-->

S?uga Bo?y

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу S?uga Bo?y, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
S?uga Bo?y
Название: S?uga Bo?y
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 270
Читать онлайн

S?uga Bo?y читать книгу онлайн

S?uga Bo?y - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Wystarczy – przerwałem jej. – Czy którykolwiek żądał zwrotu prezentów?

– Nie. – Znowu ten leciutki uśmieszek.

Spojrzałem w stronę księdza i burmistrza. Ksiądz siedział zasępiony, bo rozumiał chyba w jakim kierunku zmierza śledztwo, a burmistrz słuchał wszystkiego z głupkowato rozdziawionymi ustami.

– Czy słyszałaś o czarostwie, Loretto?

– Tak.

– Czy wiesz, że używanie czarów jest grzechem śmiertelnym karanym na ziemi przez Święte Officjum, a po śmierci przez Boga Wszechmogącego?

– Tak.

– Czy znałaś albo znasz kogoś, kto rzucał czary lub uroki?

– Nie.

– Czy potrafisz wytłumaczyć, dlaczego twoi zalotnicy, Dietrich Golz, Balbus Brukdoff i Peter Glaber, umarli w męczarniach, a z ich ciał wypełzły białe robaki?

– Nie.

– Czy miałaś kiedyś włosy lub paznokcie któregoś z nich?

– Nie!

– Czy lepiłaś lalki w wosku mające ich wyobrażać, albo rzeźbiłaś je w drewnie, czy innym materiale?

– Nie! Nie!

– Czy modliłaś się o ich śmierć?

– Nie, na Boga!

Mówiła prawdę. Wierzcie mi. Dobry inkwizytor poznaje to w okamgnieniu. Być może trudniej bywa, kiedy chodzi o chytrego kupca, wykształconego księdza lub mądrego szlachcica. Ale nikt mi nie powie, że Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu, nie rozpoznałby kłamstwa w słowach małej mieszczki z zapadłego miasteczka.

– Czy w domu oskarżonej znaleziono podejrzane przedmioty? Takie, które mogłyby służyć do zadawania uroków i odprawiania czarów? – Zwróciłem się w stronę księdza i burmistrza, chociaż znałem odpowiedź.

– Nie – odparł ksiądz za nich obu.

– Zarządzam przerwę w przesłuchaniu – powiedziałem. – Odprowadźcie oskarżoną do celi.

Strażnik rozwiązał Lorettę, tym razem nieco ostrożniej niż poprzednio, a my udaliśmy się na górę. Kazałem Kostuchowi, by nalał mi piwa, i łyknąłem sobie porządnie.

– Wasze oskarżenia walą się jak domek z kart – powiedziałem, a Kostuch pozwolił sobie na króciutki rechot. – Chociaż ktoś w tym miasteczku naprawdę bawi się czarami…

Burmistrz wyraźnie pozieleniał. I nic dziwnego. Nikt nie chce mieć czarownika w sąsiedztwie, chyba że ten czarownik właśnie skwierczy na stosie. A i wtedy, wierzcie mi na słowo, bywa to niebezpieczne.

– I z pewnością z waszą szczodrobliwą pomocą – nie wykrzesałem w głosie nawet grama ironii – uda nam się odkryć, kto to jest. Lecz zanim postawię swoją reputację, że nie jest to Loretta Alzig, przeszukamy jej dom. Czy co tam z jej domu raczyliście pozostawić…

– Ppprze-pprzesz… – zaczął burmistrz.

– Wiem, że przeszukaliście – odparłem – i ufam nawet, że znaleźliście wszelkie cenne przedmioty. Ale ja zajrzę tam raz jeszcze. Pierwszy – obejrzałem się na bliźniaków – idziesz ze mną i Kostuchem, a ty, Drugi, możesz się napić w gospodzie.

– Dziękuję, Mordimer – powiedział, chociaż tak jak i ja, zdawał sobie sprawę z faktu, że picie w gospodzie również może być pracą.

* * *

Dom Loretty Alzig okazał się parterowym drewnianym budynkiem o szerokich okiennicach, które teraz smętnie zwisały na zerwanych zawiasach. Budynek otoczony był płotem, po lewej jego stronie zauważyłem podeptane grządki, na których rosły niegdyś kwiaty i zioła. Drzwi były do połowy uchylone, a wnętrze przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Nie tylko zniknęły wszystkie cenniejsze przedmioty (widziałem ślady po kilimach, dywanach i lampach), ale to, co zostało, było zniszczone. Połamane krzesła, porąbany siekierą stół, futryny wyrwane ze ściany… Cóż, nawet jak Loretta opuści areszt, nie za bardzo będzie miała dokąd wracać.

