Chromosom 6
Chromosom 6 читать книгу онлайн
Z kostnicy znikaja zw?oki Carla Franconiego, znanej postaci ?wiata przest?pczego. Kilka dni p??niej trafiaj? one, mocno okaleczone, na st?? autopsyjny Jacka Stapletona. Poszukiwania odpowiedzi na nasuwajace si? pytania prowadz? a? do Gwinei R?wnikowej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Siedzę jak na igłach – przynaglił go Jack.
– Franconi nigdy nie odwiedził Francji! Chyba że na fałszywych papierach z fałszywym nazwiskiem. Nie ma śladu informacji o jego przyjeździe i wyjeździe.
– To co z tym bezspornym faktem, że samolot przyleciał z Lyonu? – zapytał Jack.
– Nie irytuj się.
– Nie irytuję się. Wracam tylko do tego, co mówiłeś o zgodności informacji wydziału imigracyjnego z księgą lotów i tak dalej.
– Informacje się zgadzają. Stwierdzenie, że samolot przyleciał z Lyonu, nie oznacza, że ktokolwiek musiał z niego tam wysiadać. To mógł być tylko przystanek dla uzupełnienia paliwa.
– Dobra uwaga – pochwalił Jack. – Nie pomyślałem o tym. Jak możemy to wyjaśnić?
– Sądzę, że będę musiał jeszcze raz zadzwonić do mojego znajomego z FZL – stwierdził Lou.
– Znakomicie. Wracam do biura w zakładzie. Chcesz, żebym zadzwonił, czy wolisz sam zatelefonować do mnie?
– Zadzwonię – odparł Lou.
Najpierw Laurie spisała wszystko, co zapamiętała z wyjaśnień Marvina w sprawie procedury wywożenia ciał do zakładów pogrzebowych, a następnie odłożyła kartkę na bok i zajęła się dokumentacją innych spraw. Po półgodzinie znowu po nią sięgnęła.
Mając teraz umysł oczyszczony, świeżym okiem spróbowała przeanalizować zdarzenia jeszcze raz – krok po kroku. Już po krótkiej chwili odczytywania notatek coś wpadło jej do głowy: mianowicie częstotliwość, z jaką pojawiał się termin "numer sprawy". Oczywiście, nie była zaskoczona. W końcu taki numer należał się każdemu martwemu, tak jak numer ubezpieczenia każdemu żywemu. Taki sposób identyfikacji pozwalał kostnicy utrzymywać właściwy porządek w dokumentacji tysięcy przyjętych i przebadanych ciał. Pierwszym krokiem po wniesieniu ciała do kostnicy było nadanie mu numeru sprawy, drugim przywiązanie do dużego palca stopy denata karteczki z tym numerem.
Spoglądając na słowo "sprawy", Laurie z zaskoczeniem zorientowała się, że nie potrafiłaby go zdefiniować. Słowa tego po prostu używała co dzień i nie zastanawiała się nad nim. Każdy raport laboratoryjny, preparaty, zdjęcia rentgenowskie, raporty wywiadowców, każdy wewnętrzny dokument, wszystko było opatrzone numerem sprawy. W każdym razie numer był wielokrotnie ważniejszy od nazwiska ofiary.
Wzięła z półki słownik i poszukała hasła "sprawa". Zaczęła czytać definicje, ale ani jedna nie pasowała do kontekstu, w jakim słowo było używane w Zakładzie Medycyny Sądowej, aż do ostatniego podanego znaczenia. Mówiło się o "okolicznościach", w innym znaczeniu o "rzeczy do załatwienia", dla sprawy można było nawet poświęcić życie. Właściwie "numer sprawy" można było zastąpić "numerem przyjęcia".
Zaczęła szukać numerów i nazwisk osób zabranych z zakładu w tamtą noc 4 marca, kiedy zniknęło również ciało Franconiego. Wreszcie znalazła skrawek papieru wsunięty pod tackę z preparatami. Napisała: Dorothy Kline nr 101455 i Frank Gleason nr 100385.
Dopiero teraz, kiedy zwróciła uwagę na numery, zdała sobie sprawę, że różnią się od siebie o ponad tysiąc. To było dziwne, ponieważ numery przydzielano systematycznie. Znając zwykły ruch w kostnicy, łatwo mogła sobie wyobrazić, że taka różnica przekładała się na kilka tygodni. Ciała musiały zostać przyjęte w takim właśnie odstępie czasu.
