Czerwony Smok

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czerwony Smok, Harris Thomas-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czerwony Smok
Название: Czerwony Smok
Автор: Harris Thomas
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 475
Читать онлайн

Czerwony Smok читать книгу онлайн

Czerwony Smok - читать бесплатно онлайн , автор Harris Thomas

By?y pracownik FBI Will Graham, znany ze swoich sukces?w w tropieniu seryjnych morderc?w, powraca do czynnej s?u?by, aby dopom?c policji schwyta? maniakalnego zab?jc? kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarno?ci, wysy?a prowadz?cym ?ledztwo listy podpisane "Czerwony smok"…

Ksi??ka jest napisana bardzo ciekawie, gdy? Harris nie d??y do opisywania krwawych scen tylko zag??bia si? nad psychik? ludzk?, nad tym co nami kieruje, jaki wp?yw na nasze ?ycie ma dzieci?stwo. Jak bardzo ludzie mog? by? pozbawieni wyrzut?w sumienia, skrupu??w. Czy je?li kto? wyci?gnie do nas pomocn? d?o? to si? opanujemy? nawr?cimy? a mo?e ju? jest za p??no. Dzi?ki tej ksi??ce mo?emy pozna? z?o: wyrafinowane, brutalne, piekielnie inteligentne i okrutne. A posta? Doktora smakuje wybitnie – fascynuje, zadziwia.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Jeszcze jedno – wtrącił komisarz Lewis. Detektywi opadli z powrotem na krzesła. – Słyszałem, że niektórzy policjanci przezwali zabójcę „Szczerbatą lalą". Mniejsza o to, jak o nim mówicie między sobą, rozumiem, że jakoś musicie go nazywać. Ale żeby mi żaden funkcjonariusz policji nie nazwał go tak publicznie. To niepoważne. Nie chcę też widzieć tego przezwiska w sprawozdaniach wewnętrznych. To wszystko.

Crawford i Graham poszli za Springfieldem do jego biura.

Szef wydziału śledczego poczęstował ich kawą, a Crawford sprawdził, czy są dla niego wiadomości i zanotował coś na kartce.

– Od waszego przyjazdu nie miałem chwili czasu, żeby z tobą porozmawiać – Springfield zwrócił się do Grahama. – To biuro zmieniło się w pieprzony dom wariatów. Masz na imię Will, prawda? Czy chłopcy dostarczyli ci wszystkiego, czego potrzebujesz?

– Tak, fajne chłopaki.

– My tu byle gówna nie zatrudniamy, wiadomo – podsumował Springfield. – Aha, odtworzyliśmy wzór jego chodu że śladów na grządkach. Kręcił się trochę koło krzaków i niewiele można o nim powiedzieć, chyba tylko jaki ma rozmiar butów i wzrost. Lewa stopa odcisnęła się głębiej, więc może coś niósł. Dużo z tym roboty. Chociaż, dwa lata temu udało nam się złapać włamywacza na podstawie wzoru chodu. Chorował na parkinsona. Princi to wyłowił. Tym razem się nie poszczęściło.

– Masz dobry zespół – pochwalił Graham.

– To prawda. Ale taka sprawa, na szczęście, jest trochę nie po naszej linii. Chciałbym zapytać wprost, czy wy zawsze że sobą pracujecie – ty, Jack i doktor Bloom – czy tylko skrzykujecie się do takich spraw?

– Tylko tak okazjonalnie.

– Doborowe towarzystwo. Komisarz mówił, że to ty przygwoździłeś Lectera trzy lata temu.

– Współpracowaliśmy wszyscy z policją Marylandu – odparł Graham. – Zaaresztowały go oddziały policji stanowej.

Springfield był prostoduszny, ale niegłupi. Zauważył, że Graham nie czuje się swobodnie. Obrócił się na krześle i wziął jakieś notatki.