– Ładnie, ładnie – powiedziałem, a burmistrz skulił się pod moim wzrokiem.

– Wy zostajecie na zewnątrz – rozkazałem, patrząc na księdza i burmistrza. – Pierwszy ze mną.

Zwiedziliśmy cały dom. Sypialnię, z której próbowano wynieść łoże, a kiedy rzecz się nie udała, porąbano je na kawałki. Kuchnię, pustą, z podłogą zasłaną skorupami pobitych naczyń. Pełen pajęczyn strych.

– Nic, Mordimer – rzekł Pierwszy. – Nic tu nie ma.

– Zobaczmy więc piwnicę – powiedziałem.

Klapa do piwnicy znajdowała się obok kuchni, w komórce o ścianach i podłodze wybrudzonych węglem. Szarpnąłem za metalowy uchwyt i klapa, ciężka jak cholera, podniosła się ze zgrzytnięciem. W ciemność prowadziły stare, drewniane schody. Wysłałem Pierwszego po lampę i zeszliśmy przy mdłym światełku. Piwnica była spora, składała się z wędzarni oraz składu pełnego węgla i równo przyciętych drewnianych bali. Pierwszy z przymkniętymi oczyma szedł wolno wzdłuż ścian, wodząc palcami po ich powierzchni. Nie przeszkadzałem mu pytaniami, bo wiedziałem, że musi się skoncentrować. Tylko koncentracja pomoże mu w znalezieniu tego, czego szukamy.

– Jessst – powiedział w końcu z satysfakcją. – Tu, Mordimer.

Zbliżyłem się i przyjrzałem ścianie.

– Nic nie widzę. – Wzruszyłem ramionami, ale nie zauważył, bo stał obrócony do mnie plecami.

– Jest, jest, jest – niemalże zaśpiewał, a potem zaczął delikatnie wodzić palcami, naciskając kamień to tu, to tam.

Czekałem cierpliwie, aż wreszcie Pierwszy stęknął, wbił paznokcie w mur i z wysiłkiem wyciągnął jedną z cegieł. Przyświeciłem lampką i zobaczyłem, że cegła skrywała małą, stalową dźwigienkę. Pierwszy szarpnął nią, a wtedy coś w ścianie chrupnęło i otworzyły się tajne drzwi prowadzące do niewielkiej komórki.

– Kto by pomyślał? – Pokręcił głową Pierwszy. – Na takim, prawda, zadupiu!

– Nooo – odparłem, bo faktycznie trzeba być dobrym rzemieślnikiem, by wykonać tak sprytnie zabezpieczony schowek.

Jasne, że w bogatym, kupieckim domu w Hezie byłoby to zupełnie normalne, ale tu nie oczekiwaliśmy takiej niespodzianki. Jednak prawdziwą niespodzianką było to, co ujrzałem w środku. Na równo zawieszonych półkach leżały słoiczki z ziołami, stały buteleczki z różnokolorowymi miksturami, a na wbitych w ścianę haczykach suszyły się następne rośliny.

– Proszę, proszę – powiedziałem i przyjrzałem się roślinom. – Tojad, sporysz, wilcza jagoda, ładnie, Pierwszy, co?

– Ładnie, Mordimer – przytaknął. – Ale właściwie: co ładnie? – spytał po chwili zastanowienia.

– Nasza śliczna Loretta jest trucicielką, mały – powiedziałem. – A cóż to takiego?

Zajrzałem do słoiczka i powąchałem zawartość.

– Shersken – naprawdę się zdziwiłem. – Skąd ona ma shersken?

Shersken był mieszaniną pewnych ziół, przygotowywaną w specjalny i dość skomplikowany sposób. Mieszaniną, którą bardzo sobie ceniłem, jako przydatną broń. Bowiem shersken ciśnięty w oczy wroga powodował niemal natychmiastową, choć tymczasową, ślepotę. Jednak mieszanina miała i inne walory. W małych dawkach, pita jako gorący wywar, leczyła wzdęcia i pomagała na kaszel.

