We?misz czarn? kur?
We?misz czarn? kur? читать книгу онлайн
Z k?ta recenzenta
Dzi?, w naszym wrednym k?cie kulturalnym literata ocenia literat. W filmowym skr?cie. „We?misz czarno kure…” to „Blade Runner” opisany w klimacie „Samych swoich” – podsumowuje Andrzej Ziemia?ski.
Hymn bimbrownika
Wytw?rnie p?ytowe ju? bij? si? o to nagranie. Po wczorajszej konferencji prasowej zwi?zanej z afer? pods?uchow? w stodole Jakuba W., znanego bimbrownika i wiejskiego egzorcysty, nasz reporter, na dyktafon wszyty w ucho, nagra? piosenk? nucon? pod nosem przez Rafa?a A. Ziemkiewicza. Oto tre?? zapisu:
Powtarza mi codziennie moja luba:
dlaczego ty nie przypominasz mi Jakuba?
A ty maszeruj, maszeruj, g?o?no krzycz:
Niech ?yje nam Jakub W?drowycz. (x2)
Jakub W?drowycz to wspania?y egzorcysta,
A jego bimber lepszy jest ni? w?dka czysta
A ty maszeruj… etc.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
OSTATECZNA POLISA NA ŻYCIE
Pośrodku Wojsławic sterczała w niebo malowniczo odrapana piętrowa rudera. Rudera od strony ulicy miała ścianę z pociemniałych desek, pozostałe ściany zbudowane były z cegieł. Deski wypaczyły się, a tynk popękał. Dach leciutko się zapadł, ale wyglądał jeszcze całkiem solidnie. Drzwi i okna zabito na głucho. Wokoło ruiny ciągnęły się chaszcze lebiody, ostów i łopianu. Budynek ozdabiał miasteczko jak grzyb ścianę. A przecież miało być zupełnie inaczej… W zamierzchłej przeszłości, gdy Wojsławice były jeszcze miastem, radni miejscy wpadli na ambitny pomysł wzniesienia pośrodku osady okazałego ratusza z wieżą, który pomieściłby przy okazji cyrkuł i inne przydatne instytucje. Roboty wykończeniowe i przebudowy ciągnęły się dość długo, ale wreszcie, akurat na powstanie styczniowe, prace ukończono, dzięki czemu powstańcy mieli gdzie zanocować, a wojska rosyjskie miały co spalić, w ramach represji. Zaraz po powstaniu odbudowano ratusz, tyle, że miasto zaraz po tym straciło prawa miejskie. Radni wykazali się wyjątkową genialnością i na dobre sto trzydzieści lat przed nadejściem epoki prywatyzacji sprywatyzowali ratusz, sprzedając go miejscowemu żydowskiemu "biznesmenowi", za psie pieniądze zresztą. Budynek przechodził różne koleje losu, stając się po kolei: domem mieszkalnym, sklepem, masarnią i wędzarnią, siedzibą władz odrodzonego kraju, aż wreszcie tuż przed drugą wojną światową stał się knajpą. Tej szlachetnej funkcji nie pełnił długo, właściciel bowiem podpisał folkslistę i wywiesił sobie na frontonie budynku wielką, piękną niemiecką flagę z ogrooomną swastyką. Pech chciał, że gdzieś w czterdziestym trzecim w okolice miasteczka zapuścił się niewielki oddział ukraińskiej partyzantki, który widząc tak oznakowany budynek, wysadził go w nocy w powietrze, biorąc za koszary SS. Po wybuchu z ratusza ocalało jedno skrzydło. Budynek służył znowu jako knajpa, aż w końcu uległ całkowitej dewastacji i został ostatecznie porzucony.