Różnica czasu była tym bardziej zastanawiająca, że ciała w kostnicy zostawały raczej przez kilka dni. Numer Franka Gleasona wprowadziła więc do komputera. To właśnie jego ciało odebrali ludzie z Domu Pogrzebowego Spoletto.
To, co pokazało się na ekranie, wprawiło ją w zdumienie.
– Rany boskie! – zawołała Laurie.
Lou spędzał urocze chwile. Wbrew powszechnemu romantycznemu wyobrażeniu o pracy detektywa, była to robota wyczerpująca i niewdzięczna. Tymczasem Lou siedział teraz wygodnie w biurze i odbywał wielce owocne rozmowy przez telefon. Sprawiały mu przyjemność, ale okazały się też naprawdę pomocne. Poza tym miło było pogadać ze starymi przyjaciółmi.
– Niech mnie kule, Soldano! – przywitał go Mark Servert. Mark był właśnie tym znajomym z FZL w Oklahoma City. – Nie miałem od ciebie znaku od ponad roku, a teraz proszę, drugi raz tego samego dnia. To musi być ważna sprawa.
– Mamy zagwozdkę. W związku z tym mam jeszcze jedno pytanie. Dowiedzieliśmy się, że G4, w którego sprawie wcześniej dzwoniłem, przyleciał z Lyonu we Francji i wylądował na Teterboro w New Jersey dwudziestego dziewiątego stycznia. Jednak gość, którym się interesujemy, nie przeszedł przez francuską kontrolę paszportową. Zastanawiamy się więc, czy można się dowiedzieć, skąd samolot numer N69SU przyleciał do Lyonu.
– To proste pytanie. Wiem, że MOLC…
– Chwileczkę, używaj skrótów, jak musisz. Co to jest MOLC?
– Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego – wyjaśnił Mark. – Wiem, że rejestrują wszystkie loty do i z Europy.
– Świetnie. Możesz tam do kogoś zadzwonić?
– Ktoś by się znalazł. Ale myślę, że to nie na wiele się zda. Kasują wszystkie zapisy po piętnastu dniach. Nie archiwizują tego.
– No to cudownie – skomentował z sarkazmem Lou.
– Tak samo postępują w Europejskim Centrum Kontroli Ruchu Lotniczego w Brukseli. Przy tej liczbie lotów musieliby zgromadzić za dużo materiałów.
– Więc nie ma sposobu.
– Myślę.
– Zadzwoń do mnie, jak wpadniesz na coś. Będę tu jeszcze przez dobrą godzinę – poprosił Lou.
– Jasne, chętnie pomogę – obiecał Mark.
Lou już odkładał słuchawkę, kiedy usłyszał jeszcze swoje imię.
– Poczekaj, przyszło mi coś do głowy. Jest taka organizacja Centralny Zarząd Ruchu Lotniczego z siedzibami w Paryżu i w Brukseli. To chyba jedyni, którzy prowadzą rejestr startów i lądowań. Obejmują całą Europę z wyjątkiem Austrii i Słowenii. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat te dwa kraje nie włączyły się do programu. Więc jeżeli N69SU przyleciał z jakiegokolwiek miejsca poza Austrią czy Słowenią, będą to mieli zapisane.
– Znasz tam kogoś? – spytał z nadzieją Lou.
– Nie, ale znam kogoś, kto może mieć tam wejście. Skontaktuję się z nim – zaproponował Mark.
– Cieszę się.
– Nie ma sprawy.
Lou odłożył słuchawkę i zamyślony pukał ołówkiem w swoje stare, porysowane metalowe biurko. Na blacie było pełno śladów po gaszeniu papierosów. Myślał o Alpha Aviation. Zastanawiał się, jak sprawdzić tę organizację.
Najpierw zdecydował się zadzwonić do Reno. Nikt jednak nie słyszał o Alpha Aviation. Nie był tym zaskoczony. Następnie zadzwonił do departamentu policji w Reno. Wyjaśnił, kim jest, i poprosił o połączenie ze swoim odpowiednikiem, szefem wydziału zabójstw. Nazywał się Paul Hersey.
