-->

Ostatnie ?yczenie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ostatnie ?yczenie, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ostatnie ?yczenie
Название: Ostatnie ?yczenie
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 211
Читать онлайн

Ostatnie ?yczenie читать книгу онлайн

Ostatnie ?yczenie - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".

?wiat na ostrzu miecza.

Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.

Sapkowski nie umie nudzi?!

Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nivellen odwrócił się i raźno pomaszerował w stronę pałacyku. Nie obejrzał się już ani razu.

III

Okolica była odludna, dzika, złowrogo nieprzyjazna. Geralt nie wrócił na trakt przed zmierzchem, nie chciał nadkładać drogi, pojechał na skróty, przez bór. Noc spędził na łysym szczycie-wysokiego wzgórza, z mieczem na kolanach, przy maleńkim ognisku, w które co jakiś czas wrzucał pęczki tojadu. W środku nocy dostrzegł daleko w dolinie blask ognia, usłyszał obłąkańcze wycia i śpiewy, a także coś, co mogło być tylko krzykiem torturowanej kobiety. Ruszył tam, ledwie zaświtało, ale odnalazł jedynie wydeptaną polanę i zwęglone kości w ciepłym jeszcze popiele. Coś, co siedziało w koronie olbrzymiego dębu, wrzeszczało i syczało. Mógł to być leszy, ale mógł też to być i zwykły żbik. Wiedźmin nie zatrzymał się, by sprawdzić.

IV

Około południa, gdy poił Płotkę u źródełka, klacz zarżała przenikliwie, cofnęła się, szczerząc żółte zęby i gryząc munsztuk. Geralt odruchowo uspokoił ją Znakiem i wówczas dostrzegł regularny krąg uformowany przez wystające z mchu czapeczki czerwonawych grzybków.

— Prawdziwa historyczka robi się z ciebie, Płotka — powiedział. - To przecież zwyczajne czarcie koło. Po co te sceny?

Klacz prychnęła, odwracając ku niemu łeb. Wiedźmin potarł czoło, zmarszczył się, zamyślił. Potem jednym skokiem znalazł się w siodle, zawrócił konia, ruszając szybko z powrotem, po własnych śladach.

— "Lubią mnie zwierzaki" — mruknął. - Przepraszam cię, koniku. Wychodzi na to, że masz więcej rozumu niż ja.

V

Klacz tuliła uszy, parskała, rwała podkowami ziemię, nie chciała iść. Geralt nie uspokajał jej Znakiem — zeskoczył z kulbaki, przerzucił wodze przez łeb konia. Na plecach nie miał już swego starego miecza w pochwie z jaszczurczej skóry — jego miejsce zajmowała teraz błyszcząca, piękna broń z krzyżowym jelcem i smukłą, dobrze wyważoną rękojeścią, zakończoną kulistą głowicą z białego metalu.

Tym razem brama nie otwarła się przed nim. Była otwarta, tak jak ją zostawił wyjeżdżając.

Usłyszał śpiew. Nie rozumiał słów, nie mógł nawet zidentyfikować języka, z którego pochodziły. Nie było to potrzebne — wiedźmin znał, czuł i rozumiał samą naturę, istotę tego śpiewu, cichego, przenikliwego, rozlewającego się po żyłach falą mdlącej, obezwładniającej grozy.

Śpiew urwał się gwałtownie i wtedy ją zobaczył.

Przylgnęła do grzbietu delfina w wyschniętej fontannie, obejmując omszały kamień drobnymi rękami, tak białymi, że wydawały się przezroczyste. Spod burzy splątanych czarnych włosów błyszczały wlepione w niego ogromne, szeroko rozwarte oczy koloru antracytów.

Geralt zbliżył się powoli miękkim, elastycznym krokiem, idąc półkolem od strony muru, obok krzewu niebieskich róż. Stworzenie przyklejone do grzbietu delfina obracało za nim maleńką twarzyczkę o wyrazie nieopisanej tęsknoty, pełną uroku, który sprawiał, że wciąż słyszało się pieśń — choć maleńkie, blade usteczka były zaciśnięte i nie dobywał się zza nich najmniejszy nawet dźwięk.

Wiedźmin zatrzymał się w odległości dziesięciu kroków. Miecz, powolutku dobywany z czarnej emaliowanej pochwy, rozjarzył się i zalśnił nad jego głową.

— To srebro — powiedział. - Ta klinga jest srebrna. Blada twarzyczka nie drgnęła, antracytowe oczy nie zmieniły wyrazu.

