-->

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie, Piatek Tomasz-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie
Название: Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie
Автор: Piatek Tomasz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 171
Читать онлайн

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie читать книгу онлайн

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie - читать бесплатно онлайн , автор Piatek Tomasz

Po ?mijach i kretach. po Szczurach i rekinach. przychodzi czas na prawdziwe bestie. Elfy i ludzie. Ostatni tom sagi Ukochani Poddani Cesarza. I ostatnia szansa. aby dowiedzie? si?. co si? sta?o z rudow?os? z?odziejk? Jong?. z tch?rzliwym genera?em Tundu Embroja. z pi?knym majorem Hengistem… i z samym Cesarzem. Czy opowie??. kt?ra dzieje si? w ?wiecie gorszym ni? nasz. mo?e sko?czy? si? dobrze?Ukochani poddani Cesarza znajduj? si? w Rombie. gdzie torturowane s? nawet ro?liny. a cierpienia fizyczne i psychiczne s? tak misternie kombinowane. aby po??czy?y si? w doskona?? jedno??. Tymczasem grupa gotowych na wszystko krasnolud?w przekrada si? do stolicy. aby zg?adzi? Cesarza. Kto? musi ponie?? kar? za m?czarnie wszystkich istot… Ale kto. je?li to wszystkie istoty s? winne?

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 24 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– O co to, to nie. Żadnego ryzyka – zadecydował Agni. – Niczego nie zabieramy, nie wdajemy się w żadne awantury. Podkradamy się tylko i patrzymy z krzaków. Nikt nie włazi na targ.

– Zwariowałem, ludzie, zwariowałem!!! – krzyczał chudy, półnagi mężczyzna, o skórze pokrytej mnóstwem malutkich, sinawych bąbli. – Patrzcie, jak zwariowałem!!!

– On zwariował – przytakiwał półgłosem malutki, jednoręki chłopczyk o twarzy staruszka.

– Patrzcie sami – zawył pokryty bąblami chudzielec i wziął do ręki wielką maczetę o szerokim ostrzu. Drugą rękę położył na pieńku. – Uhaaaa!!!

Ciach! Maczeta spadła ze świstem, odcinając rękę od łokcia. Przedramię z drgającą konwulsyjnie dłonią spadło na piasek. Palce odciętej ręki przez chwilę zaciskały się i rozkurczały, aż nagle splotły się w znak figi. Na piasek upadł też sam kuglarz, który zemdlał z bólu. Chłopczyk o twarzy staruszka rzucił się ku mężczyźnie i z dużą wprawą obwiązał mu kikut ciemną szmatą. Pomagał sobie przy tym zębami, mimo że szmata niemiłosiernie cuchnęła. Najwyraźniej przesycona była krwią nietoperzyków wodnych, która, mimo że używana jako środek przeciwko gniciu, sama już zgniła. Mogła za długo być na tej szmacie.

Kiedy rana była już obwiązana, chłopczyk ocucił mężczyznę kilkoma uderzeniami w twarz, a następnie zdjął z głowy sztywny od łoju berecik i zaczął obchodzić z nim widzów, najwyraźniej oczekując na datki. Nikt jednak nie rzucił mu najdrobniejszej monety. Włosy miał zjeżone, jakby permanentnym przestrachem.

– Dobrze – wychrypiał chudy kuglarz, przykucnął dziwacznie i położył na pieńku prawą nogę. Zamachnął się maczetą, wyciągając kikut w drugą stronę, najwyraźniej w celu utrzymania równowagi w osobliwej pozycji.

Ciach! Na pieńku została odcięta stopa. Chłopiec z tą samą wprawą co poprzednio obandażował ranę, ocucił mężczyznę, pomógł mu się podnieść i oprzeć na stojącej obok beczce. Potem obszedł widzów z berecikiem. Znowu bezskutecznie.

– A niech was zeżre Glista Plemienia, niedobre ludzie z Małego Farsitan – wykrzywił usta ciężko dyszący kuglarz, podskakując na jednej nodze. – Niech was zeżre i wysra. Myślałem, że przynajmniej w ten sposób będę mógł się najeść do syta.

– I tak będziesz mógł – powiedział chłopczyk basem, wskazując stopę na pieńku i rękę na piasku.

– Moją rękę mam jeść?

– Mojej się nie brzydziłeś – przypomniał malec, pochylając się nad ochłapami. Nagle zorientował się, że jest otoczony przez niemych. Ich ręce wysuwały się po rękę i stopę w różnych pokrętnych, osobliwie delikatnych próbach pozyskania mięsa. Najwyraźniej bali się chłopca zaatakować, a nawet potrącić.

