Jeden falszywy ruch
Jeden falszywy ruch читать книгу онлайн
Myron Bolitar podejmuje si? ochrony czarnosk?rej gwiazdy ?e?skiej koszyk?wki, Brendy, n?kanej telefonicznymi pogr??kami. Jest inteligentna, pi?kna, ma poczucie humoru, lecz brak jej agenta. Czy k?opoty Brendy maj? zwi?zek z tajemniczym znikni?ciem jej matki przed dwudziestoma laty oraz z niewyja?nion? ?mierci? ?ony aktualnego kandydata na gubernatora, milionera Arthura Bradforda? Co sta?o si? z ojcem Brendy, kt?ry jakby rozp?yn?? si? w powietrzu, po wybraniu z konta wszystkich pieni?dzy? Wspierany przez niezawodnego przyjaciela, Wina, Myron musi stawi? czo?a miejscowej mafii, oraz dotrze? do sedna mrocznej tajemnicy, za kt?r? jedni s? gotowi umrze?, a inni zabi?…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Zamknął go w dzikim niedźwiedzim uścisku. Myrona zamurowało, bo zwykle Frank był tak chętny do przytulanek jak szakal chory na półpasiec.
– Ja cię, Myron, świetnie wyglądasz – powiedział Ache, trzymając go na wyciągnięcie ręki.
– Dzięki, Frank – odparł, starając się nie mrugnąć.
Frank zrewanżował mu się pełnym uśmiechem, demonstrując dwa rzędy ciasno upakowanych zębów koloru ziaren kukurydzy. Myron postarał się nie wzdrygnąć.
– Ileśmy się nie widzieli?
– Rok z małym okładem.
– Spotkaliśmy się u Clancy’ego, dobrze mówię?
– Nie.
– A gdzie? – zdziwił się Frank.
– Na drodze w Pensylwanii. Przestrzeliłeś mi opony, zagroziłeś, że wybijesz moją rodzinę, a na koniec kazałeś spadać z samochodu, zanim urwiesz mi orzechy i nakarmisz nimi wiewiórki.
Frank zaśmiał się i klepnął Myrona w plecy.
– To były czasy, co?
Myron zachował spokój.
– Jaką masz do mnie sprawę, Frank? – spytał.
– A co, śpieszy ci się?
– Chciałem od razu przejść do rzeczy.
– Myron! – Frank szeroko rozłożył ramiona. – Widzisz te przyjaźnie rozłożone ręce? Zmieniłem się. Jestem nowym człowiekiem.
– Znalazłeś wiarę?
– Można tak powiedzieć.
– Aha.
Z twarzy Franka spełzł uśmiech.
– Wolisz moje stare metody?
– Są przynajmniej szczere.
Po uśmiechu nie zostało śladu.
– Znów to robisz, Myron.
– Co?
– Wchodzisz mi w dupę. Przytulnie tam?
– Przytulnie. – Myron skinął głową. – Z ust mi to wyjąłeś.
Otworzyły się drzwi i weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, Roy O’Connor, fasadowy prezes TruPro, wsunął się tak cicho, jakby prosił, by pozwolono mu żyć. Zapewne tak właśnie było. W obecności Franka Roy chyba podnosił palce, żeby spytać, czy może wyjść na siusiu. Drugi, dwudziestokilkuletni, nienagannie ubrany, wyglądał jak bankowiec świeżo po studiach menedżerskich.
Myron pozdrowił ich szerokim gestem.
– Cześć, Roy – powitał O’Connora. – Dobrze wyglądasz.
Roy skinął sztywno głową i usiadł.
– A to mój syn – rzekł Frank. – Frankie Junior. Nazywaj go FJ.
– Cześć – powiedział Myron. – FJ?!
FJ spojrzał na niego spode łba i usiadł.
– Roy właśnie go zatrudnił – wyjaśnił Frank.
Myron uśmiechnął się do Roya O’Connora.
– Pewnie strasznie się namęczyłeś z wyborem, przedzierając się przez tę górę życiorysów etcetera, co, Roy?
Roy nie zareagował.
Frank obszedł kaczym chodem biurko.
– Ty i FJ macie coś wspólnego, Myron – powiedział.
– Tak?
– Studiowałeś na Harvardzie, nie?
– Prawo.
– A FJ skończył tam zarządzanie.
Myron skinął głową.
– Tak jak Win.
Na dźwięk tego imienia zapadła cisza. Roy O’Connor skrzyżował nogi. Pobladł. Tylko on zetknął się z bliska z Winem, ale pozostali go znali. Wina ucieszyłaby ich reakcja. Do pokoju z wolna powróciło życie. Zajęli miejsca. Frank położył na biurku łapy wielkie jak puszki szynki.
– Podobno reprezentujesz Brendę Slaughter – rzekł.
– Gdzie tak słyszałeś?
Frank wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Co za głupie pytanie!”.
– To prawda, Myron?
– Nie.
– Nie reprezentujesz jej?
– Nie, Frank.
Frank spojrzał na Roya, który siedział jak tężejący gips, i na syna. FJ pokręcił głową.
– Więc stary Brendy wciąż jest jej menedżerem?
– Nie wiem, Frank. Czemu jej nie spytasz?
– Byłeś z nią wczoraj.
– I co z tego?
– To co robiliście razem?
Myron wyciągnął nogi i skrzyżował je w kostkach.
– A dlaczego cię to interesuje? – spytał.
Frankowi powiększyły się oczy. Spojrzał na Roya, na FJaya i wymierzył mięsisty paluch w Myrona.
