Ostatnie ?yczenie
Ostatnie ?yczenie читать книгу онлайн
Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".
?wiat na ostrzu miecza.
Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.
Sapkowski nie umie nudzi?!
Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Geralt odskoczył w lewo, otoczył się krótkim, dezorientującym młyńcem miecza. Bruxa sunęła ku niemu — biało-czama, rozwiana, straszna. Nie docenił jej — wrzasnęła w biegu. Nie zdążył złożyć Znaku, poleciał w tył, rąbnął plecami o mur, ból w kręgosłupie zapromieniował aż do czubków palców, sparaliżował ramiona, podciął kolana. Upadł na klęczki. Bruxa, wyjąc śpiewnie, skoczyła ku niemu.
— Vereena! — ryknął Nivellen.
Odwróciła się. I wtedy Nivellen z rozmachem wbił jej pomiędzy piersi złamany, ostry koniec trzymetrowej żerdzi. Nie krzyknęła. Westchnęła tylko. Wiedźmin, słysząc to westchnienie, zadygotał.
Stali — Nivellen, na szeroko rozstawionych nogach, dzierżył żerdź oburącz, blokując jej koniec pod pachą. Bruxa, jak biały motyl na szpilce, zawisła na drugim końcu drąga, również zaciskając na nim obie dłonie.
Wampirzyca westchnęła rozdzierająco i nagle naparła silnie na kół. Geralt zobaczył, jak na jej plecach, na białej sukni, wykwita czerwona plama, z której w gejzerze krwi wyłazi, ohydnie i nieprzyzwoicie, ułamany szpic. Nivellen wrzasnął, zrobił krok do tyłu, potem drugi, potem szybko zaczął się cofać, ale nie puszczał drąga, wlokąc za sobą przebitą bruxę. Jeszcze krok i wsparł się plecami o ścianę pałacyku. Koniec żerdzi, który trzymał pod pachą, zazgrzytał o mur.
Bruxa powoli, jak gdyby pieszczotliwie, przesunęła drobne dłonie wzdłuż drąga, wyciągnęła ramiona na całą długość, uchwyciła się mocno żerdzi i naparła na nią ponownie. Już przeszło metr skrwawionego drewna wystawał jej z pleców. Oczy miała szeroko otwarte, głowę odrzuconą do tyłu. Jej westchnienia stały się częstsze, rytmiczne, przechodząc w rzężenie.
Geralt wstał, ale zafascynowany obrazem nadal nie mógł zdobyć się na żadną akcję. Usłyszał słowa głucho rozbrzmiewające wewnątrz czaszki, jak pod sklepieniem zimnego i mokrego lochu.
Mój. Albo niczyj. Kocham cię. Kocham.
Kolejne straszne, rozedrgane, dławiące się krwią westchnienie. Bruxa szarpnęła się, przesunęła dalej wzdłuż żerdzi, wyciągnęła ręce. Nivellen zaryczał rozpaczliwie, nie puszczając drąga usiłował odsunąć wampirzycę jak najdalej od siebie. Nadaremnie. Przesunęła się jeszcze bardziej do przodu, chwyciła go za głowę. Zawył jeszcze przeraźliwiej, zaszamotał kosmatym łbem. Bruxa znów przesunęła się na żerdzi, przechyliła głowę ku gardłu Nivellena. Kły błysnęły oślepiającą bielą.
Geralt skoczył. Skoczył jak bezwolna, zwolniona sprężyna. Każdy ruch, każdy krok, jaki należało teraz wykonać, był jego naturą, był wyuczony, nieunikniony, automatyczny i śmiertelnie pewny. Trzy szybkie kroki. Trzeci, jak setki takich kroków przedtem, kończy się na lewą nogę mocnym, zdecydowanym stąpnięciem. Skręt tułowia, ostre, zamaszyste cięcie. Zobaczył jej oczy. Nic już nie mogło się zmienić. Usłyszał głos. Nic. Krzyknął, by zagłuszyć słowo, które powtarzała. Nic nie mogło. Ciął.
Uderzył pewnie, jak setki razy przedtem, środkiem brzeszczotu, i natychmiast, kontynuując rytm ruchu, zrobił czwarty krok i półobrót. Klinga, pod koniec półobrotu już wolna, sunęła za nim błyszcząc, wlokąc za sobą wachlarzyk czerwonych kropelek. Kruczoczarne włosy zafalowały rozwiewając się, płynęły w powietrzu, płynęły, płynęły, płynęły..
Głowa upadła na żwir.
Potworów jest coraz mniej?
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni? -
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka.
We mnie.
Nivellen, zwinięty w kłębek, wstrząsany kurczami i dreszczem, leżał pod murem pałacyku w pokrzywach, obejmując głowę ramionami.
— Wstań — powiedział wiedźmin.
Młody, przystojny, potężnie zbudowany mężczyzna o bladej cerze, leżący pod murem, uniósł głowę, rozejrzał się dookoła. Wzrok miał błędny. Przetarł oczy knykciami. Spojrzał na swoje dłonie. Obmacał twarz. Jęknął cicho, włożył palec do ust, długo wodził nim po dziąsłach. Znowu złapał się za twarz i znów jęknął, dotykając czterech krwawych, napuchłych pręg na policzku. Zaszlochał, potem zaśmiał się.
— Geralt! Jak to? Jak to się… Geralt!
— Wstań, Nivellen. Wstań i chodź. W jukach mam lekarstwa, są potrzebne nam obu.
— Ja już nie mam… Nie mam? Geralt? Jak to? Wiedźmin pomógł mu wstać, starając się nie patrzeć na drobne, tak białe, że aż przezroczyste ręce, zaciśnięte na żerdzi utkwionej pomiędzy małymi piersiami, oblepionymi mokrą czerwoną tkaniną. Nivellen jęknął znowu.
— Vereena…
— Nie patrz. Chodźmy.
Poszli poprzez dziedziniec, obok krzaku niebieskich "róż, podtrzymując jeden drugiego. Nivellen bezustannie obmacywał sobie twarz wolną ręką.
— Nie do wiary, Geralt. Po tylu latach? Jak to możliwe?
— W każdej baśni jest ziarno prawdy — rzekł cicho wiedźmin. - Miłość i krew. Obie mają potężną moc. Magowie i uczeni łamią sobie nad tym głowy od lat, ale nie doszli do niczego, poza tym, że…
- Że co, Geralt?
— Miłość musi być prawdziwa.