Chromosom 6
Chromosom 6 читать книгу онлайн
Z kostnicy znikaja zw?oki Carla Franconiego, znanej postaci ?wiata przest?pczego. Kilka dni p??niej trafiaj? one, mocno okaleczone, na st?? autopsyjny Jacka Stapletona. Poszukiwania odpowiedzi na nasuwajace si? pytania prowadz? a? do Gwinei R?wnikowej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy – przyznał Jack. – Ja nigdy nie słyszałem o tym kraju.
– Nie dziwi mnie to – zauważył Warren. – Jestem pewny, że nigdy nie wybrałeś żadnego kursu czarnej historii. Ale wracając do pytania, tak, znam paru ludzi stamtąd, a szczególnie jedną rodzinę. Nazywają się Ndeme. Mieszkają dwa budynki od ciebie w stronę parku.
Jack spojrzał w kierunku domu i znowu na Warrena.
– Znasz ich dostatecznie dobrze, żeby mnie przedstawić? Poczułem nagle głębokie zainteresowanie Gwineą Równikową.
– Tak, pewnie. Ojciec nazywa się Esteban. Jest właścicielem sklepu "Mercado" na Columbus. Tam jest jego syn, ten w pomarańczowych butach.
Wzrok Jacka powędrował za palcem wskazującym Warrena aż trafił na pomarańczowe trampki. W ich właścicielu rozpoznał chłopaka, który regularnie grywał w koszykówkę. Był cichym dzieciakiem i dobrym graczem.
– Dlaczego nie zejdziesz i nie zagrasz paru meczy? – spytał Warren. – Przedstawię cię potem Estebanowi. To miły gość.
– Zgoda – powiedział Jack. Jazda na rowerze tchnęła w niego nowe życie i szukał jakiegoś usprawiedliwienia dla rozegrania kilku meczy. Wydarzenia dnia zmęczyły go psychicznie.
Wsiadł na rower. Podjechał szybko do domu, ponieważ pilno mu było do gry, biegł po schodach z rowerem na ramieniu. W mieszkaniu bez zwłoki wpadł do sypialni i przebrał się w strój sportowy.
Po pięciu minutach był gotowy. Kiedy znalazł się przy drzwiach, zadzwonił telefon. Przez chwilę rozważał, czy odebrać, ale pomyślał, że może to Ted Lynch z jakimiś uwagami na temat DNA i wrócił, aby podnieść słuchawkę. Dzwoniła Laurie. Nie była sobą.
Jack wcisnął kilka banknotów w wąską szczelinę w pleksiglasowej ochronie siedzenia kierowcy. Było tego dość za kurs taksówki i jeszcze zostało na sporą górkę. Stał przed domem Laurie. Nie dalej jak godzinę temu żegnał się z nią w tym samym miejscu. Ubrany w sportowy strój wyskoczył z wozu, podbiegł do drzwi i nacisnął przycisk domofonu. Laurie czekała na niego przed windą.
– Mój Boże! – zawołał. – Twoja warga!
– Zagoi się – powiedziała ze stoickim spokojem. W tym momencie dostrzegła oko Debry Engler w szparze uchylonych drzwi. Laurie podskoczyła do kobiety i wrzasnęła, żeby zajęła się swoimi sprawami. Drzwi natychmiast trzasnęły.
Jack objął Laurie, by ją uspokoić, i wprowadził do mieszkania.
– Dobra – powiedział, kiedy usiadła na kanapie. – Opowiedz, co się stało.
– Zabili Toma – zaszlochała. Po pierwszym szoku rozpłakała się z powodu śmierci ulubieńca, ale łzy wyschły, zanim Jack zadał pytanie.
– Kto?
Odczekała, aż zaczęła panować nad swoimi emocjami.
– Było ich dwóch, ale znam tylko jednego. To ten mnie uderzył i zabił Toma. Ma na imię Angelo. To on śni mi się we wszystkich koszmarach. Miałam z nim okropną przeprawę w sprawie Cerina. Sądziłam, że nadal siedzi w więzieniu. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak i dlaczego wyszedł. Wygląda okropnie. Twarz ma strasznie zniekształconą przez oparzenia i jestem pewna, że mnie za to wini.
– Więc to była wizyta z zemsty – uznał Jack.
