Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Rozumie pan więc – powtórzył nerwowo Jahn – że nie mogę nic dla pana zrobić. W żaden sposób nie mógłbym pana wpuścić na ten korytarz. Przez całą dobę dyżuruje tam co najmniej trzech ludzi. Każdy wchodzący musi okazać przepustkę. Nawet ja, chociaż wszyscy znamy się od lat. Nie wpuszczą zresztą do więzienia nikogo obcego bez telefonicznego porozumienia z naczelnikiem.
Kukuszkin wolno pokiwał głową. Jahn poczuł, że kamień spada mu z serca. A więc dadzą mu spokój; odczepią się od niego i nie zrobią krzywdy rodzinie. Wszystko skończone.
– Pan, oczywiście, ma wstęp na ten korytarz? – odezwał się Rosjanin. – Może pan wejść do tych cel?
– No, tak, jestem przecież nadzorcą bloku. Nawet muszę co pewien czas sprawdzać, czy u nich wszystko w porządku.
– Śpią normalnie?
– Chyba tak. Chociaż dowiedzieli się już o tej aferze na Morzu Północnym – rozgadał się Jahn. – Zabraliśmy im odbiorniki radiowe już po pierwszym komunikacie, ale inni więźniowie z izolatek zdążyli ich powiadomić. Pan wie, oni po prostu krzyczą jeden do drugiego. No więc, powiedzieli im, zanim przenieśliśmy wszystkich na inny korytarz. Teraz wątpię, czy tamci dwaj tak łatwo zasną.
Rosjanin znów zagadkowo pokiwał głową.
– W takim razie sam pan wykona tę robotę. Jahn zesztywniał.
– Nie, nnie – zająknął się. – Pan chyba nie zrozumiał. Nie mogę użyć pistoletu. W ogóle nie mógłbym nikogo zabić.
Zamiast odpowiedzi Rosjanin położył na stole dwie rurki przypominające wieczne pióra.
– A kto mówi o pistolecie?! Użyje pan tego. Otwarty koniec należy przybliżyć do ust i nosa śpiącego. Potem nacisnąć guzik z boku. To cyjanek potasu w aerozolu. Śmierć następuje po trzech sekundach, a po godzinie objawy są takie, jak po ataku serca. Po robocie zamknie pan cele, wróci do pokoju służbowego, wytrze ślady na rurkach i włoży je do szafki jakiegoś strażnika, który też ma dostęp do kluczy. Prosta, czysta robota. I nikt nie będzie pana podejrzewał.
To, co Kukuszkin położył na stole przed oczyma przerażonego strażnika, było nowoczesną wersją tych samych pistoletów gazowych, którymi “departament mokrej roboty” KGB uśmiercił dwadzieścia lat wcześniej na terenie Niemiec dwu przywódców nacjonalistów ukraińskich, Stiepana Banderę i Lwa Rebeta. W porównaniu z tamtą starą wersją zwiększyła się jedynie, dzięki prowadzonym wciąż badaniom, skuteczność aerozolu, natomiast zasada działania pozostała tak samo prosta. Wewnątrz rurki znajdowały się szklane kapsułki z kwasem pruskim. Naciśnięcie guzika uwalniało sprężynę, która miażdżyła szkło, otwierając jednocześnie zbiorniczek ze sprężonym powietrzem. Strumień powietrza porywał cząsteczki kwasu i wtłaczał je do dróg oddechowych ofiary. Po godzinie kompromitujący migdałowy zapach cyjankali znikał bez śladu, mięśnie ofiary z powrotem wiotczały i wszystko sprawiało wrażenie nagłego ataku serca.
Oczywiście nikt nie uwierzy w równoczesny zawał serca dwóch zdrowych, młodych ludzi; zacznie się śledztwo. Pistolety gazowe, znalezione w szafce strażnika, pogrążyłyby tego człowieka z kretesem.
– Ja… ja nie mogę tego zrobić – wyszeptał Jahn.
– Za to ja mogę – i zrobię to – wysłać całą pańską rodzinę za koło polarne, do obozu pracy, na resztę życia. Wybór jest prosty, panie Jahn. Na dziesięć minut pozbędzie się pan skrupułów… albo straci pan rodzinę. Niech pan to sobie przemyśli.
