Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Gdybym wiedział, że to tylko honorowa eskorta – odezwał się do pasażera – podpuściłbym tych drani bliżej. Aleja Ruskim nie wierzę.
Mimo iż kombinezon zapewniał ciału optymalną temperaturę – Munro oblewał się potem. Może dlatego, że dokładnie pamiętał treść raportów “Słowika”, o których pułkownik nie miał pojęcia.
– To nie eskorta – powiedział wreszcie. – Oni mają rozkaz mnie sprzątnąć.
– Teraz mi to mówisz? – wycedził z wściekłością O'Sullivan. – Cholerny konspirator! Ale nie martw się, Angolu. Prezydent Stanów Zjednoczonych chce cię mieć żywego w Moskwie… to dolecisz do Moskwy.
Mówiąc to uruchomił systemy elektronicznego kamuflażu. Mknący w stratosferze czarny ptak zaczął emitować silną głuszącą falę, która dla śledzących go radarów była tym, czym dla wędrowca na pustyni burza piaskowa. Mały ekran przed oczami majora Kuzniecowa wypełnił się gęstą świetlistą mżawką, niczym ekran zepsutego telewizora. Cyfrowy monitor, który pokazywał już, że skuteczny atak rakietowy będzie możliwy za piętnaście sekund, teraz zaczął wyrzucać jakieś dziwaczne, bezsensowne liczby. Major zrozumiał, że cel, już tak bliski, teraz nieodwołalnie mu się wymknął, zgubił gdzieś w lodowatej stratosferze. Pół minuty później oba myśliwce pochyliły się głęboko na skrzydło i zawróciły do swej arktycznej bazy.
Spośród pięciu moskiewskich lotnisk jedno, Wnukowo II, nigdy nie jest oglądane przez cudzoziemców. Zarezerwowane jest dla elity partyjnej: specjalną flotyllę samolotów służbowych utrzymuje w ciągłej gotowości personel wojskowy. Właśnie tutaj, o piątej rano miejscowego czasu, pułkownik O'Sullivan sprowadził Blackbirda na rosyjską ziemię.
Kiedy stygnąca maszyna dokołowała do budynków lotniska, otoczyła ją duża grupa umundurowanych Rosjan. Arizończyk włączył hydrauliczne ramię, które odsunęło osłonę kabiny, i z przerażeniem patrzył na otaczający maszynę tłumek.
– Te Ruski spaskudzą mi całą maszynę – jęknął. Odpiął pasy i stanął na równe nogi. – Hej, wy tam, trzymajcie swoje brudne łapy z daleka, słyszycie?
Munro zostawił pułkownika w nierównym boju z personelem lotniska, usiłującym odnaleźć w kadłubie SR-71 zawory, przez które uzupełnia się paliwo. Sam wskoczył do ciężkiej, czarnej limuzyny, przy której czekali nań dwaj cywile ze straży kremlowskiej. W samochodzie ściągnął z siebie kombinezon lotniczy i z powrotem przebrał się w swoje własne spodnie i marynarkę. Całą podniebną podróż przebyły one zwinięte w ciasny kłębek między jego kolanami, toteż wyglądały teraz jak wyciągnięte psu z gardła.
Trzy kwadranse później Ził, poprzedzany przez dwóch motocyklistów, którzy prowadzili go przez całą Moskwę, wpadł przez Bramę Borowicką na dziedziniec Kremla, przemknął obok Wielkiego Pałacu Carów i zatrzymał się przed bocznymi drzwiami budynku Arsenału. Dwie minuty przed szóstą Adam Munro znalazł się w prywatnym apartamencie przywódcy. Naprzeciw niego stał stary człowiek w szlafroku, trzymając obiema dłońmi szklankę ciepłego mleka. Munro usłyszał, jak zamykają się za nim drzwi, i usiadł na wskazanym przez Rudina fotelu z wysokim oparciem.
– A więc to pan jest Adam Munro – zaczął Rudin. – No, niech pan mówi, na czym polega ta nowa propozycja prezydenta Matthewsa?
Munro wyprostował się w fotelu i popatrzył na Rudina, który tymczasem zajął już swoje miejsce za biurkiem. Widział go już parę razy – ale nigdy z tak bliska. Sekretarz wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.