– Nie – zaprzeczyła. – To było ostrzeżenie dla mnie. Mam zostawić w spokoju sprawę Franconiego.
– Nie wierzę. Przecież to ja węszę w tej sprawie, nie ty.
– Ostrzegałeś mnie. Najwidoczniej zirytowałam pewnych ludzi, próbując wyjaśnić, jak zniknęło z kostnicy ciało Franconiego. Domyślam się, że to moja wizyta w Domu Pogrzebowym Spoletto ostatecznie ich rozzłościła.
– Nie cieszy mnie uznanie za moje przewidywania. Mówiąc to, myślałem, że popadniesz w kłopoty z powodu Binghama, nie gangsterów.
– Angelo przystroił swoje ostrzeżenie w piórka wzajemnie wyświadczonej sobie przysługi. Za moje posłuszeństwo zdradzili nazwisko zabójcy Franconiego. Nawet je napisali. – Laurie podniosła karteczkę ze stolika i podała ją Jackowi.
– Vido Delbario – przeczytał na głos. Popatrzył na pobitą twarz Laurie. Nos i warga spuchły. Miała też siniec pod okiem. – Ten przypadek był szalony od samego początku, teraz zupełnie wymyka się z rąk. Lepiej opowiedz mi wszystko dokładnie.
Opowiedziała z detalami wszystko od chwili przekroczenia progu aż do momentu, kiedy zadzwoniła do Jacka. Powiedziała nawet, dlaczego zrezygnowała z zawiadomienia policji.
Skinął głową.
– Rozumiem. Lokalny komisariat niewiele będzie mógł w tej chwili zrobić.
– Co mam począć? – spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Było to raczej pytanie retoryczne.
– Pozwól, że spojrzę na tylne drzwi – zaproponował Jack.
Laurie poprowadziła go przez kuchnię do pomieszczenia gospodarczego.
– Cholera! – zawołał, widząc wyłamane zamki. – Coś ci powiem, nie powinnaś dzisiaj spać w domu.
– Myślałam już, żeby pójść do rodziców.
– Pojedziesz ze mną. Prześpię się na kanapie.
Laurie spojrzała Jackowi głęboko w oczy. Nie potrafiła w nich odczytać, czy w nieoczekiwanym zaproszeniu było coś więcej niż troska o jej bezpieczeństwo.
– Spakuj swoje drobiazgi – polecił Jack. – Przygotuj się na kilka dni. Trochę potrwa, zanim uda się solidnie naprawić drzwi.
– Trudno mi do tego wracać, ale muszę coś zrobić z biednym Tomem.
Jack podrapał się po głowie.
– Masz jakąś łopatkę?
– Mam motykę ogrodniczą. A o czym myślisz?
– Pochowamy go na podwórku.
– Jesteś sentymentalny, co?
– Wiem, co znaczy stracić tych, których się kocha – odpowiedział. Głos mu się załamał. Przypomniał mu się tamten telefon, informujący o śmierci żony i córek w katastrofie lotniczej.
Laurie pakowała się, a Jack chodził w tę i z powrotem po sypialni. Starał się skoncentrować na bieżących sprawach.
– Musimy powiadomić o wszystkim Lou i podać mu nazwisko Vida Delbaria – powiedział.
– Ja też o tym myślałam – odparła z garderoby. – Sądzisz, że powinniśmy to zrobić jeszcze dzisiaj?
– Raczej tak. Niech sam zdecyduje, jak i kiedy będzie chciał to wykorzystać. Zadzwonimy ode mnie. Masz jego numer domowy?
– Mam.
– Wiesz, ta historia niepokoi z wielu powodów, nie tylko dlatego, że zagrożone jest twoje bezpieczeństwo. Potwierdza moje obawy, że zorganizowany świat przestępczy wmieszał się jakoś w sprawy transplantacji organów. Może mamy do czynienia z jakimś czarnym rynkiem zabiegów operacyjnych.
Laurie wyszła z garderoby z torbą przewieszoną przez ramię.
– Ale jak można mówić o transplantacji, skoro Franconi nie dostawał środków immunosupresyjnych? No i nie zapominaj o dziwnych wynikach testów DNA, uzyskanych przez Teda Lyncha – powiedziała Laurie.
Jack westchnął.
– Masz rację. Wszystko razem nie trzyma się kupy.