Po kilku przyjacielskich słowach Lou bardzo krótko zreferował Paulowi sprawę Franconiego i w końcu zapytał o Alpha Aviation.
– Nigdy o nich nie słyszałem – stwierdził Paul.
– FZL twierdzi, że samolot był z Reno w Nevadzie.
– W Nevadzie niezwykle łatwo się zarejestrować – wyjaśnił Paul. – Mamy tu pełno drogich biur prawniczych, które nie zajmują się niczym innym, tylko takimi firmami.
– Jak według ciebie można by odnaleźć taką organizację?
– Trzeba zadzwonić do Biura Sekretarza Stanu Nevada w Carson City. Jeżeli Alpha Aviation jest zarejestrowana w Nevadzie, będzie w spisie powszechnym. Chcesz, żebyśmy to sprawdzili?
– Nie, dziękuję, zadzwonię sam. W tej chwili nawet nie wiem do końca, co chciałbym wiedzieć.
– Przynajmniej dam ci ich numer – na chwilę przerwał rozmowę. Lou słyszał, jak Paul wydaje polecenie któremuś z podwładnych, i po chwili otrzymał potrzebny numer. Paul dodał jeszcze: – Powinni ci pomóc, ale gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, dzwoń do mnie. A jeżeli przydałby ci się do współpracy ktoś w Carson City, skontaktuj się z Toddem Arronsonem. Jest szefem wydziału zabójstw, a poza tym to porządny gość.
Chwilę później Lou połączył się z Biurem Sekretarza Stanu Nevada. Centrala połączyła go z urzędniczką, która mogła okazać się pomocna. Nazywała się Brenda Whitehall.
Lou wyjaśnił, że chciałby się dowiedzieć wszystkiego co możliwe o Alpha Aviation z Reno w Nevadzie.
– Proszę chwileczkę poczekać – powiedziała Brenda i Lou usłyszał, jak zaczęła wystukiwać coś na klawiaturze. – Dobrze, mam to – odezwała się po chwili. – Proszę jeszcze moment poczekać. Wezmę teczkę firmy.
Lou rozparł się wygodnie w fotelu, nogi położył na stole; czuł nieprzepartą chęć zapalenia, ale powstrzymał się.
– Już jestem – usłyszał głos Brendy. – Co chciałby pan o nich wiedzieć?
– A co pani ma?
– Mam akt rejestracji. – Brenda czytała w milczeniu i po kilkunastu sekundach powiedziała: – To spółka komandytowa, głównym udziałowcem jest Alpha Management.
– Co to oznacza w normalnym języku? – spytał Lou. – Nie jestem ani biznesmenem, ani prawnikiem.
– To oznacza, że Alpha Management jest korporacją, która utworzyła spółkę komandytową, więc odpowiada w pełni za jej finansowe zobowiązania – wyjaśniła cierpliwie Brenda.
– Ma pani jakieś nazwiska?
– Oczywiście. Akt rejestracji musi zawierać nazwiska i adresy dyrektorów, radcy prawnego firmy i urzędników odpowiedzialnych za realizację zadań wynikających z aktu rejestracji.
– To brzmi zachęcająco. Może mi pani podać te nazwiska?
Lou słyszał szelest przewracanych stron.
– Hmmm – dobiegł go w końcu zaskoczony głos kobiety. – Okazuje się, że w tym dokumencie figuruje tylko jedno nazwisko i adres.
– Jeden człowiek nosi na głowie te wszystkie kapelusze?
– Tyle mówią dokumenty – potwierdziła Brenda.
– Proszę mi podać te dane – poprosił Lou. Sięgnął po kartkę.
– Samuel Hartman z firmy Wheeler, Hartman, Gottlieb i Sawyer. Ich adres: Ósma Rodeo Drive, Reno.
– To brzmi jak nazwa firmy prawniczej – stwierdził Lou.
– Bo tak jest. Poznaję tę nazwę – potwierdziła Brenda.
– To nie na wiele się zda! – skwitował Lou. Wiedział, że wyciągnięcie jakichkolwiek informacji od biura prawnego jest mało prawdopodobne.
– Mnóstwo korporacji w Nevadzie istnieje na tej zasadzie. Ale sprawdzę, czy są jeszcze jakieś dokumenty.