-->

We?misz czarn? kur?

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу We?misz czarn? kur?, Pilipiuk Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
We?misz czarn? kur?
Название: We?misz czarn? kur?
Автор: Pilipiuk Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 206
Читать онлайн

We?misz czarn? kur? читать книгу онлайн

We?misz czarn? kur? - читать бесплатно онлайн , автор Pilipiuk Andrzej

Z k?ta recenzenta

Dzi?, w naszym wrednym k?cie kulturalnym literata ocenia literat. W filmowym skr?cie. „We?misz czarno kure…” to „Blade Runner” opisany w klimacie „Samych swoich” – podsumowuje Andrzej Ziemia?ski.

Hymn bimbrownika

Wytw?rnie p?ytowe ju? bij? si? o to nagranie. Po wczorajszej konferencji prasowej zwi?zanej z afer? pods?uchow? w stodole Jakuba W., znanego bimbrownika i wiejskiego egzorcysty, nasz reporter, na dyktafon wszyty w ucho, nagra? piosenk? nucon? pod nosem przez Rafa?a A. Ziemkiewicza. Oto tre?? zapisu:

Powtarza mi codziennie moja luba:

dlaczego ty nie przypominasz mi Jakuba?

A ty maszeruj, maszeruj, g?o?no krzycz:

Niech ?yje nam Jakub W?drowycz. (x2)

Jakub W?drowycz to wspania?y egzorcysta,

A jego bimber lepszy jest ni? w?dka czysta

A ty maszeruj… etc.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

PARK JURAsicKI

Znany reżyser rozłożył bezradnie ręce.

– Panie Skorliński. Niech się pan postawi w mojej sytuacji. Rozumiem, że chce pan film z dinozaurami. Akceptuję pomysł scenariusza, ale musi pan pojąć, że umieścić w filmie dinozaury można tylko na dwa sposoby. Albo wynająć amerykańców od efektów specjalnych, którzy je zmontują na komputerze, albo zbudować atrapy naturalnej wielkości, poruszane za pomocą silników i hydrauliki. Na to wszystko potrzeba wielkich pieniędzy. Stali na wzgórzu. W dolinie poniżej husaria ścigała pierzchające watahy Mongołów, a może Kozaków. Jakub Wędrowycz siedział na składanym krzesełku z napisem "Reżyser" i chłonął widowisko. Kręcenie filmu podobało mu się. Kilka razy zdarzyło mu się być w kinie, ale przy filmowaniu jeszcze nigdy. – Moje środki, choć poważne, nie są nieskończone – powiedział biznesmen. – Z pewnością budowa atrap dinozaurów pochłonie z milion dolarów… – Raczej koło pięciu. Minęły czasym gdy Godzillę grał facet ubrany w gumowy kombinezon, przewracający tekturowe bloki mieszkalne. Obecnie kino stało się widowiskiem… Kosztownym widowiskiem. Jakub zaciągnął się wonnym skrętem z własnego tytoniu. Szary papier pakowy węglił się pomału, wzbogacając aromat. Na dole coś pokrzykiwali. Husaria wróciła na miejsce. Ujęcie będą powtarzać. Po raz szósty tego dnia. Egzorcysta ziewnął. Mimowolnie zwrócił ucho w stronę rozmawiających. – Cholera – powiedział Skorliński. – Dużo bym dał za niewielki rezerwat, z którego można by wyłapywać dinozaury do filmów. Brwi Jakuba uniosły się lekko do góry a na twarz wypełzł mu dziwny, obleśny, kłusowniczy uśmiech. Rezerwat… Znał to słowo. – Spielberg też pewnie sporo by dał – uśmiechnął się reżyser. – Na razie wybaczy pan, ale muszę trochę popracować. Biznesmen skinął dłonią na Jakuba. Staruszek podniósł się z krzesełka i ruszył w ślad za nim. – Jakieś problemy? – zagadnął, sadowiąc się na tylnym siedzeniu opla. – Ech. Chcę nakręcić film z dinozaurami, a tu fachowcy od efektów specjalnych za dużo chcą ze mnie zedrzeć. – A co to takiego te dinozaury? – zainteresował się Jakub. – Wielkie gady z zamierzchłej przeszłości – cierpliwie wyjaśnił Skorliński. – Dawno temu wymarły. – Jak duże były? – zaciekawił się egzorcysta. – Takie mniejsze wielkości kota. Ale te największe przekraczały wzrostem słonia. Pasażer pokiwał w zadumie głową. – To ja chyba widziałem – mruknął. – Gdzie? – uśmiechnął się reżyser.

