-->

Ostatnie ?yczenie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ostatnie ?yczenie, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ostatnie ?yczenie
Название: Ostatnie ?yczenie
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 211
Читать онлайн

Ostatnie ?yczenie читать книгу онлайн

Ostatnie ?yczenie - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".

?wiat na ostrzu miecza.

Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.

Sapkowski nie umie nudzi?!

Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Następna — powiedział po chwili — nazywała się Fenne. Była mała, bystra i ćwierkotliwa, istny mysikrólik. Wcale się mnie nie bała. Któregoś dnia, była akuratnie rocznica moich postrzyżyn, opiliśmy się oboje miodu i… hę, hę. Zaraz po itym wyskoczyłem z łoza i do lustra. Przyznam, byłem zawiedziony i zgnębiony. Morda została, jak była, może z odrobinę głupszym wyrazem. A mówią, że w bajkach jest mądrość ludu! Gówno warta taka mądrość, Geralt. No, ale Fenne rychło postarała się, żebym zapomniał o zmartwieniach. To była wesoła dziewczyna, mówię ci. Wiesz, co wymyśliła? Straszyliśmy we dwójkę niepożądanych gości. Wyobraź sobie: wchodzi taki na podwórko, rozgląda się, aż tu z rykiem wypadam na niego ja, na czworakach, a Fenne, całkiem goła, siedzi mi na grzbiecie i trąbi na myśliwskim rogu dziadunia!

Nivellen zatrząsł się od śmiechu, błyskając bielą kłów.

— Fenne — kontynuował — była u mnie pełny rok, potem wróciła do rodziny, z wielkim posagiem. Sposobiła się wyjść za mąż za pewnego właściciela szynku, wdowca.

— Opowiadaj dalej, Nivellen. To zajmujące.

— Powiadasz? — rzekł potwór, drapiąc się z chrzęstem pomiędzy uszami. - No, dobrze. Następna, Primula, była córką zubożałego rycerza. Rycerz, gdy tu przybył, miał wychudłego konia, zardzewiały kirys i nieprawdopodobne długi. Paskudny był, mówię ci, Geralt, jak kupa obornika, i rozsiewał dookoła podobną woń. Primula, rękę bym sobie dał uciąć, musiała być poczęta, gdy on był na wojnie, bo była całkiem ładniutka. I w niej nie wzbudzałem strachu, nie dziwota zresztą, bo w porównaniu z jej rodzicem mogłem się wydawać wcale nadobny. Miała, jak się okazało, nielichy temperament, a i ja, nabrawszy wiary w siebie, nie zasypiałem gruszek w popiele. Już po dwóch tygodniach byłem z Primula w bardzo bliskich stosunkach, podczas których lubiła targać mnie za uszy i wykrzykiwać: "Zagryź mnie, zwierzu!", "Rozszarp mnie, bestio!" i temu podobne idiotyzmy. Ja w przerwach biegałem do lustra, ale wystaw sobie, Geralt, spoglądałem w nie z rosnącym niepokojem. Coraz mniej tęskniłem do powrotu do tamtej, mniej wydolnej postaci. Widzisz, Geralt, przedtem byłem rozlazły, zrobiłem się chłop na schwał. Przedtem cięgiem chorowałem, kasłałem i leciało mi z nosa, teraz nic się mnie nie imało. A zęby? Nie uwierzyłbyś, jakie ja miałem popsute zęby! A teraz? Mogę przegryźć nogę od krzesła. Chcesz, żebym przegryzł nogę od krzesła?"

— Nie. Nie chcę.

— Może to i dobrze — rozdziawił paszczę potwór. - Panienki bawiło, jak się popisywałem i w domu zostało strasznie mało całych krzeseł. - Nivellen ziewnął, przy czym jęzor zwinął mu się w trąbkę.

— Zmęczyło mnie to gadanie, Geralt. Krótko: potem były jeszcze dwie, Ilka i Venimira. Wszystko odbywało się tak samo, aż do znudzenia. Najpierw mieszanina strachu i rezerwy, potem nić sympatii, wzmacniana drobnymi, acz kosztownymi upominkami, potem "Gryź mnie, zjedz mnie całą", potem powrót taty, czułe pożegnanie i coraz bardziej zauważalny ubytek w skarbcu. Postanowiłem robić dłuższe przerwy na samotność. Oczywiście, w to, że dziewiczy całus odmieni moją postać, już dawno przestałem wierzyć. I pogodziłem się z tym. Co więcej, doszedłem do wniosku, że dobrze jeat, jak jest, i żadnych zmian nie trzeba.

