We?misz czarn? kur?
We?misz czarn? kur? читать книгу онлайн
Z k?ta recenzenta
Dzi?, w naszym wrednym k?cie kulturalnym literata ocenia literat. W filmowym skr?cie. „We?misz czarno kure…” to „Blade Runner” opisany w klimacie „Samych swoich” – podsumowuje Andrzej Ziemia?ski.
Hymn bimbrownika
Wytw?rnie p?ytowe ju? bij? si? o to nagranie. Po wczorajszej konferencji prasowej zwi?zanej z afer? pods?uchow? w stodole Jakuba W., znanego bimbrownika i wiejskiego egzorcysty, nasz reporter, na dyktafon wszyty w ucho, nagra? piosenk? nucon? pod nosem przez Rafa?a A. Ziemkiewicza. Oto tre?? zapisu:
Powtarza mi codziennie moja luba:
dlaczego ty nie przypominasz mi Jakuba?
A ty maszeruj, maszeruj, g?o?no krzycz:
Niech ?yje nam Jakub W?drowycz. (x2)
Jakub W?drowycz to wspania?y egzorcysta,
A jego bimber lepszy jest ni? w?dka czysta
A ty maszeruj… etc.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dawno?
– Dopiero co.
– Proszę zaparzyć termos kawy. Gdzie są kajdanki?
– W sejfie.
Jakub stanął przed stalową skrzynią i zamyślił się na chwilę. Przyłożył do stalowych drzwi ucho i pokręcił przez chwilę pokrętłami. Dawno nie obrabiał banków, ale jeszcze umiał. Otworzył drzwi zabrał- sześć par, wsiadł w samochód i pojechał. Rozróba była na całego. Sześciu młodzieńców pijanych w sztok okładało się pięściami przy wtórze wyjątkowo niecenzuralnych wrzasków. Jakub nie patyczkował się. Rzucił między nich granat z gazem obezwładniającym, skuł kajdankami i zawiózł na komendę. Wywalił ich na stos w głównej sali. Kawa właśnie się zaparzyła. – Macie tu lejek? – zagadnął dziewczynę. – Tak. W kuchni na suszarce – wyjaśniła ochoczo. Wlał każdemu w gardło tak po pół szklanki. – I co, szmaciarze? – zagadnął. – Popracujecie tydzień, to wam durne pomysły z pustych łbów wyparują. W czasie gdy gliniarze odsypiali, żuliki pracowali aż milo. Do środy budynek został całkowicie wyremontowany. Nowe tynki lśniły bielą. Belki i deski podłogi na piętrze zostały wymienione. Piece przemurowano. Jakub ustawił swoich robotników rzędem. – To się nigdy nie wydarzyło – powiedział z naciskiem. – A teraz spieprzać.
III
Paweł Skorliński siedział sobie wygodnie na ladzie. Stos spodni dżinsowych pospinanych drutem w paczki po sto sztuk piętrzył się pod ścianą. Próbki towaru leżały obok niego. Skorliński popijał sobie coca-colę z glinianego kubka i rozmyślał. – Przejścia graniczne to filary kapitalizmu – powiedział wreszcie z namaszczeniem. Przez drzwi wszedł Jakub Wędrowycz. – Jak leci? – zagadnął,
– Nieźle. Całkiem nieźle – powiedział biznesmen. – A co u ciebie? – Wpadłem na taki mały pomysł – powiedział Jakub. – Nie sądzisz, że powinieneś się ubezpieczyć? – Zostałeś agentem ubezpieczeniowym? – zaciekawił się Skorliński. Widział w życiu tyle dziwnych rzeczy, że nawet w coś takiego był w stanie uwierzyć. – Tak jakby – uśmiechnął się Jakub. – Chyba trochę źle trafiłeś. Jestem już ubezpieczony. W Warcie i PZU. Wargi Jakuba wykrzywiły się z pogardą. – A co oni mogą?