– A u syna na video. "Park jurasicki". Przyleciał taki i zeżarł faceta w wygódce… I ile chcą ci od grafiki komputerowej? – zaciekawił się. – Kilka milionów dolarów. Egzorcysta wyjął z kieszeni odrapany kalkulator z pękniętym wyświetlaczem i przez chwilę coś przeliczał. – Zrobi się – powiedział. – Za dziesięć tysięcy. – Skąd weźmiesz tak tanich grafików komputerowych? – zdumiał się biznesmen. Jakub uśmiechnął się lekko. – Po co nam rysunkowe dinozaury? Albo kukłowe? – Masz lepszy pomysł?

– Żywe są najlepsze.

– Żywe wymarły przed stu pięćdziesięciu milionami lat. A może się mylę? – Chodzi ci o gada wielkości ciężarówki z długimi zębami? – zdenerwował się. -Tak. – To będziesz ich miał do wypęku. Po dziesięć tysięcy dolarów za sztukę. – Nie wierzę ci – powiedział biznesmen. – Najpierw chcę zobaczyć towar. – Mi nie wierzysz? – Zapłacę, jak zobaczę.

– No to stówa z góry. Za tydzień spotkamy się w piwiarni koło pawilonu. Biznesmen uśmiechnął się i wręczył Jakubowi zielony banknot z dwoma zerami. – Trzymam cię za słowo. W zamierzchłej przeszłości w Wojsławicach coś budowano. Po budowlańcach pozostał zdezelowany barakowóz. Dłuższy czas stał na rynku, koło przekształconego w hurtownię Ratusza. Później ściągnął go na swoje podwórko miejscowy kombinator. Obił starannie wnętrze płytą gipsowo – kartonową, wstawił bar z nieheblowanych desek i podwędzoną w parku ławkę. Żarówkę pod sufitem ustroił w girlandy z krepiny, a sam stanął za barem i zaczął obsługiwać wielbicieli niedrogich, a wysokooktanowych trunków. Paweł Skorliński, biznesmen, wszedł po trzech nadgniłych schodkach i pochyliwszy głowę, bo drzwi były niskie, wkroczył do wnętrza spełuny. W progu potknął się o jakiegoś typa, leżącego malowniczo na podłodze. Typ otworzył oko i popatrzył na niego złowrogo, choć niezbyt przytomnie. – Jeszcze raz to samo – wybełkotał i zasnął. Jakub siedział przy stoliku i siłował się na rękę z barmanem. Na stoliku po obu stronach leżały denka butelek przekształcone w tulipany. Ręka barmana wolno, ale nieubłaganie zbliżała się do ostrych szklanych drzazg. – Litości – jęknął. – Cztery kufle perły – Jakub bezlitośnie wyznaczył cenę.

Barman kiwnięciem głowy wyraził zgodę. Egzorcysta puścił go i dłonią wskazał biznesmenowi kawałek wolnej ławki. Dosiadł się do niego i po chwili stukali się wygranym piwem. – No i gdzie masz tego dinozaura? – zagadnął Paweł. – No przecież nie trzymam go w krzakach na zapleczu. Wkrótce powinien tu być łowiec – wyjaśnił Jakub. – Łowca dinozaurów?! Wypili jeszcze po jednym. Zapadał zmrok, gdy przed knajpę podjechał wreszcie zdezelowany, trzydziestoletni mercedes na ukraińskich numerach. Drzwiczki trzasnęły i odpadły, po czym ze środka wygramolił się niewysoki typek w okularach przeciwsłonecznych, ubrany w założone na gołe ciało skórzane spodnie i takąż kurtkę. Typek, jak przystało na ukraińskiego biznesmena, obwieszony był złotem. Zęby oczywiście też miał złote. Wtarabanił się do wnętrza. Jakub na jego widok wstał z namaszczeniem. – Josif Kleszczak – przedstawił się przybysz Skorlińskiemu, po czym zwrócił się do Jakuba. – Czegoś mnie kumplu wezwał, ha? – Ty znasz co to dinozaury? – zapytał egzorcysta. Gość kiwnął głową. Biznesmen zauważył, że brakuje mu jednego ucha. – Takie duże jaszczurki – powiedział. – No, jak autobus. A co? Jest jakiś interes? – Ten tu mój przyjaciel, biznesmen, chciałby kupić kilka takich. Ukrainiec nie okazał zdumienia. – Ile sztuk? – Ze dwadzieścia – pospiesznie powiedział Jakub. – Potrzeba nam do filmu… Tylko żeby były jak w encyklopedii. Identyczne. Kleszczak ze smutkiem pokręcił głową., – Ciężka sprawa – powiedział.

Wyjął z kieszeni plik kolorowych fotografii.

– Nada się? – podsunął je Skorlińskiemu.