Nie było tłumacza – a przecież Rudin nie mówił po angielsku. Racja, uświadomił sobie Munro, przez te parę godzin ludzie Rudina na pewno starannie sprawdzili jego personalia: wiedzieli, że jest dyplomatą brytyjskim w Moskwie i że dobrze zna rosyjski. Nie ma więc sensu tego ukrywać.
– Ta propozycja, panie sekretarzu generalny – odezwał się biegłym rosyjskim – może sprawić, że terroryści opuszczą “Freyę”, nie uzyskując bynajmniej tego, czego się domagają.
– Jedną rzecz musimy ustalić od razu, panie Munro. Nie będziemy już mówić o uwolnieniu Miszkina i Łazariewa.
– Nie będziemy – łatwo zgodził się Munro. – W istocie miałem raczej nadzieję porozmawiać o Juriju Iwanience.
Rudm nawet nie drgnął. Nadal spokojnie patrzył na swego rozmówcę. Potem uniósł do ust szklankę z mlekiem i wypił łyk.
– Jak pan widzi, jeden z nich zdążył już co nieco powiedzieć – kontynuował Munro. Musiał dla wzmocnienia swoich argumentów ujawnić przed Rudinem, że i on wie już, co stało się z Iwanienką. Nie mógł jednak zdradzić, że wiadomość przeciekła na Zachód prosto z Kremla; to byłoby groźne dla Walentyny – jeśli ona w ogóle jest jeszcze na wolności.
– Na szczęście powiedział to jednemu z naszych ludzi i nie pozwoliliśmy, aby rzecz się rozniosła.
– Waszych ludzi? – zdziwił się Rudin. – Ach tak, chyba wiem, kogo ma pan na myśli. A kto jeszcze o tym wie?
– Dyrektor generalny mojej instytucji, premier Wielkiej Brytanii, prezydent Matthews i trzech jego głównych doradców. Zapewniam pana, że nikt z nich nie ma najmniejszego zamiaru podawać tego do publicznej wiadomości. Naj-mniej-sze-go!
Rudin zastanowił się przez chwilę.
– A czy można to samo powiedzieć o Miszkinie i Łazariewie?
– Na tym właśnie polega problem – odparł Munro. – O to chodziło od samego początku, to znaczy odkąd na pokład “Freyi” weszli terroryści. A propos, to są emigranci z Ukrainy.
Rudin jakby nie dosłyszał ostatniego zdania.
– Toteż powiedziałem już panu Matthewsowi, że jedynym rozwiązaniem jest zniszczyć “Freyę”. Kosztowałoby to trochę istnień ludzkich, ale oszczędziłoby nam wszystkim mnóstwa kłopotów.
– Oszczędziłby pan sobie tych kłopotów wcześniej, gdyby samolot porwany przez tych chłopaków został w porę zestrzelony.
– To rzeczywiście był błąd – przyznał niechętnie.
– Ciekawe, czy nieudany atak dwóch Migów-25 na samolot, którym tu przyleciałem, uzna pan również za błąd?
Po raz pierwszy kamienna twarz starego Rosjanina drgnęła.
– Nic o tym nie wiem – powiedział cicho. I po raz pierwszy w tej rozmowie Munro mu uwierzył.
– Wracając do rzeczy: musi pan wiedzieć, że zniszczenie “Freyi” nic nie da, nie rozwiąże problemu. Jeszcze trzy dni temu Miszkin i Łazariew byli nieznanymi szerzej zbiegami i porywaczami, skazanymi na piętnaście lat więzienia. Jeszcze trzy dni temu nikt nie dałby wiary ich oświadczeniom. Ale dzisiaj są już sławni. Na razie, co prawda, wszyscy sądzą jeszcze, że w całej tej sprawie chodzi tylko o ich osobistą wolność. Ale przecież prawda jest inna. I jeśli “Freya” zostanie zniszczona, wszystko jedno czyimi rękami, cały świat zacznie się dopytywać, komu i dlaczego tak strasznie zależało na zatrzymaniu ich w więzieniu. Bo też, jak dotąd, świat nie wie, że tu nie chodzi o ich zamknięcie, ale o ich milczenie. Po zniszczeniu “Freyi”, razem z jej ładunkiem i załogą, świat na pewno znajdzie sposób, żeby ich samych zapytać o przyczyny… a oni chętnie wszystko powiedzą. I teraz uwierzą im już wszyscy. Jak pan widzi, samo zatrzymanie ich w więzieniu, tym czy innym sposobem, nic już nie daje. Rudin skinął głową ze zrozumieniem.