- Żadnych, Nivellen?

— A żebyś wiedział. Mówiłem ci, końskie zdrowie związane z tą postacią, to raz. Dwa: moja inność działa na dziewczęta jak afrodyzjak. Nie śmiej się! Jestem więcej niż pewien, że jako człowiek musiałbym się zdrowo nabiegać, by móc dobrać się do takiej, dla przykładu, Venimiry, która była wielce urodziwą panną. Widzi mi się, że na takiego, jak na tym portrecie, nawet by nie spojrzała. I po trzecie: bezpieczeństwo. Tatunio miał wrogów, paru przeżyło. Ci, których posłała do ziemi drużyna pod moim żałosnym dowództwem, mieli krewnych. W piwnicach jest złoto. Gdyby nie postrach, jaki wzbudzam, ktoś by po nie przyszedł. Choćby wieśniacy z widłami.

— Wyglądasz na zupełnie pewnego — rzekł Geralt, bawiąc się pustym pucharem — że w obecnej postaci nikomu się nie naraziłeś. Żadnemu ojcu, żadnej córce. Żadnemu krewnemu lub narzeczonemu córki. Co, Nivellen?

— Daj spokój, Geralt — obruszył się potwór. - O czym ty mówisz? Ojcowie nie posiadali się z radości, mówiłem ci, byłem hojny ponad wyobrażenie. A córki? Nie widziałeś ich, jak tu przybywały, w zgrzebnych sukienczynach, z łapkami wyługowanymi od prania, przygarbione od dźwigania cebrów. Primula jeszcze po dwóch tygodniach u mnie miała na plecach i udach ślady rzemienia, którym łoił ją jej rycerski tatuś. A u mnie chodziły jak księżniczki, do ręki brały wyłącznie wachlarz, nawet nie wiedziały, gdzie tu jest kuchnia. Stroiłem je i obwieszałem świecidełkami. Wyczarowywałem na zawołanie gorącą wodę do blaszanej wanny, którą tatunio zrabował jeszcze dla mamy w Assengardzie. Wyobrażasz sobie? Blaszana wanna! Rzadko który komes, co ja mówię, rzadko który władyka ma u siebie blaszaną wannę. Dla nich to był dom z bajki, Geralt. A co się tyczy łoża, to… Zaraza, cnota jest w dzisiejszych czasach rzadsza niż skalny smok. Żadnej nie przymuszałem, Geralt.

— Ale podejrzewałeś, że ktoś mi za ciebie zapłacił. Kto mógł zapłacić?

- Łajdak, który zapragnął reszty mojej piwnicy, a nie miał więcej córek — rzekł dobitnie Nivellen. - Chciwość ludzka nie zna granic.

— I nikt inny?

— I nikt inny.

Milczeli obaj, wpatrując się w mrugające nerwowo płomyki świec.

— Nivellen — rzekł nagle wiedźmin. - Jesteś teraz sam?

— Wiedźminie — odpowiedział potwór po chwili zwłoki — myślę sobie, że zasadniczo powinienem zwymyślać cię teraz nieprzyzwoitymi słowy, wziąć za kark i zrzucić ze schodów. Wiesz, za co? Za traktowanie mnie jak półgłówka. Od samego początku widzę, jak nastawiasz ucha, jak zerkasz na drzwi. Dobrze wiesz, że nie mieszkam sam. Mam rację?

— Masz. Przepraszam.

— Zaraza z twoimi przeprosinami. Widziałeś ją?

— Tak. W lesie, koło bramy. Czy to jest powód, dla którego kupcy z córkami od pewnego czasu odjeżdżają stąd z niczym?

— A więc i o tym wiedziałeś? Tak, to jest ten powód.

— Pozwolisz, że zapytam…

— Nie. Nie pozwolę. Znowu milczenie.

— Cóż, twoja wola — rzekł wreszcie wiedźmin, wstając.

— Dzięki za gościnę, gospodarzu. Czas mi w drogę.

— Słusznie — Nivellen wstał również. - Z pewnych względów nie mogę zaoferować ci noclegu w zamku, a do nocowania w tych lasach nie zachęcam. Od czasu gdy okolica wyludniła się, w nocy jest tutaj niedobrze. Powinieneś wrócić na trakt przed zmierzchem.

— Będę miał to na uwadze, Nivellen. Jesteś pewien, że nie potrzebujesz mojej pomocy? Potwór spojrzał na niego z ukosa.

— A jesteś pewien, że mógłbyś mi pomóc? Dałbyś radę zdjąć to ze mnie?

— Nie tylko o taką pomoc mi chodziło.