Kukuszkin odwrócił dłoń Jahna i wcisnął w nią obie rurki.
– Niech pan pomyśli – powtórzył – byle nie za długo. A jak pan się zdecyduje, niech pan od razu przystąpi do działania. To wszystko.
Wymknął się z “przedziału” i odszedł. Minęło jeszcze dobre parę minut, zanim Jahn schował oba pistolety gazowe do kieszeni płaszcza i poczłapał z powrotem w stronę więzienia. Za trzy godziny, o północy, zastąpi w fatalnym korytarzu starszego strażnika wieczornej zmiany. O pierwszej pójdzie do cel – i zrobi to. Dobrze wiedział, że nie ma wyboru.
Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, w krążącym wciąż nad “Freyą” Nimrodzie dzienną kamerę F.126 zastąpiła inna, przystosowana do zdjęć nocnych F.135. Poza tym nic się nie zmieniło. Kamera nocna, penetrująca przestrzeń pod Nimrodem infraczerwonymi oczami, a wspomagana w razie potrzeby potężną lampą błyskową lub reflektorem o mocy miliona świec, mogła dostrzec prawie wszystko, co działo się 15000 stóp niżej.
Nie zauważyła jednak, jak postać w czerwonej wiatrówce, leżąca już od wielu godzin twarzą do pokładu, wolniutko poruszyła się, wczołgała pod kładkę inspekcyjną i ostrożnie, cal po calu, posuwała się w stronę nadbudówki. W końcu dotarła do niej i przez półotwarte drzwi wśliznęła się do środka. W Nimrodzie nikt tego nie zauważył.
O świcie brak ciała na pokładzie zinterpretowano jednoznacznie: wrzucili trupa do morza.
Człowiek w czerwonej wiatrówce, wstrząsany dreszczami, zszedł do kambuza, rozcierając zmarznięte ręce. Znalazł tam któregoś z kolegów i dostał od niego kubek wrzącej kawy. Kiedy wypił ożywczy płyn, wspiął się schodami na mostek i przebrał się we własne ubranie – to samo, które miał na sobie w chwili wejścia na pokład: czarny dres i czarny sweter.
– O rany! – wyszczerzył zęby w stronę kolegi pilnującego radarów. – Zdrowo mnie ostrzelałeś tymi ślepakami, jeszcze teraz czuję je na plecach. Nie mogłeś trochę spudłować?
– Andrij chciał, żeby to zrobić solidnie. I opłaciło się. Miszkin i Łazariew wyjdą jutro o ósmej. Po południu będą już w Tel Awiwie.
– Wspaniale! – ucieszył się fałszywy trup. – Teraz módlmy się tylko, żeby i reszta planów Andrija powiodła się.
– Uda się – odpowiedział z przekonaniem fałszywy zabójca. – A ty lepiej wciągnij maskę i zanieś łachy temu jankesowi w magazynie. A potem prześpij się. O szóstej rano przejmujesz wachtę.
Już w godzinę po telefonicznej rozmowie z premierem Sir Julian Flannery otworzył w Whitehall drugie posiedzenie sztabu kryzysowego. Pani Carpenter poinformowała go – podobnie jak Sir Nigela Irvine'a – o przyczynie tak radykalnej zmiany sytuacji. Poza tą trójką nikt w Wielkiej Brytanii nie znał i nie miał poznać całej sprawy. Członkowie sztabu kryzysowego dowiedzą się tylko, że wyższa racja stanu wymaga, aby przewidziane na jutrzejszy poranek uwolnienie Miszkina i Łazariewa opóźnić, a może nawet całkiem odwołać – zależnie od decyzji niemieckiego kanclerza.
W innym skrzydle Whitehall pracowały tymczasem aparaty telefoto, przekazujące strona po stronie wprost do Waszyngtonu całą dokumentację dotyczącą “Freyi”, jej załogi, ładunku i skutków ewentualnej katastrofy.
Sir Julian miał sporo szczęścia: większość ekspertów jego sztabu mieszkała nie dalej niż godzinę szybkiej jazdy od budynków rządowych. Prawie wszystkich zastał w domach, przy kolacji; nikt nie wyjechał na wieś; tylko dwóch trzeba było szukać w restauracjach. Jeden w teatrze. O dziewiątej trzydzieści również oni siedzieli już w sali zebrań UNICORNE.