– A ty, kogo reprezentujesz? – zaciekawił się biznesmen. Jakub przysiadł koło niego i wyciągnął z kieszeni złożoną starannie kartkę papieru. – A o! – podał ją kumplowi. – Ostateczna polisa na życie – przeczytał Skorliński. – Co to takiego? – A to ja rysowałem – powiedział Jakub. – Ładne? – Śliczne. Dobra, ile chcesz za to ubezpieczenie?
– Daj mi parę portek i styknie – Jakub uśmiechnął się promiennie. Skorliński też się uśmiechnął i podał mu granatowe dżinsy. Jakub przyłożył je i sprawdził, czy nogawki mają odpowiednią długość. – Fajne – powiedział. – Słuchaj, muszę już lecieć. Schowaj polisę. i uważaj na siebie. Jak się robi interesy z rusami, to czasami może się noga podwinąć. – Spokojna marchewka – uśmiechnął się biznesmen. Sięgnął ręką za ladę i wyciągnął ze stojącego tam akwarium metrowego pytonka. – To jest Ciapuś – powiedział. – Fajne – ucieszył się Jakub. – To się je?
– Nie, chociaż podobno smaczne. To zamiast pieska.
– A rozumiem.
Zeskoczył z lady. Zwinął spodnie w rulon i umieścił troskliwie pod pachą. Po chwili zniknął.
IV
– Chyba sobie poszli – pomyślał Skorliński.
Leżał za ladą i czekał z rewolwerem w dłoni. Ścianę nad jego głową ozdabiał rząd dziur po kulach. Trzej ukraińscy mafioso z kałasznikowami musieli już zwiać. Jak się robi strzelaninę w środku miasta, to trzeba się szybko ulatniać. Poprawił uchwyt palców na kolbie. Zdziwiło go nieco, że aż tak się poci. Ostatecznie bywał już w gorszych opałach. – Poszli – zdecydował. Ostrożnie wychylił głowę zza lady. Oczy zdążyły uchwycić widok faceta z kałasznikowem. Poczuł uderzenie w czoło. Jego uszy przekazały jeszcze paskudny odgłos, gdy pocisk przebijał mu czaszkę. – A więc tak to wygląda – zdążył pomyśleć. A potem wszystko ogarnęła ciemność.
V
Prowizoryczna kostnica urządzona była w piwnicy gminnego ośrodka zdrowia w Wojsławicach. Zbigniew Podpałko podniósł się znad stołu. Był bardzo blady. – Tak, to mój wspólnik – powiedział wreszcie. – Kto go? – Jeszcze nie wiemy, ale pracujemy nad tym – powiedział Birski. -Chyba może pan zabrać ciało. Jeśli kogoś znajdziemy, to powiadomimy pana. – Dobrze zajmę się pogrzebem – powiedział biznesmen. – Chyba w Warszawie na Powązkach. – Chce go pan wieźć taki kawał samochodem? – Był moim przyjacielem. Jestem mu to winny.
– Mamy na posterunku trumnę – powiedział Rowicki. – Zabraliśmy kiedyś na zabawie w remizie. – Skoczę po nią? Birski przyzwalająco machnął ręką. Pół godziny później Podpałko jechał już samochodem w stronę Warszawy. Gdzieś na wysokości Starego Majdanu drogę zabiegł mu malowniczo obdarty typ w nowiutkich spodniach. Zamachał rękami jak wiatrak. Biznesmen zatrzymał samochód. Potrzebował towarzystwa. Cholernie potrzebował. – Dokąd podrzucić dziadku? – zagadnął, otwierając drzwi. – Na Stary Majdan – wyjaśnił domniemany autostopowicz.
– Gdzie to jest?