– Wybacz mi, kurwa, łacinę, ale czy ja wyglądam na takiego, co odpowie na twoje pytania?
– Jesteś nie do poznania, Frank. Nowy. Przyjazny. Odmieniony.
FJ pochylił się do przodu i spojrzał Myronowi w oczy. Myron odpowiedział tym samym. W jego oczach nie dostrzegł nic. Jeśli oczy Franka Juniora były oknami duszy, to wisiała na nich kartka „pustostan”.
– Panie Bolitar? – odezwał się FJ cichym, miękkim głosem.
– Tak?
– Chuj panu w dupę.
Młody Ache wyszeptał te słowa z najdziwniejszym uśmiechem na twarzy. Nie cofnął się i nie usiadł wygodnie. Myron poczuł, jak coś zimnego pełznie mu po plecach, ale nie odwrócił wzroku.
Zadzwonił telefon na biurku. Frank nacisnął guzik.
– Tak?
– Dzwoni wspólnik pana Bolitara – poinformował kobiecy głos. – Chce rozmawiać z panem.
– Ze mną? – zdziwił się Frank.
– Tak, panie Ache.
Zdezorientowany Frank wzruszył ramionami i nacisnął przycisk.
– Tak – powiedział.
– Cześć, Francis.
Wszyscy w pokoju zamarli jak na zdjęciu. Frank odchrząknął.
– Cześć, Win.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Frank Ache nie odpowiedział.
– Jak się ma twój brat?
– W porządku.
– Muszę do niego zadzwonić. Nie kontaktowałem się z Hermanem od wieków.
– Tak. Przekażę mu, że o niego pytałeś.
– To świetnie, Francis, świetnie. Muszę kończyć. Pozdrów ode mnie Roya i swojego czarującego syna. Niegrzecznie z mojej strony, że nie odezwałem się wcześniej.
Win zamilkł.
– Hej, Win?
– Tak, Francis.
– Wsadź se w dupę te zasrane aluzje, słyszysz?
– Słyszę wszystko, Francis.
Trzasnęła odłożona słuchawka.
– Wynoś się – powiedział Frank Ache, patrząc groźnie na Myrona.
– Dlaczego tak bardzo interesuje cię Brenda Slaughter?
Frank podźwignął się z fotela.
– Win jest groźny – powiedział. – Ale nie kuloodporny. Jeszcze słowo, a przywiążę cię do krzesła i sfajczę ci kutasa.
Myron wyszedł bez pożegnania.
Zjechał windą na dół. W holu wejściowym czekał Win, czyli Windsor Horne Lockwood III. Tego ranka był ubrany jak uczeń elitarnej amerykańskiej prywatnej szkoły średniej – w granatową marynarkę, jasnooliwkowe spodnie, białą bawełnianą koszulę zapinaną na guziki i jaskrawy krawat od Lilly Pulitzer, bardziej pstrokaty niż widownia na turnieju golfa. Przedziałek na jego blond głowie był dziełem bogów, podbródek wysunięty w niepowtarzalny sposób, wysokie kości policzkowe porcelanowo piękne, oczy błękitne jak lód. Swoją twarzą w każdym wzbudzał nienawiść, posądzenie o przynależność do elity, o poczucie wyższości, snobizm, rasizm, antysemityzm i bogactwo wyrosłe na trudzie i pocie bliźnich. Ci, którzy oceniali Windsora Horne’a Lockwooda III tylko na podstawie wyglądu, zawsze się mylili. Często niebezpiecznie.
Win nie spojrzał na Myrona. Stał w takiej pozie jak rzeźby w parku.
– Właśnie się zastanawiałem – przemówił.
– Nad czym?
– Gdybyś się sklonował, a potem odbył seks z samym sobą, to popełniłbyś kazirodztwo czy samogwałt?
Cały Win.
– Jak to dobrze, że nie marnujesz czasu – odparł Myron.
Win przyjrzał mu się.
– Gdybyśmy nadal studiowali w Duke’u, to dyskutowali byśmy na ten temat godzinami.
– Dlatego że bylibyśmy zalani.
– Właśnie.
Wyłączyli komórki i ruszyli Piątą Aleją. Była to ich stosunkowo nowa sztuczka, którą stosowali ze świetnym skutkiem. Chwilę po tym, jak podjechały do niego pędzone hormonami He-meny, Myron włączył telefon i nacisnął guzik zaprogramowany na komórkę Wina. Dzięki temu Win słyszał każde słowo. Właśnie dlatego Myron głośno skomentował, dokąd go wiozą. Win zaś dokładnie wiedział, gdzie jest przyjaciel i w której chwili zadzwonić. Nie miał nic do powiedzenia Frankowi Ache’owi. Chciał mu tylko uświadomić, iż wie, gdzie jest Myron.
– „Przywiążę cię do krzesła i sfajczę ci kutasa” – zacytował. – To by naprawdę bolało.
Myron skinął głową.
– Strasznie piekłoby przy sikaniu.
– Pewnie. Opowiadaj.
Myron zaczął mówić. Win jak zwykle wyglądał tak, jakby go nie słuchał. Ani razu nie spojrzał w jego stronę, oczami penetrując ulice w poszukiwaniu pięknych kobiet. Na środkowym Manhattanie było ich w czasie godzin pracy pod dostatkiem. W kostiumach, jedwabnych bluzkach i białych reebokach. Co jakiś czas Win nagradzał którąś uśmiechem i często, co w Nowym Jorku należało do rzadkości, w rewanżu otrzymywał uśmiech.