– Ma pan rację, młody człowieku. Zapewne sami Niemcy zrobią im od razu konferencję prasową…
– No właśnie – rzekł Munro. – I stąd moja propozycja… Krótko wyłożył program działań przedstawiony wcześniej pani Carpenter i Williamowi Matthewsowi. W odróżnieniu od nich, stary Rosjanin nie był ani wstrząśnięty, ani zgorszony – okazał tylko zimne zainteresowanie.
– Czy to wyjdzie? – spytał w końcu.
– Musi wyjść. Zresztą to już i tak ostatnia szansa. A więc, zgadza się pan na ich podróż do Izraela?
Rudin spojrzał na ścienny zegar. Była szósta czterdzieści pięć. Za czternaście godzin będzie musiał spotkać się z Wiszniajewem i resztą członków Biura. Ale tym razem nie skończy się na aluzjach; główny ideolog Partii postawi formalny wniosek o wotum nieufności.
– Zgoda, panie Munro. Niech pan to zrobi… i oby to wyszło. Bo jak nie wyjdzie, to nic nie zostanie ani z “Freyi”, ani z Traktatu Dublińskiego.
Nacisnął guzik na biurku. Drzwi otwarły się natychmiast i stanął w nich major w doskonale skrojonym mundurze kremlowskiej gwardii.
– Chciałbym jeszcze przekazać dwie instrukcje, jedną dla Amerykanów, drugą dla moich ludzi – odezwał się Munro. – Przedstawiciele obu ambasad czekają już pod bramą Kremla.
Rudin wydał odpowiednie polecenia majorowi, który miał odprowadzić Brytyjczyka. Kiedy byli już w drzwiach, zatrzymał ich głos Rudina:
– Panie Munro!
Szkot odwrócił się. Starzec stał przy biurku dokładnie tak samo jak w chwili, gdy Munro tu wchodził, obejmując obiema dłońmi szklankę z mlekiem.
– Gdyby szukał pan kiedyś nowej pracy – powiedział najzupełniej poważnym tonem – niech pan przyjdzie do mnie. Tutaj zawsze znajdzie się miejsce dla ludzi utalentowanych.
Kiedy wioząca Szkota limuzyna opuszczała Kreml przez Bramę Borowicką, pierwsze promienie słońca dotknęły kopuł cerkwi Wasyla Błogosławionego. Tuż za bramą stały przy krawężniku dwa czarne samochody. Munro wysiadł i podszedł kolejno do jednego i drugiego. Przekazał swoje instrukcje najpierw amerykańskiemu, potem brytyjskiemu dyplomacie. Muszą one dotrzeć do Waszyngtonu i Londynu, zanim on wyląduje w Berlinie.
Dokładnie o ósmej Blackbird oderwał się od betonu lotniska Wnukowo II i skierował się ku zachodowi. SR-71 miał przed sobą następny, liczący tysiąc mil etap podróży: do Berlina. Pułkownik O'Sullivan, który przez ostatnie trzy godziny obserwował w męce, jak radzieccy mechanicy obmacują jego ukochaną maszynę (prawdę mówiąc, uzupełniali tylko paliwo), był już w bardzo złym humorze.
– Gdzie ja właściwie, do cholery, mam lądować? Przecież nie na Tempelhof, tam jest za mało miejsca.
– Wyląduje pan w brytyjskiej bazie Gatow.
– Co?! Najpierw Ruscy, a teraz Angole! To może lepiej od razu wystawić ten samolot na pokaz publiczny? Zdaje się, że już i tak każdy może w nim grzebać.
– Jeśli ta misja się powiedzie, świat być może nie będzie już potrzebował Blackbirdów – próbował go udobruchać Munro.
Ale nie mógł gorzej trafić.
– Taaak? Tylko ciekawe, co ja będę wtedy robił – zawołał pułkownik O'Sullivan i z wisielczym humorem dodał: – Pewnie zostanę jakimś taksówkarzem. Zresztą już zaczynam nabierać wprawy.