W nieco większych dawkach powodowała powolną śmierć. Człowiek, któremu dodawano shersken do jedzenia lub napojów, wypalał się powoli, niczym woskowa świeca i tylko fachowiec potrafił poznać, że zabija go trucizna.

– Czyli to ona – powiedział Pierwszy.

– Zgłupiałeś? – westchnąłem. – Od kiedy pod wpływem trucizn twoje ciało zżerają robale, co?

– Ale spalimy ją, prawda, Mordimer?

– Na miecz Pana naszego! – nie wytrzymałem. – Dlaczego ją mamy spalić, mały? Ona jest cholerną trucicielką, a nie żadną czarownicą!

Cofnąłem dłoń z latarnią i zobaczyłem, że Pierwszy nie ma najmądrzejszego wyrazu twarzy.

– Ale kogoś spalimy, Mordimer, prawda?

– Ano tak – powiedziałem, zamykając drzwiczki. – Kogoś na pewno spalimy. Ale teraz morda w kubeł. Nic nie znaleźliśmy, zrozumiano?

Pokiwał gorliwie głową i dokładnie wpasował wyjętą z muru cegłę na właściwe miejsce.

* * *

W celi Loretty śmierdziało jak diabli. Cóż, nawet piękne kobiety muszą gdzieś załatwiać naturalne potrzeby, a ona miała do dyspozycji tylko przerdzewiały cebrzyk. I tak dobrze, bo widziałem już więźniów śpiących na klepisku stworzonym z warstwy od lat nie sprzątanych i zaschniętych odchodów. Można powiedzieć, że tutaj miała jaśniepańskie wygody.

Kiedy usłyszała hurgot klucza w zamku (strażnik znowu sobie nie mógł z nim poradzić), poderwała się ze słomy, na której leżała.

– Jesteś wolna – powiedziałem. – Oskarżenie o czarostwo i zabójstwa zostaje oddalone.

Patrzyła na mnie, jakby do końca nie rozumiała, co mówię. Zgarnęła z czoła niesforny kosmyk splątanych włosów.

– Tak po prostu? – zapytała wreszcie cicho.

– A cóż więcej można powiedzieć? – Wzruszyłem ramionami. – Umiesz pisać?

Skinęła głową.

– Przygotuj więc listę wyrządzonych ci szkód. Dopilnuję, aby kasa miejska wypłaciła się co do grosza.

Uśmiechnęła się, jakby dopiero teraz dotarło do niej, że to wszystko jest prawdą, a nie żartem bądź torturą.

– Przygotuję – powiedziała z zawziętością w głosie. – O, na pewno przygotuję…

– Aha i jeszcze jedno – powiedziałem, stojąc już na progu. – Twoja piwnica nie jest najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem. Na twoim miejscu nie schodziłbym do niej bez zbędnej potrzeby.

Nie zadałem sobie nawet trudu, by obejrzeć się i zobaczyć jej minę.

Teraz mogłem spokojnie wrócić do oberży. Drugi siedział pijany w sztok i popijał na przemian to z kufla pełnego piwa, to z kubka pełnego gorzałki. Opowiadał jakąś wielce nieprzyzwoitą historię, a jego współbiesiadnicy zaśmiewali się do rozpuku. Drugi, jeśli tylko chce, potrafi zjednywać sobie ludzi. To przydatne w naszym fachu. Teraz siedziało przy jego stole sześciu mężczyzn, i założę się, że żaden z nich nie pamiętał już, iż Drugi jest pomocnikiem inkwizytora. Ciekaw tylko byłem, czy jego pijaństwo na coś przyda nam się w pracy. Znając Drugiego, mogłem mieć nadzieję, że jednak się przyda.

Wszedłem do oberży, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, ale Drugi oczywiście dostrzegł mnie i ledwo zauważalnie skinął głową. Wspiąłem się po schodach do mojego pokoju i położyłem w butach na łóżku. Chciało mi się spać, ale wiedziałem, że jeszcze nie zakończyliśmy dnia. Potem będzie czas na sen, dobre picie, dobre żarcie, a może i małe co nieco. Chociaż kiedy przypomniałem sobie dziwkę, jaką burmistrz sprowadził chłopakom, uznałem, że lepszą zabawę można mieć z kciukiem i jego czterema córkami.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название