Czerwony Smok

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czerwony Smok, Harris Thomas-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czerwony Smok
Название: Czerwony Smok
Автор: Harris Thomas
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 476
Читать онлайн

Czerwony Smok читать книгу онлайн

Czerwony Smok - читать бесплатно онлайн , автор Harris Thomas

By?y pracownik FBI Will Graham, znany ze swoich sukces?w w tropieniu seryjnych morderc?w, powraca do czynnej s?u?by, aby dopom?c policji schwyta? maniakalnego zab?jc? kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarno?ci, wysy?a prowadz?cym ?ledztwo listy podpisane "Czerwony smok"…

Ksi??ka jest napisana bardzo ciekawie, gdy? Harris nie d??y do opisywania krwawych scen tylko zag??bia si? nad psychik? ludzk?, nad tym co nami kieruje, jaki wp?yw na nasze ?ycie ma dzieci?stwo. Jak bardzo ludzie mog? by? pozbawieni wyrzut?w sumienia, skrupu??w. Czy je?li kto? wyci?gnie do nas pomocn? d?o? to si? opanujemy? nawr?cimy? a mo?e ju? jest za p??no. Dzi?ki tej ksi??ce mo?emy pozna? z?o: wyrafinowane, brutalne, piekielnie inteligentne i okrutne. A posta? Doktora smakuje wybitnie – fascynuje, zadziwia.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Wykręcił numer Willa Grahama.

– Will? Bądź za dziesięć minut przed hotelem, pojedziemy na małą przejażdżkę.

O siódmej czterdzieści pięć rano Springfield zaparkował przy końcu alejki. Przeszli z Grahamem noga w nogę koleinami wyżłobionymi przez furgonetkę. Tak wcześnie, a słońce już prażyło.

– Musisz sobie sprawić kapelusz – zauważył Springfield. Jego panama przesłaniała mu oczy.

Siatkę na tyłach posiadłości Leedsów oplatało wino. Zatrzymali się przy słupie z licznikiem.

– Jeżeli podszedł z tej strony, to widział cały tył domu – zauważył Springfield.

Minęło zaledwie pięć dni, a już posiadłość Leedsów była zaniedbana. Trawnik rósł nierówno i przez źdźbła przebił się dziki czosnek. Na podwórze opadły małe gałązki. Graham miał ochotę je podnieść. Dom wydawał się uśpiony, drewniana ściana werandy odbijała długie pasiaste i cętkowane poranne cienie drzew. Stojąc tak że Springfieldem w alejce wyobrażał sobie, jak morderca zagląda w tylne okno i otwiera drzwi na werandę. Teraz, w słońcu, cała rekonstrukcja tego, którędy zabójca wszedł do domu, wydała mu się dziwnie nierealna. Patrzył na dziecięcą huśtawkę poruszaną lekką bryzą.

– Ten wygląda mi na Parsonsa – odezwał się Springfield.

H. G. Parsons zaczął dzień wcześnie, kopiąc grządki w ogródku na tyłach domu. Dzieliły ich tylko dwa podwórka. Springfield i Graham podeszli do tylnej furtki Parsonsa i zatrzymali się koło kubłów na śmieci. Przykrywki przymocowano do płotu łańcuchami.

Springfield zmierzył wysokość licznika taśmą.

Znał notatki o wszystkich sąsiadach Leedsów. O Parsonsie dowiedział się, że odszedł z poczty na wcześniejszą emeryturę na wyraźne życzenie swojego zwierzchnika. Określił on Parsonsa jako „niezwykle roztrzepanego".

W notatkach Springfielda znalazło się miejsce i dla plotek. Sąsiedzi donosili, iż żona Parsonsa przedłużała swoje pobyty u siostry w Macon, jak tylko mogła, a jego syn już do niego nawet nie dzwonił.

– Panie Parsons, panie Parsons! – zawołał Springfield.

Parsons oparł motykę o dom i podszedł do płotu. Miał na nogach sandały i białe skarpety. Czubki skarpet ubrudziły się ziemią i trawą. Twarz miał różową i błyszczącą.

Sklerotyk, pomyślał Graham. Zażył już tabletkę.

– Słucham.

– Panie Parsons, czy możemy z panem chwilę porozmawiać? Mamy nadzieję, że nam pan pomoże – powiedział Springfield.

– Panowie z elektrowni?

– Nie, nazywam się Buddy Springfield i jestem z policji.

– A, więc chodzi o morderstwo. Byłem z żoną, w Macon, tak jak powiedziałem oficerowi…

– Wiem, panie Parsons. Chcieliśmy zapytać o pana licznik. Czy…

– Jeżeli ten… pracownik nakłamał na mnie, to…

– Nie, nie. Panie Parsons, czy ktoś obcy w zeszłym tygodniu odczytywał pana licznik?

– Nie.

– Jest pan pewien? Ale powiedział pan Hoytowi Lewisowi, że ktoś już tu wcześniej był.

– Tak jest. I najwyższy czas. Śledzę tę historię i komisarz do spraw publicznych dostanie ode mnie wyczerpujący raport.

– Tak, oni z pewnością się tym zajmą. Kto odczytywał licznik?

– Żaden nieznajomy, to ktoś z elektrowni.

– A skąd pan wie?

– No bo wyglądał na takiego.

– Co miał na sobie?

– To, co oni wszyscy chyba noszą. A co? No, brązowe ubranie i czapkę.

– Widział pan jego twarz?

– Nie przypominam sobie. Wyglądałem właśnie przez okno w kuchni, gdy go zobaczyłem. Chciałem z nim porozmawiać, ale musiałem narzucić szlafrok i kiedy wyszedłem z domu, już go nie było.