– Może Lou odnajdzie w tym jakiś sens – zastanowiła się Laurie.
– Nie mogłoby być lepiej. Tymczasem wydarzenia czynią podróż do Afryki coraz bardziej sensowną.
Laurie szła do łazienki, lecz słysząc słowa Jacka, zatrzymała się.
– O czym ty znowu mówisz?
– Osobiście nie miałem żadnego kontaktu ze zorganizowaną przestępczością, ale zetknąłem się z gangiem ulicznym i jak sądzę, istnieje między nimi bolesne podobieństwo. Jeżeli któraś z tych band zaczęła rozmyślać o tym, żeby się ciebie pozbyć, to policja nie ochrom cię, chyba że roztoczą nad tobą całodobową opiekę. Problem w tym, że nie mają na to dość ludzi. Może oboje powinniśmy wyjechać na jakiś czas z miasta. Może to pozwoli Lou uporządkować sprawy.
– Ja także miałabym pojechać? – spytała. Nagle pomysł wyjazdu do Afryki nabrał zupełnie innego wyrazu. Nigdy nie była w Afryce, więc podróż mogła okazać się interesująca. Właściwie mogła być nawet przyjemna.
– Uznamy to za wymuszone wakacje. Oczywiście Gwinea Równikowa nie jest wymarzonym celem, ale może to być coś… innego. No i może przy okazji uda nam się wyświetlić, co GenSys tam robi i dlaczego Franconi zdecydował się na tę podróż.
– Hmmm. Ten pomysł zaczyna mi się podobać.
Po spakowaniu rzeczy zabrali styropianowe pudełko z Tomem i poszli na podwórko na tyłach domu. W kącie ogrodu, gdzie było trochę wolnej ziemi, wykopali głęboki dół. Znaleźli zardzewiały szpadel, więc nie sprawiło im to większych kłopotów. Zakopali Toma.
– Niech mnie! – stęknął Jack, chwytając za torbę Laurie. – Coś ty tam włożyła?
– Kazałeś się spakować na kilka dni – odparła usprawiedliwiająco.
– Ale to nie znaczy, żeby zabierać kulę do gry w kręgle.
– To kosmetyki. Nie są w opakowaniach turystycznych.
Na Pierwszej Avenue złapali taksówkę. Po drodze zatrzymali się na Piątej Avenue przy księgarni. Jack poczekał w samochodzie, a Laurie poszła kupić jakieś materiały o Gwinei Równikowej. Niestety niczego nie mieli i musiała kupić przewodnik po całej Afryce Środkowej.
– Sprzedawca roześmiał się, kiedy poprosiłam o książkę o Gwinei Równikowej – powiedziała, gdy wsiadła do auta.
– To tylko kolejne potwierdzenie, że nie jest to miejsce na wymarzone wakacje – stwierdził Jack.
Laurie też się uśmiechnęła i serdecznie uścisnęła przyjaciela za rękę.
– Jeszcze ci nie podziękowałam za to, że tak szybko przyjechałeś. Naprawdę doceniam to i czuję się już znacznie lepiej.
– Cieszę się.
Zanim znaleźli się w mieszkaniu, Jack musiał jeszcze pokonać schody, obciążony bagażem Laurie. Po serii ciężkich westchnień i jęków Laurie zapytała, czy chciałby może, aby sama wniosła torbę. Odparł, że właśnie wysłuchiwanie jego narzekań jest karą za zabranie tak wielu rzeczy.
Wreszcie dotarł do drzwi i postawił walizkę. Wybrał właściwy klucz, włożył do zamka i przekręcił. Zasuwa odskoczyła, ale drzwi pozostały zamknięte.
– Hmmm – zastanowił się. – Nie pamiętam, żebym zamykał na dwa razy. – Przekręcił klucz jeszcze raz i pchnął otwarte już teraz drzwi. Było ciemno, więc wszedł przed Laurie do pokoju, by zapalić światło. Ona szła tuż za nim i nagle wpadła na Jacka, bo ten niespodziewanie zatrzymał się w miejscu.
– No dalej, włącz je – odezwał się jakiś głos.
Jack zastosował się do polecenia. Sylwetki, które chwilę wcześniej zauważył, okazały się dwoma mężczyznami ubranymi w długie płaszcze. Siedzieli na kanapie zwróceni twarzami w stronę pokoju.