Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ty, w środku! Herr Koenig! Pozdrowienia z Zurychu!
Szyba opuściła się w dół, nie więcej niż na trzy lub pięć centymetrów.
– Co to znaczy?! – odkrzyknął kierowca furgonetki. – Miał pan być na Pont Neuf, monsieur!
Taksówkarz nie był durniem, poza tym miał ochotę ulotnić się tak szybko, jak to możliwe.
– To nie ja, ośle! – wrzasnął, przekrzykując hałas przejeżdżających niebezpiecznie blisko samochodów. – Powtarzam tylko to, co miałem przekazać! Plan został zmieniony. Tam jest facet, który mówi, że musi się z tobą zobaczyć!
– Powiedz mu, żeby się pośpieszył – powiedział szeptem Jason, trzymając poza zasięgiem obserwacji z furgonetki ostatni pięćdziesięciofrankowy banknot.
Taksówkarz spojrzał na pieniądze, potem na kuriera.
– Pośpiesz się! Jeżeli nie zobaczysz się z nim natychmiast, to stracisz pracę!
– A teraz wynoś się stąd! – powiedział Bourne.
Taksówkarz odwrócił się i pobiegł obok Jasona w stronę taksówki, chwytając po drodze banknot.
Bourne został na miejscu, zaalarmowany przez dźwięk, który usłyszał mimo kakofonii klaksonów i silników na zatłoczonej jezdni. Ze środka furgonetki dobiegły go głosy. Ale nie był to jeden człowiek krzyczący do mikrofonu radiostacji, lecz dwaj mężczyźni wydzierający się na siebie. Kurier nie był sam; w środku znajdował się jeszcze ktoś.
– Słowa się zgadzały! Słyszałeś!
– Miał podejść. Miał się pokazać osobiście.
– Pokaże się. I przyniesie kawałek skóry, który musi dokładnie pasować! Myślisz, że zrobi to na środku zatłoczonej ulicy?
– Nie podoba mi się to!
– Zapłaciłeś mi za pomoc w odnalezieniu człowieka. Ale ja nie mam zamiaru stracić pracy! Wychodzę stąd!
– To z pewnością musi być na Pont Neuf!
– Pocałuj mnie w dupę!
Na metalowej podłodze furgonetki zadudniły ciężkie kroki.
– Idę z tobą!
Jason obrócił się, tak by zasłaniały go otwierające się drzwi furgonetki. Dłoń wciąż trzymał schowaną pod płaszczem. W przejeżdżającym samochodzie dostrzegł przyciśniętą do szyby twarz dziecka – zniekształcone dziecinne rysy przypominające ohydną, zezująca maskę, mającą go przestraszyć i obrazić. Ulicę wypełniała narastająca polifonia gniewnych klaksonów. Ruch na jezdni zastygł w korku.
Kurier zszedł z metalowego stopnia trzymając w lewej ręce neseser. Bourne był gotów. W chwili gdy kurier stanął na jezdni, pchnął drzwi na drugiego mężczyznę. Ciężka stal uderzyła wysuwające się kolano i wyciągniętą rękę. Mężczyzna wrzasnął i zatoczył się w głąb furgonetki. Jason krzyknął do kuriera, trzymając w wolnej ręce strzępek skóry:
– Jestem Bourne! Tu jest brakujący fragment! Trzymaj skurwysynu ten pistolet w kaburze, bo stracisz nie tylko pracę, ale i życie!
– Nie miałem złych zamiarów, monsieur! Oni chcieli pana znaleźć! Nie interesuje ich pańska przesyłka, ma pan na to moje słowo!
Drzwi otworzyły się z łoskotem; Jason odbił je ramieniem; a potem – wciąż trzymając dłoń na pistolecie tkwiącym za paskiem – otworzył je, by zobaczyć twarz żołnierza Carlosa.
Zobaczył wylot lufy pistoletu – czarny otwór wpatrujący się wprost w jego oczy. Uskoczył, świadom, że uratowało go trwające ułamek sekundy opóźnienie, spowodowane przenikliwym dzwonkiem, który nagle eksplodował wewnątrz opancerzonej furgonetki. Włączył się alarm, a ogłuszający dźwięk przebił się przez zgiełk ulicy. Na tym tle strzał wydał się przytłumiony, a uderzenie pocisku wyrywające w górę kawałki asfaltu – niesłyszalne.
Po raz kolejny Jason zatrzasnął drzwi. Usłyszał łoskot, kiedy metalowe drzwi zderzyły się z bronią żołnierza Carlosa. Wyciągnął zza paska pistolet, rzucił się na kolana i pociągnął za drzwi.
Dostrzegł twarz Johanna, zabójcy z Zurychu. Ściągnięto go do Paryża, by rozpoznał Jasona. Bourne wystrzelił dwukrotnie – mężczyzna wygiął się do tyłu, z czoła spłynęła mu krew.
Kurier! Neseser!