– Tam – dłoń machnęła w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. – Trochę mi nie po drodze, ale podrzucę – powiedział Podpałko. Zawsze miał miękkie serce. – Ty nie rozumiesz – powiedział Jakub. – Wiem, kim jesteś. Po samochodzie poznałem. Wiem, co masz tam z tyłu. Sięgnął za pazuchę i wydobył Ciapusia. – Byliśmy kumplami, a zresztą on ma polisę na życie. Biznesmen nic nie zrozumiał z tej przemowy, ale pomógł gościowi wsiąść. Pojechali na Stary Majdan. Walące się budynki gospodarcze sprawiały przygnębiające wrażenie. Po niebie przesuwał się wał ciemnych, burzowych chmur. Jakub wysiadł z szoferki i pociągnął boczne drzwi. Drzwi odjechały na bok. Wędrowycz szarpnął trumnę i wywlókł ją z wozu. Odwalił kopem wieko. Zbigniew usiłował zaprotestować, ale jeden rzut oka na szaloną twarz egzorcysty amatora zniechęcił go do jakichkolwiek komentarzy. Plastikowy worek ustąpił od jednego pociągnięcia nożem. Zbigniew zamknął oczy. Jego wspólnik wyglądał tragicznie. Dziura wlotowa w czole była jeszcze w sumie mała. Dziura wylotowa na potylicy… – Pomóż – warknął Wędrowycz. Przenieśli wspólnym wysiłkiem zwłoki do walącej się szopy. Błysnęło, a po chwili dobiegł ich grzmot.
VI
Paweł Skorliński otworzył oczy. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje, w następnych chwilach też się tego nie dowiedział. Leżał na stole, pod wybrzuszonymi nieco deskami jakiegoś sufitu. Przechylił głowę w prawo i zobaczył szafę wypełnioną dziesiątkami butelek. We flaszkach leniwie fermentowały jakieś dziwnie substancje. Ciągnęły się od nich szklane rurki. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś zrobił sobie laboratorium z wygrzebanych ze śmietnika surowców i tak też było w rzeczywistości. Obrócił głowę w drugą stronę i zobaczył siedzącego na zwichrowanym krześle Jakuba Wędrowycza. – No i jak? – zagadnął egzorcysta. – W porządku – wychrypiał biznesmen.
Nagle przypomniał sobie strzelaninę. Odruchowo dotknął dłonią czoła. Nie było w nim dziury, ale też nie wszystko z nim było w porządku. Pod palcami wyczuł coś dziwnego. Usiadł i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. W ciemnym kącie stała trumna. Wyglądała na świeżo wykopaną, jej wieko oklejały jeszcze drobiny gliny. Obok leżała wiertarka z zamontowaną niewielką piłą tarczową. Piła była umazana czymś czerwonym, może nawet krwią. Jakub podał mu spore lustro. Lustro było zmatowiałe, ale biznesmen spostrzegł, że ma pośrodku czoła wszytą łatę ze skóry odrobinę innej karnacji. Szwy wyglądały paskudnie, zupełnie jak te, którymi Wędrowycz pocerował swoją koszulę. Jakub nie umiał szyć. – Warunki zawarte w polisie zostały z mojej strony wypełnione – zagdakał Jakub. – Jeśli chcesz przedłużyć ubezpieczenie, to musisz załatwić mi skórzaną kurtkę. Zdziwił się. Koło drzwi siedział jego wspólnik od hurtowni – Zbigniew. Podpałko był blady jak ściana i miał zasikane spodnie. – Co się stało? – zagadnął go Skorliński. Zbigniew zawył i wyczołgał się gdzieś na zewnątrz. – Co z nim? – zapytał Paweł Jakuba. – Chyba będziesz musiał poszukać sobie nowego wspólnika – powiedział Jakub beztrosko. – Ten wyglądał całkiem nieźle, ale nerwy miał za słabe. – Nowego wspólnika? Jakub uderzył się kciukiem w dumnie wypiętą do przodu pierś. – Ach tak… Skorliński zeskoczył ze stołu. Jego bosa stopa nadepnęła na coś dziwnego. – Nie depcz podręcznika! – wrzasnął na niego Wędrowycz. Skorliński popatrzył odruchowo. Stal na leżącej, grzbietem do góry, otwartej książce. Spod bosej stopy wystawał kawałek tytułu: "…enstein" Ach, to pewnie o fizykach – pomyślał.