— Tak bardzo przypominasz rusałkę — ciągnął spokojnie wiedźmin — że mogłabyś zwieść każdego. Tym bardziej że rzadki z ciebie ptaszek, czarnowłosa. Ale konie nigdy się nie mylą. Rozpoznają takie jak ty instynktownie i bezbłędnie. Kim jesteś? Myślę, że mulą albo alpem. Zwyczajny wampir nie wyszedłby na słońce.

Kąciki bladych usteczek drgnęły i lekko uniosły się.

— Przyciągnął cię Nivellan w swojej postaci, prawda? Sny, o których wspominał, wywoływałaś ty. Domyślam się, co to były za sny, i współczuję mu.

Stworzenie nie poruszyło się.

— Lubisz ptaki — ciągnął wiedźmin. - Ale nie przeszkadza ci to przegryzać karków ludziom obojga płci, co? Zaiste, ty i Nivellen! Piękna by była z was para, potwór i wampirzyca, władcy leśnego zamku. Zapanowalibyście w mig nad całą okolicą. Ty, wiecznie spragniona krwi, i on, twój obrońca, morderca na zawołanie, ślepe narzędzie. Ale wpierw, musiał stać się prawdziwym potworem, nie człowiekiem w potwornej masce.

Wielkie czarne oczy zwęziły się.

— Co z nim, czarnowłosa? Śpiewałaś, a więc piłaś krew. Sięgnęłaś po ostateczny środek, czyli że nie udało ci się zniewolić jego umysłu. Mam słuszność?

Czarna główka kiwnęła leciutko, prawie niedostrzegalnie, a kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej. Maleńka twarzyczka nabrała upiornego wyrazu.

— Teraz zapewne uważasz się za panią tego zamku? Kiwnięcie, tym razem wyraźniejsze.

— Jesteś mulą?

Powolny, przeczący ruch głowy. Syk, który się rozległ, mógł pochodzić tylko z bladych, koszmarnie uśmiechniętych ust, choć wiedźmin nie dostrzegł, by się poruszyły.

— Alp?

Zaprzeczenie.

Wiedźmin cofnął się, mocniej ścisnął rękojeść miecza.

— To znaczy, że jesteś…

Kąciki ust zaczęły unosić się wyżej, coraz wyżej, wargi rozwarły się…

— Bruxa! — krzyknął wiedźmin rzucając się ku fontannie. Zza bladych warg błysnęły białe kończyste kły. Wampirzyca poderwała się, wygięła grzbiet jak lampart i wrzasnęła.

Fala dźwięku uderzyła w wiedźmina jak taran, pozbawiając oddechu, miażdżąc żebra, przeszywając uszy i mózg cierniami bólu. Lecąc do tyłu, zdążył jeszcze skrzyżować przeguby obu rąk w Znak Heliotropu. Czar w znacznej mierze zamortyzował impet, z jakim wyrżnął plecami o mur, ale i tak pociemniało mu w oczach, a reszta powietrza wyrwała się z płuc wraz z jękiem.

Na grzbiecie delfina, w kamiennym kręgu wyschniętej fontanny, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą siedziała filigranowa dziewczyna w białej sukni, rozpłaszczał połyskliwe cielsko ogromny czarny nietoperz, rozwierając długą, wąską paszczękę, przepełnioną rzędami igłokształtnej bieli. Błoniaste skrzydła rozwinęły się, załopotały bezgłośnie i stwór runął na wiedźmina jak bełt wystrzelony z. kuszy. Geralt, czując w ustach żelazisty posmak krwi, krzyknął zaklęcie, wyrzucając przed siebie dłoń z palcami rozwartymi w Znak Quen. Nietoperz, sycząc, skręcił gwałtownie, chichocząc wzbił się w powietrze i natychmiast spikował pionowo w dół, wprost na kark wiedźmina. Geralt odskoczył w bok, ciął, nie trafiając. Nietoperz płynnie, z gracją, kurcząc jedno skrzydło zawrócił, okrążył go i znów zaatakował, rozwierając bezoki, zębaty pysk. Geralt czekał, wyciągając w stronę stwora trzymany oburącz miecz. W ostatniej chwili skoczył — nie w bok, lecz do przodu, tnąc na odlew, aż zawyło powietrze. Nie trafił. Było to tak nieoczekiwane, że wypadł z rytmu, o ułamek sekundy spóźnił się z unikiem. Poczuł, jak szpony bestii rozrywają mu policzek, a aksamitnie wilgotne skrzydło chlaszcze po karku. Zwinął się w miejscu, przeniósł ciężar ciała na prawą nogę i ciął ostrym zamachem w tył, ponownie chybiając fantastycznie zwrotnego stwora.