I
Paweł Skorliński zatrzymał półciężarówkę i wysiadł mrużąc oczy w ostrych promieniach wrześniowego słońca. – Hy hy – powiedział sam do siebie. Wyjął z kieszeni akt własności i porównał zawarte w nim dane z tabliczką ozdabiającą fronton budynku. – Cholera – powiedział pod adresem swojego nieobecnego wspólnika. Zatrzasnął drzwi samochodu i podszedł do obiektu. Klepnął jadowicie różową ścianę. Ściana odpowiedziała głuchym odgłosem. Tynk widocznie odszedł od muru. – Jasna cholera – powtórzył wolno i z namysłem biznesmen. Wyłowił z kieszeni pęczek kluczy i wybrawszy jeden z nich, wsadził go do dziurki pod klamką. Zamek chodził gładko, ktoś musiał go ostatnio przeczyścić. Przekręcił klucz i pociągnął drzwi do siebie. Otworzyły się ze zgrzytem. Ten, kto przeczyścił, zamek najwyraźniej zapomniał o naoliwieniu zawiasów. Wewnątrz było ciemnawo. Namacał na ścianie kontakt i przekręcił go. Znajdował się w sporej sali. Tu zapewne koncentrowało się miejscowe życie w czasach, gdy ratusz był knajpą. Pod ścianą nadal królowała potężna murowana lada, dalej widać było drzwi prowadzące gdzieś w trzewia budynku. Paweł podszedł do lady i zajrzał za nią. Za ladą coś leżało. W pierwszej chwili biznesmen pomyślał, że to nieboszczyk, ale owo coś wyraźnie pochrapywało. Podniósł z podłogi pogrzebacz i walcząc z obrzydzeniem odrzucił na bok jakiś łachman będący zapewne w zamierzchłej przeszłości derką do nakrywania koni. Na starym brudnym pasiastym materacu drzemał jakiś malowniczo obdarty typ. – Halo! – zagadnął Paweł – Proszę się obudzić! Typ otworzył jedno oko i zlustrował nim otoczenie. Poderwał się niespodziewanie z ziemi i wbił lufę odrapanego rewolweru w brzuch nowego właściciela. Stali tak na przeciw siebie przez chwilę. Ręka Pawia nieznacznie wędrowała w stronę kieszeni gdzie ukryty miał własny rewolwer. Niespodziewanie staruszek czknął wonią czosnkowej kiełbasy i przetrawionego wysokooktanowego alkoholu. – Hy – powiedział – Paweł Skorliński, biznesmen. Kopę lat. Paweł zdumiał się, ale niespodziewanie przypomniał sobie tę twarz. – Jakub Wędrowycz? – domyślił się. Egzorcysta wyskoczył zza lady i usiadł na niej. Wyciągnął z kieszeni kapciuch z tytoniem, dwa kawałki gazety i z niebywałą wprawą skręcił z tego dwa papierosy grubości kubańskich cygar. Podsunął jeden z nich Skorlińskiemu. Ten wziął i wsadził do ust. Jakub wyjął z kieszeni zapalniczkę Zippo i podał mu ogień. Sobie też podał. Zaciągnęli się głęboko. Biznesmen zakrztusił się i przez chwilę rozpaczliwie walczył o odzyskanie oddechu. – Za mocne? – zaniepokoił się Wędrowycz. – To tytoń pierwszego gatunku. Na skupie nie chcieli, powiedzieli, że za dużo nikotyny. Sześć razy norma, coś takiego. Na – podał znajomemu manierkę odczepioną od paska. Paweł zgasił skręta o ladę, po czym odkręciwszy korek, pociągnął łyk. Czymkolwiek było to, co pociągnął, zwalił się na ziemię i znowu nie mógł złapać oddechu. Jakub podał mu wyłowioną zza lady butelkę piwa i pomógł usiąść z powrotem. – Wy, miastowi, jesteście słabi – powiedział, puszczając kółka smoliście czarnego dymu. – Byle napój i już z nóg zwala. Zarechotał ucieszony. Następnie łyknął nieco bimbru z manierki. Z kieszeni wyciągnął kawałek gazety. Odwinął z niego pęto kaszanki i odgryzł kawał a resztę podał biznesmenowi. Ten odmówił kręcąc głową. Wolał nie ryzykować trzeciego takiego wstrząsu. – Also gut – Jakub nieoczekiwanie odezwał się po niemiecku. – Co potrzeba? Znowu duchy wyłażą z dywanu, czy może trzeba wygnać egzorcystów? Paweł pokręcił głową. – Nie, nie tym razem – powiedział. – Mieszkasz tu? – Gestem pokazał, że chodzi mu o budynek. – Nie, tak tylko sobie przysnąłem, wracając z knajpy, żeby nie leźć smerfom na oczy. A co? – To teraz moje. Jakub zaczął się śmiać, że mało się nie zwalił na podłogę. – No co ty? Kupiłeś to? – Tak jakby. Mój wspólnik kupił.