– Poszli won! – ryknął basem dzieciak. – Bo popchnę.

Ruchy rąk jednak nie ustawały, robiły się tylko coraz bardziej zawiłe, jak gdyby niemi uprawiali jakiś egzotyczny balet. W końcu dziesiątki palców zaczęły szturchać chłopca pod żebro.

– Ej! To łaskocze! Łaskocze! – zaczął zwijać się ze śmiechu malec, nie puszczając ręki i stopy. – Przestańcie! Przestańcie! Przestańcie!!! Tato!!!

– Przestańcie!!! – zawołał kuglarz, ale jeden z palców leciutko go popchnął. Beznogi i bezręki był bezradny. Zamachał tylko kikutem, a potem przewrócił się na piach.

– Przestańcie!!! Przesta!!!… – wył łaskotany chłopak.

Niemi jednak nie przestawali. Kiedy w końcu wyszarpnęli mu ochłapy ojca z rąk, dzieciak leżał nieruchomo na piasku, a z ust sterczał mu kawałek mięsa, cały we krwi i różowej pianie. Najwyraźniej dzieciak odgryzł sobie język i teraz też był niemy. Jeśli w ogóle żywy.

Jeden z niemych, którzy nie załapali się ani na rękę, ani na nogę, pochylił się, wyjął z ust chłopca język i natychmiast pożarł go na surowo. Pozostali sunęli w stronę kuglarza, który leżał na piasku i miotał się jak ryba.

– A to co znowu?

– To? Tutaj musiał być port przeładunkowy.

– Aha. A te gnilce zanurzone w wodzie?

– Te przykute do pali od molo?

– Tak.

– To była część oprzyrządowania portu.

– To znaczy?

– Goście w barkach podawali im pakunki i skrzynie, a oni podawali je ludziom stojącym na molo. To dobry system, upraszcza i efektywizuje przeładunek o jakieś dwanaście procent. Ludzie na łodziach nie muszą się rozmachiwać ani wychylać, żeby dosięgnąć ładunkiem mola. Wszystko idzie szybciej. Mniej ładunków się niszczy, bo nie zdarza się, żeby jakiś ładunek został zbyt mocno rzucony na pomost.

– Aha. A oni byli niewolnikami. To znaczy więźniami.

– Nie. To byli funkcjonariusze Pracowitej i Zaradnej Cesarskiej Służby Przeładunkowej.

– Ale za coś ich tak przykuli.

– Nie. Oni sami poprosili, żeby ich tak przykuć.

– Dlaczego?

– Już ci mówiłem. Dla usprawnienia przeładunku. Sami wymyślili ten system i postanowili go wypróbować.

– No dobrze, to dlaczego ich tu zostawili, kiedy port przestał działać?

– O to też sami poprosili. Chcieli tu zostać jako żywe, chociaż w tej chwili już nieżywe świadectwo swojej idei maksymalnej pracowitości i zaradności w służbie Cesarza.

– A nie potraktowano tego jako cywilnej dezercji?

– Nie, bo oni nie chcieli umrzeć. Chcieli tu tkwić i śpiewać: „Zaradność, zaradność!”. Raz na dwa dni miała podpływać łódka z kotłem gotowanego jęczmienia i karmić ich łyżką, ale wiecie, jak to jest u ludzi z transportami żywności…

– Nie dojeżdżają.

– Właśnie. Karmiciel pożerał po drodze cały jęczmień. Po opuszczeniu portu natychmiast zapomniano o zaradnych i pracowitych funkcjonariuszach, bo wykreślono ich z rejestru Czynnych Pokornych Sług Najwyższej Słuszności, a przepisano do rejestru Dzieł Sztuki, Propagandy i Pomników Wielkości Cesarskiej. Dlatego ten człowiek mógł spokojnie przypływać tu z pustym kotłem i z pełnym brzuchem, żeby dręczyć przykutych.

– Dręczyć? Jak dręczyć?

– Jak to u ludzi, idiotycznie. Udawał, że ich nakarmi, a potem pokazywał im pusty kocioł. Albo głaskał się po brzuchu. Ale to też przyśpieszyło konanie. Po tygodniu nie było ani jednego żywego.

– A dlaczego oni wszyscy jeszcze się nie rozpadli?

– Nacierali się smołą i tłuszczem. To pomaga przy pracy w wodzie, chroni przed chłodem, przed opuchlizną. I robili to tak długo, że aż skóra im przesiąknęła tymi substancjami, w pewnym sensie zaimpregnowała się i uodporniła na gnicie. Wygnili w środku, ale na zewnątrz pozostała twarda forma ze zesztywniałej skóry.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

– Księgowałem ten jęczmień. I tę smołę – powiedział Agni.