– Musimy uznać – oświadczył Sir Julian – że kryzys wszedł w ostre stadium. Jeśli kanclerz Busch zdecyduje się opóźnić uwolnienie więźniów – a zapewne będzie to konieczne w celu wyjaśnienia pewnych dodatkowych kwestii – musimy liczyć się z tym, że terroryści spełnią swoją pierwszą groźbę. Zaczną wypompowywać ropę z tankowca. Dlatego już teraz musimy opracować dokładny plan neutralizacji przynajmniej pierwszych partii wylanej ropy, pierwszych dwudziestu tysięcy ton, a także zastanowić się, co zrobimy, jeśli wyciek będzie pięćdziesięciokrotnie większy.
Obraz, jaki wkrótce wyłonił się z wypowiedzi ekspertów, był ponury. Utrzymująca się od wielu lat obojętność brytyjskiej opinii w tej dziedzinie doprowadziła do poważnych zaniedbań. Mimo to Wielka Brytania dysponowała większą ilością emulgentów niż reszta Europy i miała najlepszy sprzęt do ich rozpylania.
– Muszę więc założyć – mówił przedstawiciel laboratorium Warren Springs – że główny ciężar walki ze skażeniem środowiska spadnie na nas. Wprawdzie w 1978 roku, w przypadku tankowca “Amoco Cadiz”, Francuzi nie przyjęli naszej pomocy, choć i wtedy mieliśmy lepsze emulgenty i skuteczniejsze urządzenia rozpylające. Za tę głupotę zapłacili później francuscy rybacy. Przestarzały detergent użyty do neutralizacji ropy okazał się bardziej toksyczny niż sama ropa. Z równym skutkiem można by strzelać grochem do ośmiornicy…
– Jestem pewien – przerwał dywagacje człowiek z Ministerstwa Spraw Zagranicznych – że Niemcy, Holendrzy i Belgowie nie odrzucą naszej oferty wspólnej akcji.
– A zatem musimy się do niej przygotować – wtrącił Sir Julian. – Ile tego właściwie mamy?
Głos ponownie zabrał dr Henderson z laboratorium Warren Springs.
– Najlepsze emulgenty… mam na myśli środki rozbijające ropę na drobiny i umożliwiające jej szybką biodegradację… otóż najlepszy produkowany u nas koncentrat niszczy w ten sposób dwadzieścia razy więcej ropy niż sam waży. W magazynach mamy w tej chwili tysiąc ton takiego koncentratu.
– Czyli wystarczy tylko na pierwsze dwadzieścia tysięcy – zauważył Sir Julian. – A co będzie, jeśli otworzą następne zbiorniki, jeśli wypuszczą milion ton?
– Nic na to nie poradzimy. Jeśli nawet jeszcze dziś wznowimy produkcję emulgentu, nic to nie da: każde tysiąc ton oznacza cztery dni produkcji. Potrzebowalibyśmy aż pięćdziesięciu tysięcy ton. Łatwo obliczyć, że zanim to zrobimy, ci cholerni fanatycy mogą zniszczyć wszystko, co żywe w Morzu Północnym i w Kanale, kompletnie zapaskudzić brzegi… od Hull aż po Kornwalię po naszej stronie, i od Bremy aż po wyspę Ouessant po drugiej.
– Przygotujmy się więc dobrze na jedną plamę ropy, zawartość jednego zbiornika – podsumował po krótkim namyśle Sir Julian. – Reszta jest poza naszym zasięgiem.
Sztab postanowił: przewieźć cały zapas emulgentów z magazynu w Hampshire do miejscowości Lowestoft na wschodnim wybrzeżu, zmobilizować w tym celu – z pomocą Ministerstwa Energii – ciężarówki cysterny należące do różnych firm petrochemicznych; zgromadzić te cysterny na wielkim parkingu na esplanadzie w Lowestoft, wycofać z normalnej służby i skierować do Lowestoft wszystkie holowniki z urządzeniami rozpylającymi, w tym również jednostki pożarnicze portu londyńskiego i marynarki wojennej. Spodziewano się, że już wczesnym rankiem cała ta flotylla znajdzie się w porcie nad Morzem Północnym i zacznie tankować emulgenty do swoich zbiorników.