– A to go w jajo zrobili – Jakub był pełen uznania dla przedstawicieli gminy. – Nie miał głupszego pomysłu? – Widać co nie. – A tak właściwie, to po co wam biznesmenom ta szopa? – zaciekawił się Jakub. – Mam zamiar otworzyć tu hurtownię – wyjaśnił Skorliński. – W Horodle otworzyli granicę. Tędy będzie jechał jeden samochód pełen ruskich na godzinę. Jakub natychmiast stracił pozę wioskowego przygłupa. – To wygląda wcale nie głupio – powiedział – Czym chcecie obracać? – Tekstyliami – wyjaśnił biznesmen – Kurtki, spodnie, inne takie. Może garnitury. – Ja widziałem, jak tak czasem jeżdżą, że oni głównie to wożą kapustę i pralki. – Kapustę? – Aha. Widać u nich jest droższa niż u nas. Albo zupełnie jej nie ma. Ale ciuchy też pewnie wożą, tylko w bagażnikach i nie widać. Wyjął Skorlińskiemu z dłoni butelkę z piwem w wypił resztę. Zgasił niedopałek o ladę. – Nu, czas na mnie – powiedział. – Wpadnę na dniach… – Czekaj – zatrzymał go Paweł. – Będę potrzebował ekipy, żeby tu chociaż trochę odmalować. Nie znasz tu jakichś fachowców? – Czemu nie – powiedział Jakub. – To nawet ja sam odmaluję. Tylko piętro jest schrzanione. Te belki – pokazał palcem na sufit. – Ja bym tam na wszelki wypadek nie właził. – Może wymienić? – Stropowe? To by sporo kosztowało, ale chyba nie głupi pomysł. Dobra. Wymienimy. – Dwadzieścia tysięcy starczy? – I, za dwadzieścia tysięcy, to ja bym pięć takich chałup kupił. Daj pięć, resztę oddam najwyżej. Paweł odliczył pięćdziesiąt banknotów i wsiadł do samochodu. – Na przyszły tydzień będzie zrobione – zapewnił go Jakub. – Zdążysz? – Pewnie…Zagonię do roboty kilku takich nierobów.
Biznesmenowi nie spodoba! się jego uśmiech, ale nie zastanawiał się nad tym. Wcisnął pedał gazu i samochód drąc kołami łany lebiody i ostu odjechał. – No to do dzieła – powiedział Jakub. I zarechotał obłędnie. Szykowała się zabawa.
II
Ostatnio nic się jakoś nie działo. Gliniarze przychodzili na posterunek, odsiedzieli swoje osiem godzin i szli do domu. Gminę ogarnęła jesienna melancholia i nawet czołowi rozrabiacy tacy jak Wędrowycz, Paczenko, Korczaszko czy Bardak siedzieli dziwnie cicho. Nawet donosy ziały nudą. Posterunkowy Birski siedział W swoim gabinecie opierając nogi o politurowany blat biurka. – Chyba zaczyna się martwy sezon – powiedział w zadumie. Pociągnął ostrożnie łyk świeżo zaparzonej kawy. Jego wyczulone na niebezpieczeństwa policyjne podniebienie wyczuło ślad jakiegoś obcego posmaku. – Rowicki! – wrzasnął. Rowicki wszedł do gabinetu i zasalutował.