– Przyjechał furgonetką?

– Nie przypominam sobie. Ale o co chodzi? Czemu o to pytacie?

– Sprawdzamy każdego, kto pojawił się w sąsiedztwie w zeszłym tygodniu. To bardzo ważne, panie Parsons. proszę spróbować sobie przypomnieć.

– A więc jednak chodzi o morderstwo. Jeszcze nikogo nie przymknęliście, co?

– Nie.

– Wczoraj wieczorem obserwowałem ulicę i dopiero po piętnastu minutach pojawił się samochód policyjny. To straszne, co stało się u Leedsów. Moja żona omal nie dostała ataku. Ciekawe, czy ktoś kupi ich dom. Widziałem, że go już Murzyni oglądają. Parę razy musiałem poważnie pomówić z Leedsem na temat jego dzieci, ale poza tym byli w porządku. No i oczywiście nie chciał słuchać co do tego trawnika. Wydział rolnictwa wydał takie znakomite broszury o tępieniu zbędnych traw. W końcu wrzucałem mu je do skrzynki. Proszę mi wierzyć, jak on kosił, to można się było udusić od tego dzikiego czosnku.

– Panie Parsons, kiedy dokładnie widział pan tego faceta w alejce? – zapytał Springfield.

– Nie jestem pewny, muszę pomyśleć.

– O jakiej porze dnia? Rano? W południe? Wieczorem?

– Znam pory dnia, nie musi mi pan ich wymieniać. Może po południu. Nie pamiętam.

Springfield pomasował kark.

– Bardzo mi przykro, panie Parsons, ale musi pan sobie przypomnieć. Wejdźmy do pana do kuchni i pan nam dokładnie pokaże, skąd pan go widział.

– Czy mogę zobaczyć dokumenty? Obu panów.

W domu cisza, wypolerowane meble i zatęchłe powietrze. Schludnie i porządnie. Desperackie wysiłki starzejącej się pary, której życie wymyka się z rąk.

Graham żałował, że wszedł do środka. Był pewien, że w szufladach leżą wypolerowane srebra z resztkami żółtka między zębami widelców.

Dość tego, przemaglujmy tego pierdołę.

Okno nad zlewem wychodziło prosto na ogród.

– Tutaj. Zadowoleni? – rzekł Parsons. – Wszystko widać, możecie się przekonać. Nie rozmawiałem z nim i nie pamiętam, jak wyglądał. Jeśli to już wszystko, to przepraszam, bo mam jeszcze dużo roboty.

Graham odezwał się po raz pierwszy.

– Powiedział pan, że musiał pan narzucić szlafrok i po pana powrocie już go nie było. Był pan rozebrany?

– Tak.

– W samo południe? Źle się pan czuł?

– To moja prywatna sprawa, co ja tu robię. Jeżeli mi się podoba, to mogę chodzić w stroju kangura. Lepiej szukajcie zabójcy. Może przyszliście się tu ochłodzić?

– Rozumiem, że jest pan już na emeryturze, panie Parsons, i niecodziennie się pan ubiera. Przyzna pan, że czasami nie wkłada pan ubrania.

Parsonsowi aż żyły nabrzmiały w skroniach.

– To, że jestem na emeryturze, nie znaczy, że nie ubieram się codziennie i się nie krzątam. Spociłem się tylko i wszedłem do środka, żeby wziąć prysznic. Pracowałem. Mierzwiłem, i do popołudnia zrobiłem dzienną normę, wy byście tyle za dzień nie zrobili.

– Co pan robił?

– Mierzwiłem.

– W jaki dzień tygodnia pan mierzwił?

– W czwartek. To było w zeszły czwartek. Dostarczono mi mierzwę rankiem, całą kopę, i już… i już po południu wszystko rozrzuciłem. Spytajcie się u ogrodnika, ile tego było.

– I zgrzał się pan, wszedł do środka i wziął prysznic. Co pan robił w kuchni?

– Przyrządzałem sobie herbatę z lodem.

– Więc wyciągał pan lód? Ale lodówka stoi tam, daleko od okna.

Parsons, zbity z tropu, patrzył to na okno, to na lodówkę. Oczy mu zmętniały, jak u ryb na targu pod koniec dnia. Nagle rozbłysły z radości. Poszedł do szafki pod zlewem.

– Stałem tutaj i wyciągałem sacharynę, kiedy go zobaczyłem. Właśnie tak, to wszystko. A teraz, jeżeli już panowie skończyli wtykać nos w…

– Wydaje mi się, że on widział Hoyta Lewisa – wpadł mu w słowo Graham. – Na pewno – przytaknął Sprmgfield.

– To nie był Hoyt Lewis. To nie był on. – Oczy Parsonsa zaczęły łzawić.

– Skąd pan wie? – jątrzył Springfield. – To chyba był Hoyt Lewis, a pan myślał…

– Lewis jest aż brązowy od słońca. Ma rozczochrane tłuste włosy i baczki jak dzięcioł. – Parsons mówił podniesionym głosem i w takim tempie, że trudno go było zrozumieć. – Stąd wiem. Oczywiście, że to nie był Lewis. Ten facet był blady i miał jasne włosy. Odwrócił się, żeby zapisać coś w zeszycie, i zobaczyłem z tyłu pod czapką. Blondyn. Włosy równo przycięte na karku w kancik.

Springfield stał nieporuszony. Gdy się odezwał, w jego głosie wciąż brzmiało niedowierzanie.

– A jego twarz?

– Nie wiem. Chyba miał wąsy.

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название