— Nie odpowiedziałeś, na moje pytanie. Chociaż… Chyba odpowiedziałeś. Nie.dałbyś. Geralt spojrzał mu prosto w oczy.

— Mieliście wtedy pecha — powiedział. - Ze wszystkich świątyń w Gelibolu i Dolinie Nimnar wybraliście akurat chram Coram Agh Tera, Lwiogłowego Pająka. Żeby zdjąć przekleństwo rzucone przez kapłankę Coram Agh Tera, trzeba wiedzy i zdolności, których ja nie posiadam.

— A kto je posiada?

— Jednak cię to interesuje? Mówiłeś, że dobrze jest, jak jest.

— Jak jest, tak. Ale nie jak może być. Obawiam się…

— Czego się obawiasz?

Potwór zatrzymał się w drzwiach komnaty, odwrócił.

— Dosyć mam twoich pytań, wiedźminie, które ciągle zadajesz, zamiast odpowiadać na moje. Widocznie trzeba cię odpowiednio pytać. Słuchaj, od pewnego czasu mam paskudne sny. Może słowo «potworne» byłoby trafniejsze. Czy słusznie się obawiam? Krótko, proszę.

— Czy po takim śnie, po obudzeniu, nigdy nie miałeś zabłoconych nóg? Igliwia w pościeli!. - Nie.

— A czy…

— Nie. Krótko, proszę.

— Słusznie się obawiasz.

— Czy można temu zaradzić? Krótko, proszę.

— Nie.

— Nareszcie. Chodźmy, odprowadzę cię.

Na podwórzu, gdy Geralt poprawiał juki, Nivellen pogładził klacz po nozdrzach, poklepał po szyi. Płotka, rada pieszczocie, pochyliła łeb.

— Lubią mnie zwierzaki — pochwalił się potwór. - I ja też je lubię. Moja kotka Żarłoczka, chociaż uciekła z początku, wróciła potem do mnie. Przez długi czas była to jedyna żywa istota, jaka towarzyszyła mi w niedoli. Vereena też…

Urwał, wykrzywił paszczę. Geralt uśmiechnął się.

— Też lubi koty?

— Ptaki — wyszczerzył zęby Nivellen. - Wydałem się, zaraza. A, co mi tam. To nie jest kolejna kupiecka córka, Geralt, ani kolejna próba szukania ziarna prawdy w starych bajędach. To coś poważnego. Kochamy się. Jeśli się zaśmiejesz, strzelę cię w pysk.

Geralt nie zaśmiał się.

— Twoja Vereena — powiedział — to prawdopodobnie rusałka. Wiesz o tym?

— Podejrzewam. Szczupła. Czarna. Mówi rzadko, w języku, którego nie znam. Nie je ludzkiego jadła. Na całe dni znika w lesie, potem wraca. To typowe?

— Mniej więcej — wiedźmin dociągnął popręg. - Pewnie myślisz, że nie wróciłaby, gdybyś stał się człowiekiem?

— Jestem tego pewien. Wiesz, jak rusałki boją się ludzi. Mało kto widział rusałkę z bliska. A ja i Vereena… Ech, zaraza. Bywaj, Geralt.

— Bywaj, Nivellen.

Wiedźmin szturchnął piętą bok klaczy, ruszył ku bramie. Potwór człapał u jego boku.

— Geralt?

— Słucham cię.

— Nie jestem taki głupi, jak myślisz. Przyjechałeś tu śladem jednego z kupców, którzy tu ostatnio byli. Coś się któremuś stało?

— Tak.

— Ostatni był u mnie trzy dni temu. Z córką, nie najładniejszą zresztą. Kazałem domowi zamknąć wszystkie drzwi i okiennice, nie dałem znaku życia. Pokręcili się po dziedzińcu i odjechali. Dziewczyna zerwała jedną różę z krzewu ciotuni i przypięła sobie do sukni. Szukaj ich gdzie indziej. Ale uważaj, to paskudna okolicą. Mówiłem ci, nocą w lesie nie jest najbezpieczniej. Słyszy się i widzi nieładne rzeczy.

— Dzięki, Nivellen. Będę pamiętał o tobie. Kto wie, może znajdę kogoś, kto…

— Może. A może nie. To mój problem, Geralt, moje życie i moja kara. Nauczyłem się to znosić, przyzwyczaiłem się. Jak się pogorszy, też się przyzwyczaję. A jak się bardzo pogorszy, nie szukaj nikogo, przyjedź tu sam i skończ sprawę. Po wiedźmińsku. Bywaj, Geralt.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название