Czerwony Smok
Czerwony Smok читать книгу онлайн
By?y pracownik FBI Will Graham, znany ze swoich sukces?w w tropieniu seryjnych morderc?w, powraca do czynnej s?u?by, aby dopom?c policji schwyta? maniakalnego zab?jc? kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarno?ci, wysy?a prowadz?cym ?ledztwo listy podpisane "Czerwony smok"…
Ksi??ka jest napisana bardzo ciekawie, gdy? Harris nie d??y do opisywania krwawych scen tylko zag??bia si? nad psychik? ludzk?, nad tym co nami kieruje, jaki wp?yw na nasze ?ycie ma dzieci?stwo. Jak bardzo ludzie mog? by? pozbawieni wyrzut?w sumienia, skrupu??w. Czy je?li kto? wyci?gnie do nas pomocn? d?o? to si? opanujemy? nawr?cimy? a mo?e ju? jest za p??no. Dzi?ki tej ksi??ce mo?emy pozna? z?o: wyrafinowane, brutalne, piekielnie inteligentne i okrutne. A posta? Doktora smakuje wybitnie – fascynuje, zadziwia.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Atlanta i Birmingham sprawdzą odcisk w ich kartotece zboczeńców seksualnych – powiedział. – My też to zrobimy. Price już raz wyszukał pojedyńczy odcisk. Wciągnie go w komputer, taki specjalny „wyszukiwacz" – nawet nie wiesz, jaki postęp zrobiliśmy w tej dziedzinie, odkąd odszedłeś. „Wyszukiwacz", automatyczny czytnik i procesor danych w FBI, może wyłowić taki sam odcisk na karcie z jakiegoś nie związanego że sprawą przypadku. Kiedy go dorwiemy, to ten odcisk i jego zęby wystarczą, zęby go posadzić – stwierdził Crawford. – Musimy tylko wpaść na to, kim on jest. Musimy zarzucić szeroką sieć. Popuśćmy wodze fantazji. Załóżmy, że złapaliśmy podejrzanego. Wchodzisz do pokoju i patrzysz na niego. Czy będzie w nim coś takiego, co cię nie zaskoczy?
– Bóg raczy wiedzieć, Jack, dla mnie on nie ma twarzy. Ludzi, których sobie wymyślimy, możemy szukać w nieskończoność. Rozmawiałeś z Bloomem?
– Wczoraj w nocy, przez telefon. Bloom wątpi w jego samobójcze skłonności, podobnie jak Heimlich. Bloom był tu tylko przez dwie godziny pierwszego dnia, ale i on, i Heimlich mają całą dokumentację. Bloom ma w tym tygodniu egzaminy doktorskie. Prosił, żeby cię pozdrowić. Znasz jego numer w Chicago?
– Tak.
Graham lubił doktora Alana Blooma, małego okrągłego człowieka o smutnych oczach, znakomitego psychiatrę sądowego – kto wie, czy nie najlepszego. Najbardziej doceniał to, że doktor Bloom nigdy nie wykazywał nim profesjonalnego zainteresowania. U psychiatrów to rzadkość.
– Bloom nie zdziwiłby się, gdybyśmy dostali wiadomość od Szczerbatej Lali. Może do nas napisze – powiedział Crawford.
– Na ścianie sypialni.
– Bloom sądzi, że on albo jest ułomny, albo się ma za takiego. Ale zastrzegł, żeby za bardzo na tym nie polegać.
„Nie wystawię wam stracha na wróble" – powiedział. „Rozproszyłoby to uwagę i osłabiło wysiłki". Mówi, że nauczyli go tego w szkole.
– Ma rację – przyznał Graham.
– Musiałeś się czegoś o nim domyślić, żeby znaleźć ten odcisk palca – zauważył Crawford.
– Wszystko powiedziały mi ślady na ścianach, Jack. Nie przeceniaj mnie. I radzę, nie spodziewaj się po mnie za wiele.
– Ale złapiemy go. Wiesz przecież, że go złapiemy.
– Tak, wiem. W ten czy inny sposób.
– Jaki jest ten pierwszy?
– Znajdziemy dowód, który przeoczyliśmy.
– A ten drugi?
– Będzie mordował i mordował, aż pewnej nocy narobi przy włamaniu za dużo hałasu i mąż szybciej złapie za broń.
– Nie ma innego sposobu?
– Może myślisz, że rozpoznam go w tłumie? Takie sztuczki robi Ezio Pinza. Szczerbata Lala będzie sobie grasował do woli, aż go przechytrzymy albo będziemy mieli fart. On nie przestanie.
– Dlaczego?
– Ponieważ jemu się to naprawdę podoba.
– No widzisz, już coś o nim wiesz.
Graham nie odezwał sie do chwili, kiedy weszli na chodnik.
– Poczekaj do następnej pełni – zwrócił się do Crawforda. – Wtedy mi powiesz, co o nim wiem.
Graham wrócił do hotelu i przespał dwie i pól godziny. Obudził się w południe, wziął prysznic i zamówił kawę i kanapkę. Należało wreszcie przestudiować akta Jacobich z Birmingham. Hotelowym mydłem wymył dokładnie swoje okulary do czytania i usadowił się z aktami pod oknem. Przez kilka minut przeszkadzał mu najmniejszy hałas: kroki na korytarzu, daleki trzask drzwi od windy. Potem zatopił się bez reszty w lekturze.
Kelner z tacą zapukał i czekał. Znów zapukał. W końcu postawił tacę pod drzwiami i sam podpisał rachunek.
4
Hoyt Lewis, pracownik elektrowni, zaparkował furgonetkę pod dużym drzewem w bocznej alejce i zabrał się do rozwijania kanapek. Nie rozwijał już drugiego śniadania tak chętnie, odkąd pakował je sobie sam. Koniec z dowcipnymi karteczkami powtykanymi na chybił trafił i z niespodziankami.