– Obywatel kapitan mnie wzywał?
– Tak. Co to za kawa?
– Chodziła taka dziewuszka i rozdawała z koszyczka. Powiedziała, że to promocja. – Promocja – wycedził kapitan. – A może ona chciała nas otruć? – Co pan. Przecież ja piłem już rano i nic. – Czymś to zajeżdża. Jakby ziołami.
– Możemy sprawdzić…
Rowicki przyniósł paczkę i wysypał jej zawartość na blat przed kapitanem. W brązowym pyle poniewierały się pokruszone kawałki jakiegoś zielska. – Widzisz? – Przepraszam kapitanie.
– Z pudełka odciski palców tej dziewczyny. Portret pamięciowy wykonać. Zielsko do laboratorium. – Tak jest! – wrzasnął Rowicki ucieszony z takiego obrotu sprawy. Wreszcie coś do roboty. W tym momencie trzasnęły drzwi wejściowe. W progu stanął Jakub Wędrowycz. Dziwnie się jakoś uśmiechał. Birski popatrzył na niego uważnie i nagle uświadomił sobie, że to na pewno on zatruł kawę. – Czego sobie…? – zagadnął, nadając swojemu głosowi wyjątkowo paskudne brzmienie. Jakub popatrzył mu prosto w oczy. Posterunkowym wstrząsnęło coś na kształt uderzenia prądem. – Pan – podpowiedział Jakub. Birski poczuł dziwny zamęt w głowie. To pewnie ta kawa – pomyślał. A potem posłusznie powtórzył: – Czego pan sobie życzył Natychmiast stwierdził, że jego pytanie nadal jest ordynarne i nie licuje z powagą gościa. Uśmiechnął się z przymusem. – Czym możemy służyć? – zapytał. Głos Jakuba wyjaśnił wszystkie zaszłości. – Zdejmijcie mundury, żeby się nie pobrudziły. – Rzucił im pod nogi dwa komplety ubrań roboczych. – I gońcie do ratusza. Gliniarze przebierali się jak roboty. Jakub uśmiechnął się. Wychodząc z gabinetu posterunkowego, natknął się na sekretarkę. – Odbieraj telefony i zapisuj kto czego chciał – powiedział. – Jak się pojawi zmiana, to przyślij ich do ratusza. Tylko nie zapomnij nalać im termosu kawy na drogę. Dzień taki chłodny… Pokiwała głową. Po południu na budowę dotarły posiłki w postaci trzech funkcjonariuszy. Dwaj byli odurzeni spreparowaną kawą, trzeci niestety nie. Tego Jakub nie przewidział. – Zmieniać mundury na drelichy i do roboty – zakomenderował. – Widzicie przecież, że kumple ledwo łażą. Dwaj nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać i posłusznie zaczęli się przebierać. Trzeci patrzył na to zdumiony. – Co wam się stało? – zapytał. Jakub zaszedł go od tyłu i puknął cegłą w głowę. Nieprzytomnemu wiat nieco mikstury do gardła i ocucił wiadrem wody. Gdy gliniarz ocknął się, stwierdził, że ma na sobie robocze ubranie. – Co się dzieje? – zapytał. – Wstawaj bumelancie – powiedział Jakub wesoło. – Kumple harują, a ty się wylegujesz. Idź mieszać zaprawę. Gliniarz pomyślał, że faktycznie trzeba pomóc, i posłusznie zabrał się do pracy. Jakub popatrzył jeszcze przez chwilę, jak im to sprawnie idzie, po czym wsiadł w radiowóz i pojechał na posterunek. Wyminął panienkę, wszedł do gabinetu posterunkowego. Przebrał się w mundur i wrócił do sali ogólnej. – Były telefony? – zapytał. – Tak. Dzwonili z Kolonii Partyzantów, jakaś rozróba.