– Pytałeś o psa. Tu są dane. Zeszłej nocy weterynarz zadzwonił do brata Leedsa. Miał tego psa. Leeds że starszym synkiem przynieśli mu go po południu w dniu morderstwa. Miał ranę kłutą w brzuchu. Weterynarz zoperował go i pies żyje. Najpierw myślał, że to postrzał, ale nie znalazł kuli. Psa zraniono czymś w rodzaju haka albo szydła. Pytamy sąsiadów, czy nie widzieli kogoś wabiącego psa, dzwonimy też do okolicznych weterynarzy i pytamy o inne przypadki okaleczania zwierząt.

– Czy pies miał obrożę z nazwiskiem Leedsów?

– Nie.

– Czy rodzina Jacobich w Birmingham miała psa? – spytał Graham.

– Właśnie to sprawdzamy. Poczekaj chwilkę. – Springfield wykręcił numer wewnętrzny. – Porucznik Flatt jest naszym łącznikiem z Birmingham. Halo, Flatt? Co z tym psem? Aha, aha. Zaraz, zaraz… – zakrył ręką słuchawkę. – Nie mieli psa. W łazience na parterze znaleźli pudełko z kocimi nieczystościami. Kota jednak nie było. Sąsiedzi go wypatrują.

– Poproś Birmingham, żeby sprawdzili na podwórzu i za budynkami gospodarczymi, dobrze? – rzekł Graham. – Jeżeli kota zraniono, a dzieci go w porę nie znalazły, to może zdechł i mogły go potem zakopać. Wiecie, jakie są koty. Chowają się, żeby zdechnąć. Psy przychodzą do domu. Zapytaj też, czy ma obróżkę.

– Powiedz też, że jeżeli nie mają sondy metanowej, to im przyślemy – dorzucił Crawford. – Będą mieli mniej kopania.

Springfield przekazał prośbę. Zaledwie odłożył słuchawkę, telefon zadzwonił ponownie. Tym razem do Jacka Crawforda. Zgłaszał się Jimmy Price z Domu Pogrzebowego Lombarda. Crawford odebrał rozmowę z drugiego aparatu.

– Jack, mam częściowy odcisk, chyba z kciuka, i fragment dłoni.

– Jimmy, kocham cię nad życie!

– Wiem o tym. Częściowy jest trochę rozmazany. Po powrocie zobaczę, co się da z niego zrobić. Zdjąłem go z lewego oka najstarszego dziecka. Jeszcze nigdy tego nie robiłem. Nigdy bym go nie zobaczył, ale odbił się wyraźnie na tle wylewu z rany po strzale ośmiomilimetrówką.

– Zidentyfikujesz go na tej podstawie?

– Trudno powiedzieć. Jeżeli jest w wykazie pojedynczych odcisków, to może, ale to szansa jak na irlandzkiej loterii, sam wiesz. Odcisk dłoni zdjąłem z paznokcia lewego dużego palca u nogi pani Leeds. Nadaje sie tylko do porównań. Będziemy mieli szczęście, jeżeli uzyskamy z niego sześć punktów. Świadczyli: przedstawiciel biura szeryfa i pan Lombard. On protokołował. Zrobiłem zdjęcia in situ. Czy to wystarczy?

– A wziąłeś odciski od pracowników domu pogrzebowego?

– pomazałem tuszem Lombarda i całą jego zgraję, bez wględu na to, czy mówili, że dotykali głównej ofiary, czy nie. Szorują teraz ręce i klną. Mogę już jechać do domu, Jack? Chciałbym popracować nad tym w swojej ciemni. Nie wiadomo, co tu siedzi w wodzie… może żółwie?… kto wie? Złapię samolot do Waszyngtonu za godzinę i wczesnym popołudniem poślę ci odbitki telefaksem.

Crawford zastanowił się chwilę.

– Zgoda, Jimmy, ale pospiesz się. Kopie dla policji w Atlancie, Birmingham i do biur FBI.