Jason dostrzegł mężczyznę, który schowany pod tylnymi drzwiami furgonetki, z bronią w ręku, głośno wzywał pomocy. Bourne zerwał się na nogi i rzucił na wyciągnięte ramię z pistoletem. Chwyciwszy za lufę, wykręcił kurierowi broń z ręki. Złapał za neseser i wrzasnął:
– Nie masz złych zamiarów, co? Dawaj to, sukinsynie! – Wrzucił broń kuriera pod furgonetkę, wstał i zanurzył się w rozhisteryzowany tłum na chodniku.
Biegł na oślep, mijając ludzi niczym ściany ruchomego labiryntu. Ale była zasadnicza różnica między opresją, w której się znalazł, a życiem na co dzień. Zniknęły ciemności; popołudniowe słońce świeciło jasno, równie oślepiające, jak podczas biegu przez labirynt.
14
– Jest wszystko – powiedziała Marie, układając na biurku w osobne równe stosiki obligacje i franki według nominałów. – Mówiłam ci, że tak będzie.
– Niewiele brakowało, a stałoby się inaczej.
– Co?
– Ten człowiek z Zurychu, Johann. Nie żyje. Zabiłem go.
– Jasonie, co się stało?
Opowiedział jej.
– Liczyli na Pont Neuf. Podejrzewam, że ich samochód utknął w korku, a wtedy połączyli się z kurierem na częstotliwości radia z furgonetki i kazali mu się spóźnić. Jestem tego pewien.
– Boże, oni są wszędzie!
– Ale nie wiedzą, gdzie ja jestem – powiedział Bourne, wpatrując się w lustro nad biurkiem. Założył okulary w rogowej oprawie i przyglądał się swoi m blond włosom… – A ostatnim miejscem, gdzie spodziewają się mnie znaleźć, jest dom mody na Saint-Honoré, pod warunkiem oczywiście, że zdają sobie sprawę z tego, że o nim wiem.
– „Les Classiques”? – spytała ze zdumieniem Marie.
– Zgadza się. Dzwoniłaś tam?
– Tak, ale to szaleństwo!
– Dlaczego? – Jason odwrócił się do lustra. – Pomyśl: dwadzieścia minut temu ich zasadzka spaliła na panewce. Musi tam panować niezłe zamieszanie; robią sobie wyrzuty, padają oskarżenia o niekompetencję lub nawet o gorsze rzeczy. Właśnie teraz, w tej chwili, bardziej zajmują się swoim losem niż moją osobą – bo nikt nie ma ochoty na kulę w gardło. To nie potrwa długo. Szybko się przegrupują, już Carlos tego dopilnuje. Ale przez najbliższą godzinę, podczas której będą się starali poskładać do kupy to, co się stało, ta melina jest ostatnim miejscem, w którym będą mnie szukać. Nie mają najmniejszego pojęcia, że o niej wiem.
– Ktoś cię rozpozna!
– Kto? W tym celu sprowadzili faceta z Zurychu, a on przecież nie żyje. Nie wiedzą, jak wyglądam.
– Kurier. Będą go mieli, a on cię widział.
– Przez następne kilka godzin policja będzie go maglować.
– D’Amacourt. Adwokat!
– Sądzę, że obaj są teraz właśnie w połowie drogi do Marsylii lub Normandii. A przy odrobinie szczęścia mogą być już nawet za granicą.
– Załóżmy, że ich zatrzymają, złapią?
– Załóżmy. Czy sądzisz, że Carlos zdekonspiruje lokal, skrzynkę kontaktową? Nigdy w życiu. Ani jego, ani twoim.
– Jasonie, boję się.
– Ja też. Ale nie tego, że mnie rozpoznają. – Bourne odwrócił się do lustra. – Mógłbym wygłosić długi wykład o klasyfikacji ludzkich twarzy i zmiękczaniu rysów, ale nie zrobię tego.
– Chodzi ci o przypadki chirurgiczne. Port Noir. Mówiłeś mi.
– Nie wszystko. – Bourne wychylił się nad biurkiem, z bliska wpatrując się w odbicie swojej twarzy. – Jakiego koloru są moje oczy?
– Co?
– Nie, nie patrz na mnie. No powiedz, jakiego koloru mam oczy? Ty masz brązowe z plamkami zieleni, a co z moimi?
– Niebieskie… z domieszką niebieskiego. Albo właściwie to szare… szare… – Marie przerwała. – Nie jestem pewna. To okropne z mojej strony, prawda?
– Absolutnie naturalne. Przeważnie są orzechowe, ale nie przez cały czas. Nawet ja to dostrzegam. Kiedy noszę niebieską koszulę lub krawat, stają się niebieskawe; przy brązowej marynarce lub płaszczu, są szare. Kiedy jestem nagi – dziwne, ale wtedy nie można ich opisać.
– To wcale nie jest dziwne. Jestem pewna, że tak samo jest z milionami innych ludzi.
– Na pewno. Ale jak wielu z nich nosi szkła kontaktowe, mimo że nie mają wad wzroku?