– Czy my będziemy musieli przeprawiać się przez tę rzekę?

– Nie. Na szczęście nie.

– Na szczęście.

– Ja też mam dosyć rzek.

– Czyli idziemy wzdłuż?

– Tak, kryjąc się w tych zaroślach.

– Co to za drzewka?

– Typowa roślinność wiejska – zaczął wyjaśniać Naku, który najlepiej znał się na przyrodzie. – Tak zwany zgniotokwiat. Wieśniacy tak go nazywają, bo kształt kwiatu kojarzy im się z pewnym narzędziem, pospolicie używanym podczas Kaźni Wzruszającej Łagodności. A tutaj jest żrącik… Lepiej go nie dotykać, z jego liści chłopi wydobywają pewną bardzo pożyteczną substancję. Wystarczy posmarować ciało, żeby przeżarło do kości. Zresztą kość też. W stanie surowym żrącik jest mniej żrący, ale też radzę go nie dotykać. To jest korbaczyk, nazwany tak ze względu na formę liści. Mieczorost, nazwany tak ze względu na formę pędów. Rózgodrzew albo chłostun, nazwany tak ze względu na zastosowanie witek. Silnojad, nazwany tak bynajmniej nie dlatego, że jadanie go dawałoby siłę. Włóczeń, z jego młodych, cienkich pni wyrabia się najlepsze włócznie, kopie i lance. Ranokład, nazywany tak ze względu na okłady, jakie z jego liści robi się na rany. Wydatnie zwiększają ból, jeszcze lepiej niż sól i pieprz. Są lepsze od soli i pieprzu także pod tym względem, że nie mają żadnego działania odkażającego. Skurczyłyko, doskonałe, aby z jego pędów robić pęta dla niewolników, jest też świetnym dla tychże niewolników narzędziem kary. Wystarczy polać je wodą. Schnąc, zaczyna się kurczyć, a przy tym miażdży niewolnikowi szyję, nadgarstki i wszystkie inne miejsca, w których ludzkie ścierwo może być spętane. I jeszcze… słodośliw.

– Ten mi tutaj jakoś nie pasuje.

– Ma owoce o wybornym zapachu.

– I pewnie smaku.

– O tym nic nie wiadomo, bo każdy, kto go zjadł, nie miał czasu, żeby opowiedzieć o wrażeniach.

– A to, co to jest to? I to?

– To? Nie wiem. Nie znam tych roślin. Zastosowanie nieznane. Albo nie tak powszechne, jak tamtych.

– Słusznie. Jak roślina nie ma zastosowania, to po cholerę jej imię?

– Tatusiu mamo… Tatusiu mamo…

– Przecież jestem przy tobie.

– Czuję, że umrę…

– O nie, nie umrzesz tak łatwo.

– Jeżeli dzisiaj pójdę na miażdżyk, to umrę…

– Aha. Czyli córuś syneczek najbardziej boi się miażdżyka. Dziękuję ci za pomoc, bo w ten sposób wiem, co ci zaaplikować. Oczywiście będzie to podwójna porcja miażdżyka.

– Taaak!!!

– Hm… Coś za szybko krzyknąłeś „taaak!!!”. Nie zabrzmiało to jak „nieee”, tylko jak „taaak!!!”. Coś za szybko krzyknąłeś.

– Krzyknęłam…

– Krzyknąłeś, bo próbujesz mnie oszukać.

– Nie! Ja naprawdę chcę torturek! Ja już nie oszukuję! Dlatego moje „taaak!!!” to już jest prawdziwe „taaak!!!”, a nie przebrane „nieee!!!”.

– Znowu skłamałeś. Gdybyś naprawdę chciał torturek, tobyś nie prosił mnie o oszczędzenie ci miażdżyka. Prawda jest inna. Miażdżyka boisz się najmniej i chciałeś mnie sprowokować, żebym cię posyłał jak najczęściej na miażdżyk.

– Tatusiu mamo… Wybacz… Ty wszystkiego umiesz się domyślić.

– Nie muszę. Przecież znam wszystkie twoje myśli. Teraz też od początku wiedziałem, o co ci chodzi.

– To dlaczego udawałaś…

– Żeby zrobić ci nadzieję. Żebyś teraz cierpiał bardziej. Dobra, wiem, że najbardziej boisz się tak zwanej mięsopustki, prawda?

– Taaak!!!

– O, teraz to było porządne „taaak!!!” prawdziwego rombowicza! Od dzisiaj mięsopustka bez przerwy, aż do granicy śmierci.

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 24 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название