Na pierwszym zdjęciu obrzydliwy, pokryty jakimiś glutami potwór czochrał się o brzozę. Był znacznie większy niż autobus. Skórę pokrywały mu kolorowe plamy. – Co to jest? – zdumiał się biznesmen. – Dinozaur. No, prawie dinozaur – wyjaśnił ochoczo przybysz. – Nie widać? Są jeszcze dwa z tego gatunku. Albo takie – podsunął następną fotkę. Widać było na niej olbrzymiego żółwia na pięciu nogach. Pancerz porastało mu coś w rodzaju pierza. – Co to jest u diabła? – zdziwił się biznesmen. – Czarnobylskie mutasy – wyjaśnił Jakub. – A co, nie nadają się? – Wyglądają pokracznie – westchnął Skorliński. – Pokracznie? – zdenerwował się przybysz, wyciągając z kieszeni granat. – Spokój Kleszczak! – warknął Jakub rozkazująco. – Nie trzymają kształtu. Niewymiarowe. – To ja z bratem latamy pół roku po strefie, żeby je sfotografować, a wy nie chcecie? – Masz – Wędrowycz wcisnął mu zielony banknot. – Na film do aparatu. Nie zrozum nas źle, ale potrzebujemy paskudztw identycznych, jak te, które kiedyś żyły. No i oczywiście, żeby, jak nasrają, nie trzeba było odchodów pakować do ołowianych pojemników i zakopywać na głębokości kilometra. – Przecież na filmie nie widać, że one promienne – mruknął Kleszczak. – Ano trudno. Nie chcecie, to idę. Jakub wręczył mu flaszkę truskawkowej pryty "na drogę" i przemytnik zmył się. – Dobra – mruknął egzorcysta. – Załatwimy to inaczej. Skorliński odetchnął z ulgą. Ukraiński "kolega po fachu" wyraźnie nie przypadł mu do gustu. – Jak zamierzasz się za to zabrać? – zapytał. – Poruszane hydraulicznie, czy mechanicznie? – Zaufaj mi – twarz Wędrowycza rozciągnęła się w szerokim, szczerym, słowiańskim uśmiechu. Uśmiech Jakuba nie wzbudzał w biznesmenie szczególnego zaufania. – Gdzie jesteśmy? – zapytał Skorliński. Nie miał dotąd pojęcia, że pod jego hurtownią znajdują się takie kazamaty. – Spokojnie, jeszcze kawałek – mruknął Jakub… W świetle latarek widać było, że niektóre cegły, tworzące sklepienie niskiego i wilgotnego lochu, ledwo się trzymają. – To przejście z ratusza do kościoła – powiedział wreszcie niechętnie. – Dawno tu nie byłem – oświetlił odnogę korytarza, w której leżało kilka szkieletów. – Co to za jedni? – wyszczekał zębami Skorłiński. – Nic się nie bój, oni nie żyją.

– Właśnie dlatego się boję – mruknął. – Nie wstaną?

– Przykołkowani – egzorcysta oświetlił szkielety.

Koścista dłoń jednego z nich zaciskała się na solidnym osikowym kołku, wbitym pomiędzy żebra. – Ten chyba próbował wyrwać – jęknął biznesmen. – Spoko. Dorosły człowiek, a boi się jak jakaś baba – ofuknął go Jakub. Ruszyli naprzód i niebawem drogę zagrodził im ceglany mur. – Narzędzia – polecił egzorcysta. Biznesmen podał mu łom. Jakub zręcznie wyskrobał część zaprawy i po chwili zaczął podawać mu cegły. Paweł odkładał je na ziemię. Z otworu wionęło suchym, ciepłym powietrzem. Po chwili weszli do środka. W świetle latarek ukazała się ponura, półkoliście sklepiona krypta. Wypełniały ją potężne, kamienne sarkofagi. Jakub starł kurz z pierwszego z brzegu. Zabłysnął wykuty w kamieniu i obłożony listkami złota herb Trzywdar. – Jan, Mikołaj, Franciszek, Alojzy, Aureli, Leopold, Tytus – odliczał sarkofagi. – Znaczy ten. – Wydaje mi się, że nasze działania są nieco niezgodne z prawem – zauważył Skorłiński. – A kupowanie czarnobylskich mutasów od ukraińskiego przemytnika niby było zgodne z prawem? – zdenerwował się egzorcysta. – Przecież nie kupiłem. – No właśnie.

Rozpiął kufajkę i zdjął z głowy papachę.

– Czemu tu jest ciepło?

