niego operatorów, aby zatrzymali
sondę jeden skok przed Uliettą. Tam nasi technicy wgrali spreparowane dane, a po oficjalnym
odkryciu i zarejestrowaniu systemu nabyliśmy koncesję uprawniającą do eksploatacji
wszystkich tutejszych złóż. – Szef pionu badawczego przerwał na moment, by dolać sobie
koniaku. – Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Skorumpowani żołnierze zaczęli
w końcu szastać kredytami, zainteresowała się nimi wubecja i trzy lata po skolonizowaniu
Ulietty rozpoczęto oficjalne śledztwo. – Pociągnął spory łyk alkoholu, cmoknął, oblizał wargi
i po krótkiej przerwie dodał: – Wtedy zagraliśmy va banque. Nasi prawnicy udali się do
siedziby Rady z bardzo konkretną propozycją. Albo władze dadzą nam spokój, albo
rozgłosimy wszem wobec, ile helonu mamy na magazynach i jak wielkimi złożami
dysponujemy.
– Marny ten wasz szantaż – zaśmiał się Henryan. – Ja bym rozgonił prawników na cztery
wiatry.
– Poważnie? – Fitz znowu się napił. – Zna pan pojęcie „klęska urodzaju”?
– Coś mi się obiło o uszy – przyznał Święcki.
– Mówiąc w skrócie, to sytuacja, gdy zbiory jakiegoś owocu bądź zboża są dużo większe
od przewidywanych.
– Od przybytku głowa ponoć nie boli.
– Tak powiadają, ale kilku ludzi strzeliło sobie w łeb z tego powodu.
– Nie wierzę. – Henryan uśmiechał się nadal, ale już bladziej i bez przekonania.
– A jednak. Może pan o tym poczytać w wolnej chwili, ale wracajmy do tematu. Zasada jest
prosta. Jeśli masz na zbyciu dwa razy więcej plonów, niż być powinno, twoje koszty także
wzrastają dwukrotnie, mówię tutaj o zbieraniu, transporcie i magazynowaniu. Do tego ceny
hurtowe spadają, ponieważ konkurencja nie śpi. Tak więc, mając dwa razy więcej produktu,
mnożymy koszty, ale przychody wcale nam nie wzrastają, ponieważ nawet jeśli sprzedamy
wszystko za niższą cenę, dostaniemy co najwyżej tyle samo, ile mielibyśmy przy normalnych
zbiorach. Dlatego właśnie w dawnych czasach plantatorzy kawy topili w morzu sporą część
ziarna. Choć wydaje się to nielogiczne, chronili się w ten sposób przed stratami.
– Hmm… – Podchmielony Henryan słuchał tego wywodu, ale nie do końca rozumiał, jakie
może on mieć przełożenie na omawianą sytuację. Być może dlatego, że za dużo wypił.
– Mieliśmy w ręku tyle rudy helonu, że jej cena na rynkach wszystkich metasektorów
mogłaby dramatycznie spaść, a członkowie Rady do biednych nie należą, jak pan zapewne
wie, i mądrze inwestują głównie w surowce strategiczne, takie jak…
– …helon?
– Zgadza się. Nasza propozycja brzmiała więc następująco. Oni odpuszczają dochodzenie,
a my rzucamy na rynek tylko tyle rudy, ile będzie potrzebne, żeby utrzymać ceny na
odpowiednio wysokim poziomie. Jeśli mnie pamięć nie myli, podobnie było kiedyś z ropą na
Ziemi.
– Być może…
– Rada zgodnie z przewidywaniami poszła nam na rękę. Zachowaliśmy umowę
gwarantującą nam wyłączną dzierżawę surowców tego systemu przez kolejnych
dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ale musieliśmy przystać na kilka dodatkowych warunków.
Pomijając maksymalną wysokość sprzedawanego urobku i konieczne łapówki, wyraziliśmy
zgodę na umieszczenie tutaj ośrodka będącego własnością admiralicji oraz na oficjalne
ogłoszenie po trzydziestu pięciu latach dzierżawy, że dokonaliśmy pełnego terraformowania
Delty, co równało się zrzeczeniu praw do niej na rzecz Rady. Tak więc za jakieś trzy dekady
astroatlas admiralicji zostałby uaktualniony do stanu faktycznego, a my wszyscy odnieślibyśmy
korzyść z tego niewielkiego oszustwa.