– Masz to jak w banku. Ale jest jeszcze coś, co ty musisz wyjaśnić.

Crawford wywrócił oczami w kierunku sufitu.

– Zaśpiewasz mi do uszka dzienną stawkę, co?

– Zgadłeś.

– Dzisiaj, Jimmy, mój chłopcze, żadna suma nie jest dla ciebie wygórowana.

Graham patrzył przez okno, kiedy Crawford mówił im o odciskach.

– Na Boga, to niezwykłe – skomentował Springfield. Pomyślał, że twarz Grahama jest pozbawiona wyrazu, zamknięta jak twarz człowieka skazanego na dożywocie. Odprowadził Grahama wzrokiem aż do drzwi.

W korytarzu konferencja prasowa komisarza bezpieczeństwa publicznego miała się ku końcowi, gdy Crawford z Grahamem opuszczali biuro Springfielda. Dziennikarze prasowi kierowali się do telefonów. Dziennikarze telewizyjni robili wstawki, czyli stali przed kamerami i zadawali najlepsze pytania, jakie usłyszeli na konferencji, i wyciągali mikrofony, niby po odpowiedzi, które wmontują później.

Crawford i Graham schodzili już z frontowych schodów, gdy nagle mały człowieczek wyprzedził ich pospiesznie, odwrócił się i zrobił im zdjęcie. Zza aparatu ukazała się twarz.

– Will Graham! – powiedział. – Pamiętasz mnie? Jestem Freddy Lounds. Zajmowałem się sprawą Lectera dla „Tattlera". Napisałem książkę.

– Pamiętam – odpowiedział Graham. Szedł nadal z Crawfordem po schodach. Lounds trzymał się z boku, nieco ich wyprzedzając.

– Kiedy cię wezwali, Will? Co wykryłeś?

– Nie będę z tobą rozmawiał, Lounds.

– Czy ten facet jest podobny do Lectera? Czy on…

– Lounds – Graham podniósł głos i Crawford zastąpił mu drogę. – Lounds, wypisujesz śmierdzące kłamstwa, a tym twoim „Tattlerem" można sobie dupę podetrzeć. Trzymaj się ode mnie z daleka.

Crawford chwycił Grahama za rękę.

– Zjeżdżaj stąd, Lounds. No już! Will, zjedzmy śniadanie. No chodź, Will.

Maszerując spiesznie, skręcili za róg.

– Przepraszam, Jack. Nie znoszę tego drania. Kiedy leżałem w szpitalu, przyszedł do mnie i…

– Wiem, sam go wyrzucałem, choć na niewiele się to zdało.

Crawford przypomniał sobie zdjęcia w „National Tattler" pod koniec sprawy Lectera. Lounds wszedł do pokoju szpitalnego, kiedy Graham spał. Odkrył prześcieradło i zrobił zdjęcie tymczasowego sztucznego odbytu Grahama. Potem w gazecie zamieścili to zdjęcie z zaretuszowanym kwadratem w miejscu pachwiny. Podpis brzmiał: „Gliniarz, który złapał wypruwacza flaków".

W jadłodajni było jasno i czysto. Grahamowi trzęsły się ręce i rozlał kawę na spodeczek.

Zauważył, że dym z papierosa Crawforda przeszkadza parze w sąsiedniej wnęce. Jedli w grobowej ciszy, a ich oburzenie wisiało w kłębach dymu.

Dwie kobiety, najwyraźniej matka z córką, kłóciły się przy stole obok drzwi. Wymieniały uwagi cicho, ale ich twarze ziały wściekłością. Graham czuł ich złość na swojej twarzy i karku.

Crawford narzekał, że następnego dnia rano musi zeznawać na rozprawie w Waszyngtonie. Martwił się, że proces może go zatrzymać na kilka dni. Zapalił następnego papierosa, zerkając przez dym na ręce Grahama i barwę jego twarzy.

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название