Nietoperz zamachał skrzydłami, wzbił się, poszybował w stronę fontanny. W momencie gdy zakrzywione pazury zazgrzytały o kamień cembrowiny, potworny, ośliniony pysk już rozmazywał się, metamorfował, znikał, choć zjawiające się w jego miejscu blade usteczka nadal nie kryły morderczych kłów.

Brusa zawyła przeszywająco, modulując głos w makabryczny zaśpiew, wytrzeszczyła na wiedźmina przepełnione nienawiścią oczy i wrzasnęła znowu.

Uderzenie fali było tak potężne, że przełamało Znak. W oczach Geralta zawirowały czarne i czerwone kręgi, w skroniach i ciemieniu załomotało. Poprzez ból świdrujący uszy zaczął słyszeć głosy, — zawodzenia i jęki, dźwięki fletu i oboju, szum wichru. Skóra na jego twarzy martwiała i ziębła. Upadł na jedno kolano, potrząsnął głową.

Czarny nietoperz bezszelestnie płynął ku niemu, w locie rozwierając zębate szczęki. Geralt, choć oszołomiony falą wrzasku — zareagował instynktownie. Poderwał się z ziemi, błyskawicznie dopasowując tempo ruchów do prędkości lotu potwora wykonał trzy kroki w przód, unik i półobrót, a po nich szybki jak myśl, oburęczny cios. Ostrze nie napotkało oporu. Prawie nie napotkało. Usłyszał wrzask, ale tym razem był to wrzask bólu, wywołanego dotknięciem srebra.

Bruxa, wyjąc, metamorfowała na grzbiecie delfina. Na białej sukni, nieco powyżej lewej piersi, widać było czerwoną plamę pod draśnięciem, nie dłuższym niż mały palec. Wiedźmin zgrzytnął zębami — cięcie, które winno było rozpołowić bestię, okazało się zadrapaniem.

— Krzycz, wampirzyco — warknął, ocierając krew z policzka. - Wywrzeszcz się. Strać siły. A wtedy zetnę ci śliczną główkę!

Ty. Osłabniesz pierwszy. Czarownik. Zabiję. Usta bruxy nie poruszyły się, ale wiedźmin słyszał słowa wyraźnie, rozbrzmiewały w jego mózgu eksplodując, dzwoniąc głucho, z pogłosem, jak gdyby spod wody.

— Zobaczymy — wycedził, pochylony idąc w kierunku fontanny.

Zabiję. Zabiję. Zabiję.

— Zobaczymy.

— Vereena!

Nivellen, ze zwieszoną głową, oburącz uczepiony ościeżnicy, wytoczył się z drzwi pałacyku. Chwiejnym krokiem poszedł w stronę fontanny, niepewnie machając łapami. Kryzę kaftana plamiła krew.

— Vereena! — ryknął ponownie.

Bruxa szarpnęła głowę w jego kierunku. Geralt, wznosząc miecz do cięcia, skoczył ku niej, ale reakcje wampirzycy były znacznie szybsze. Ostry wrzask i kolejna fala zbiła wiedźmina z nóg. Runął na wznak, poszorował po żwirze alejki. Bruxa wygięła się, sprężyła do skoku, kły w jej ustach zabłysły jak zbójeckie puginały. Nivellen, rozczapierzając łapy jak niedźwiedź, spróbował ją chwycić, ale wrzasnęła mu prosto w paszczę, odrzucając kilka sążni do tyłu, na drewniane rusztowanie pod murem, które załamało się z przenikliwym trzaskiem, grzebiąc go pod stertą drewna.

Geralt już był na nogach, biegł półkolem okrążając dziedziniec, starając się odciągnąć uwagę bruxy od Nivellena. Wampirzyca, furkocząc białą suknią, mknęła wprost na niego, lekko jak motyl, ledwo dotykając ziemi. Nie wrzeszczała już, nie próbowała metamorfować. Wiedźmin wiedział, że jest zmęczona. Ale wiedział i to, że nawet zmęczona jest nadal śmiertelnie niebezpieczna. Za plecami Geralta Nivellen hurkotał wśród desek, ryczał.

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название