Właśnie wgryzał się w kanapkę, kiedy przeraził go donośny głos tuż nad uchem.
– W tym miesiącu na pewno wyświeciłem prądu za tysiąc dolarów, co?
Lewis odwrócił się i ujrzał przy oknie furgonetki czerwoną twarz. H. G. Parsons miał na sobie bermudy, a w ręku miotłę do zamiatania podwórka.
– Nie rozumiem, co pan powiedział?
– Na pewno pan powie, że w tym miesiącu wyświeciłem prądu za tysiąc dolarów. Tym razem pan mnie usłyszał?
– Nie wiem, panie Parsons, ile pan zużył, bo jeszcze nie odczytałem pana licznika. Kiedy odczytam stan licznika, zapiszę wynik na tej oto kartce, o tutaj.
Parsons narzekał na wysokość rachunku. Złożył zażalenie w elektrowni, że zawyża mu się rachunki.
– Dokładnie wiem, ile zużywam – powiedział. – Zwrócę się z tym do komisji Służby Publicznej.
– Może pan chce odczytać licznik razem że mną? Chodźmy, to…
– Dobrze wiem, jak się odczytuje licznik. Pan na pewno też by potrafił, gdyby się pan trochę wysilił.
– Parsons, niech pan się uspokoi. – Lewis wyskoczył z furgonetki. – No, niechże się pan uspokoi. W zeszłym roku położył pan magnes na liczniku. Żona powiedziała, że byłeś pan w szpitalu, więc nie mówiąc nic nikomu, po prostu go zdjąłem. Kiedy zeszłej zimy wlał pan do środka melasę, doniosłem o tym. Widzę, że pan zapłacił za szkodę.
Rachunek wzrósł, bo sam pan zmienił przewody. Powtarzam z uporem maniaka, że coś w tym domu ciągnie prąd. A pan co, nawet nie wezwie pan elektryka. Łapie pan za telefon i dawaj skarżyć do biura. Mam już pana dość! – Lewis aż zbladł że złości.
– Jeszcze dojdę prawdy – zagroził Parsons wycofując się alejką na podwórko. – Mają pana na oku, panie Lewis. Ktoś już odczytywał liczniki przed panem – dodał zza płotu. – Wkrótce będzie się pan musiał zabrać do roboty, jak wszyscy.
Lewis zapuścił motor i wjechał dalej w alejkę. Musi sobie poszukać innego miejsca. Było mu żal tego cienistego zakątka pod dużym drzewem, gdzie od lat jadał drugie śniadanie.
A miejsce to znajdowało sie na tyłach domu Charlesa Leedsa.
O wpół do szóstej po południu Hoyt Lewis zajechał swoim samochodem do baru „Pod dziewiątą chmurką", gdzie popił troszkę dla poprawienia humoru.
Zadzwonił do swojej byłej żony.
– Tak bym chciał, żebyś nadal robiła mi śniadania. – Nic sensowniejszego nie przyszło mu na myśl.
– Mogłeś o tym pomyśleć wcześniej, mądralo – powiedziała i odwiesiła słuchawkę.
Rozegrał posępną partię domina z kilkoma monterami i ekspedytorem z elektrowni i rozejrzał się po sali. Ci przeklęci urzędnicy z lotniska zaczęli przychodzić „Pod dziewiątą chmurkę". Wszyscy nosili wąsiki i sygnety. Na pewno wkrótce zamontują „Pod dziewiątą chmurką" tę cholerną angielską tablicę do rzutek. Wszystko schodzi na psy.
– Ty, Hoyt. Kto szybciej wypije butelkę piwa? – wołał do niego Billy Meeks, jego zwierzchnik.
– Wiesz ty co, Billy, muszę z tobą pogadać.
– O co chodzi?
– Pamiętasz tego starego skurwysyna, Parsonsa, co ciągle do nas wydzwania?
– Jasne, dzwonił do mnie w zeszłym tygodniu. Co tam z nim?
– Powiedział mi, że ktoś przede mną czytał już liczniki, tak jakby ktoś podejrzewał, że się obijam. Chyba nie myślisz że odczytuję liczniki siedząc w domu?
– Na pewno nie.
– Fajno, że mnie nie podejrzewasz, bo wiesz, jak ktoś coś do mnie ma, to wolę, żeby mi to powiedział prosto z mostu, nie?
– Gdybym coś do ciebie miał, to co, myślisz, że bałbym ci się powiedzieć prosto w oczy?
– No, nie.
– To w porządku. Gdyby ktoś cię sprawdzał, tobym wiedział. Twoja zwierzchność wiedziałaby o tym na pewno. Nikt cię nie sprawdza, Hoyt. Nie przejmuj sie tym Parsonsem, to stary dziwak. Dzwoni do mnie w zeszłym tygodniu i mówi „Gratuluję, że wreszcie zabraliście się za tego Hoyta Lewisa". Nawet na to nie zwróciłem uwagi.
– Żałuję, że nie podaliśmy go do sądu o ten licznik -powiedział Lewis. – Właśnie się rozsiadłem w tej alejce pod drzewem, żeby zjeść śniadanie, a ten jak nie zacznie! Chętnie bym mu kości przetrzepał.
– Jak byłem jeszcze na licznikach, to też się tam rozkładałem – zauważył Meeks. – Chłopie, mówię ci, raz widziałem panią Leeds… no, teraz to niezbyt wypada mówić, jak ona nie żyje, ale parę razy opalała się na podwórku w kostiumie kąpielowym. Ho, ho! Brzuszek to ona miała niczego! To okropne, co się z nimi stało. Taka miła kobieta!