– Bo kotłownia pracuje za ścianą. Trzeba przecież ogrzewać kościół. Czapką omiótł sarkofag z kurzu. Na wieku pojawiła się wyryta postać rycerza. – Z jakiego to okresu? – zdziwił się Paweł. – Zmarło mu się, na szczęście dla okolicy, w początkach ubiegłego wieku, ale to nie ma znaczenia. Zawsze miał szmergla na punkcie starożytności swojego rodu. Ano zobaczymy… Pod wieko sarkofagu wbił samochodowy lewarek i powoli, z wyczuciem zakręcił korbką. Z upiornym zgrzytem wieko zaczęło się unosić. Po chwili egzorcysta przesunął je z wysiłkiem na bok. W sarkofagu leżała trumna z czarnego dębu. Mosiężne okucia pozieleniały lekko, a drewno pokryło się szarym nalotem. Jakub z cholewki buta wyjął bagnet od kałasznikowa i ostrym czubkiem zaczął wykręcać zardzewiałe śruby. – Szczerze mówiąc, nie widzę związku pomiędzy moim filmem z dinozaurami, a naszą tu działalnością – zauważył Skorliński. – Gotowe – Wędrowycz wykręcił ostatnią śrubkę. – Pomóż. We dwóch podnieśli wieko trumny i wyjęli je z sarkofagu. Egzorcysta poświecił ciekawie do wnętrza skrzyni. Hrabia Tytus leżał na spłowiałym atłasie ubrany w piękną zbroję rycerską i czerwony niegdyś płaszcz. Spod zardzewiałej przyłbicy błyszczały żółte zęby. – Co dalej? – zapytał Skorliński. – Trzymaj – Jakub rozpiął sparciałe nieco, skórzane paski i podał biznesmenowi przednią część pancerza. Po chwili wyciągnął spod nieboszczyka drugą część. – To chyba odrobinę nieetyczne – zauważył Paweł, patrząc jak Jakub wytrząsa z hełmu czaszkę hrabiego. – Bezczeszczenie grobów… – Później oddamy – mruknął jego towarzysz, wydłubując z rękawic kości palców. Popatrzył krytycznie na blaszane buty z ostrogami i machnął ręką. – Pakuj to do wora i spływamy. Biznesmen posłusznie zaczął wrzucać rynsztunek do parcianego worka, a egzorcysta wstawił na miejsce wierzch od trumny i zasunął płytę sarkofagu. – Po co nam to wszystko? – Paweł aż ugiął się pod ciężarem worka. – Potrzebne – uciął. Wyszli przez korytarz. Nieopodal starego miasta w Lublinie stał, bielejąc w słońcu, nieduży, ładny pałacyk. No dobra. Nie bielał w słońcu, bo o czwartej rano było jeszcze zupełnie ciemno. Dwa cienie bezszelestnie prześlizgnęły się przez krzaki. – Gdzie jesteśmy? – zapytał Skorliński. – To pałacyk wojewody Adama Tarły – wyjaśnił egzorcysta szeptem. – Cholera, to na prowincji wojewodowie tak dobrze zarabiają? – zdziwił się Skorliński. – Ta buda musiała kosztować… – Uch, ty durny! Tarłę zabił brat Stanisława Augusta Poniatowskiego przed przeszło dwustu laty. Teraz w pałacu jest dom kultury. Z podeszwy buta wyjął żydowski włos. – Podsadź mnie. – Dlaczego mamy się włamywać do domu kultury? – zaniepokoił się biznesmen. – To zupełnie… – Chciałeś mieć dinozaury, to nie mędrkuj, tylko mnie podsadź. – Są w środku? Po chwili Jakub wgryzł się w kratę. Nie minął kwadrans, a wypiłował w niej dziurę na tyle dużą, że mógł przez nią przeleźć. Okno na szczęście było uchylone. Obaj włamywacze wylądowali wewnątrz na solidnej, kamiennej posadzce. – Nie ma alarmu? – zapytał Paweł. – A po co? Tu nie ma nic cennego. No, może gdzieś tam jest biblioteka i magnetowid. Zaraz, i chyba projektor filmowy. Tam pewnie jest alarm. Ale tu nie ma nic ciekawego. – To po co się włamaliśmy? – Skorliński w wyraźnie nie nadążał. – Zaraz zobaczysz. Jakub sforsował wytrychem drzwi i weszli do niewielkiej sali, ozdobionej postaciami rycerzy, wymalowanymi na ścianach. – Tu ma treningi Bractwo Miecza i Kuszy – oświadczył z dumą Jakub. Duma brała się stąd, że potwierdziły się jego informacje. – Aha. Udają rycerzy. Ale nadal nie rozumiem po co tu się włamaliśmy? Egzorcysta otworzył wytrychem sporą skrzynię. Wyjął z niej podłużny kształt, zawinięty w na-woskowane płótno. Odwinął je ostrożnie. W świetle latarki zabłysła klinga wykonana z resoru od Stara. Miecz miał co najmniej półtora metra długości. Jakub zręcznie wywinął nim kilka młynków w powietrzu. – Chy – powiedział. – Niezły. Tylko trzeba naostrzyć. – Po co ci to żelastwo?

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название