– Korporacje… – mruknął zdegustowany Henryan.
– Admiralicja nie jest wcale lepsza – wytknął mu natychmiast Fitz i miał rację.
– Touché, jeśli wie pan, co chciałem przez to powiedzieć.
– Wiem. – Szef pionu naukowego podniósł prawie opróżniony kieliszek. – Bez urazy,
kapitanie. Nie jestem pańskim wrogiem.
Milcząca do tej pory Ninadine spojrzała z rozbawieniem na Święckiego.
– Nie domyśla się pan jeszcze, dlaczego zaprosiłam Olivernesta na to spotkanie?
– Czyżby nie chodziło tylko o jego rozległą wiedzę na poruszany temat? – zdziwił się
Henryan. – I równie niezwykłe talenty kulinarne? – dodał zaraz, czując napływ śliny do ust na
wspomnienie pieczeni.
– To też, ale prawdziwym powodem była pańska wcześniejsza uwaga o chęci przejścia się
po tutejszych… lasach.
Tym razem, znów nie wiadomo dlaczego, zaśmiali się oboje z Fitzem.
– Czyżbym palnął jakąś głupotę? – zapytał Henryan, gdy uspokoili się nieco.
– Wie pan, co to jest fauna i flora? – rzucił wciąż rozbawiony szef pionu badawczego.
– Tak. Fauna, jak powszechnie wiadomo, to żona satyra, a Flora jest pierwszym członem
dwuimienia matki mojego bezpośredniego przełożonego – odparł Święcki, także szczerząc
zęby.
– Niewątpliwie ma pan rację, ale teraz proszę się skupić. – Fitz spoważniał w momencie. –
Na Delcie natura poszła odmienną drogą niż na Ziemi. To, co my, ludzie, nazywamy roślinami,
jest tutaj drapieżne i mobilne, a organizmy kojarzone przez nas ze zwierzętami pełnią rolę
pożywienia.
.
DZIEŃ DRUGI
.
JEDEN
System Anzio, Sektor Zebra,
24.10.2354
Rutta stał przy ścianie centrum dowodzenia, spoglądając w gwiazdy. Gruba na dwa metry
płyta plastali była tak krystalicznie przezroczysta, że momentami odnosił wrażenie, iż znajduje
się na zewnątrz kadłuba, w lodowatej jak jego myśli przestrzeni. Na wprost oczu miał
odchylony od pionu, ciągnący się przez całe pole widzenia dysk Galaktyki. Gdzieś tam,
kilkaset lat świetlnych stąd, trwała właśnie rozpaczliwa walka z czasem. W mrowiu gęsto
zawieszonych w próżni iskierek, które z tej odległości wyglądały nie jak osobne ciała
niebieskie, lecz delikatna mgiełka, lśniły także słońca, wokół których rozgrywały się tego dnia,
o tej godzinie, ogromne ludzkie dramaty. Może Obcy bombardują w tym momencie planety
systemu tej niebieskawej gwiazdy, na której skupił wzrok? Nie mógł tego wiedzieć, a nie
chciał tracić iluzji przez włączanie systemów dowodzenia. Niech kosmos pozostanie choć
przez chwilę czysty i spokojny.
Bliźniacze słońca systemu Anzio tkwiły po przeciwnej stronie gigantycznej stacji orbitalnej,
zupełnie innej od tej, na której odsłużył ostatnie sześć lat jako nadzorca ekip naukowych
z Xana 4. Wojskowe instalacje budowano według odmiennych standardów, nie licząc się przy
tym z kosztami i wygodą użytkowników. A przy zastosowaniu sztucznej grawitacji inwencji
konstruktorów nie ograniczało nic prócz ich własnej wyobraźni.
Jednakże albo projektanci tej stacji nie należeli do najbardziej lotnych, albo zleceniodawcy
nie stawiali przed nimi zbyt wygórowanych wymagań. Sztab mieścił się bowiem