Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ten Bergeron – zaczął. – Wspomniała pani, że w kontrakcie z nim ma pani zagwarantowaną wyłączność?
Madame Lavier odwróciła się z kieliszkiem w dłoni.
– Och, tak. Jesteśmy jakby rodziną.
Bourne przyjął brandy, podziękował skinieniem głowy i usiadł w fotelu obok biurka.
– To dobry układ – zauważył bez wyraźnego związku.
Wysoka, chuda jak szczapa sprzedawczyni, z którą Bourne rozmawiał na początku, weszła do gabinetu z księgą rachunkową w dłoni. Padły szybkie instrukcje i sumy; każda z sukienek została osobno wyceniona, podczas gdy księga przeszła z rąk do rąk. Lavier podała ją Jasonowi do sprawdzenia.
– La facture – powiedziała.
Bourne potrząsnął głową, odmawiając sprawdzenia.
– Combien? – zapytał.
– Vingt mille soixante francs, monsieur – odpowiedziała współwłaścicielka „Les Classiques”, obserwując jego reakcję jak wielki, czujny ptak.
Nie było żadnej reakcji. Bourne odliczył sześć pięciotysięcznych banknotów i wręczył Lavier. Skinęła głową i przekazała je szczupłej sprzedawczyni. Sztywne zwłoki wymaszerowały z sukienkami z gabinetu.
– Wszystko zostanie zapakowane i przyniesione tu wraz z resztą pieniędzy. – Lavier usiadła za swoim biurkiem. – A więc wyjeżdża pan do Ferrat. To musi być cudowne.
Zapłacił, więc nadszedł czas rozstania.
– Za ostatnią noc w Paryżu przed powrotem do przedszkola. – Podniósł kieliszek w autoironicznym toaście.
– Tak, wspomniał pan, że pańska przyjaciółka jest bardzo młoda.
– Powiedziałem, że to dziecko i tak też jest. To dobry kumpel, ale wolę towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet.
– Musi pan ją bardzo lubić – zauważyła Lavier, muskając perfekcyjnie ułożone włosy; pochlebstwo zostało przyjęte. – Kupuje jej pan tak piękne – i szczerze mówiąc – kosztowne prezenty.
– To tylko ułamek sumy, której mogłaby zażądać.
– Rzeczywiście.
– Jest moją żoną, trzecią, jeśli chodzi o ścisłość, a na Bahama muszę pokazywać się publicznie. Ale oddzielam moje życie tam od życia tu. Potrafię to doskonale zorganizować.
– Jestem tego pewna, monsieur.
– Skoro już mówimy o Bahama, to kilka minut temu wpadła mi do głowy pewna myśl. To dlatego zapytałem panią o Bergerona.
– O co chodzi?
– Może uważać mnie pani za raptusa, ale zapewniam, że tak nie jest. Kiedy mnie coś zaintryguje, muszę to zbadać… Jeżeli ma pani wyłączność na Bergerona, to czy nie myślała pani o utworzeniu filii na wyspach?
– Na Bahama?
– I jeszcze bardziej na południe. Może nawet na Karaibach.
– Monsieur, już z samym Saint-Honoré często mamy za dużo kłopotów! Jak to mówią: na zaniedbanej farmie ziemia leży odłogiem.
– Nie trzeba będzie o nią dbać, a przynajmniej nie w ten sposób, który pani ma na myśli. Chodzi o coś dla ludzi z klasą – jedna koncesja tu, druga tam, miejscowe prawo własności z przywilejowanymi odsetkami. Wystarczy jeden lub dwa butiki, które oczywiście będą się ostrożnie rozrastać.
– To wymaga znacznego kapitału, Monsieur Briggs.
– Na początek tylko opłaty za wynajęcie lokalu. Może to pani nazwać wpisowym. Opłaty są wysokie, ale nie zniechęcające. W przypadku lepszych hoteli i klubów zazwyczaj głównie zależy to od stopnia znajomości z dyrekcją.
– A pan ich zna?
– Doskonale. Jak już powiedziałem, na razie badam możliwości, ale ten pomysł ma chyba pewne zalety. Pani znak firmowy zyskałby na wytworności. „Les Classiques”, Paryż, Wielka Bahama… może Caneel Bay. – Bourne dopił brandy. – Ale pani prawdopodobnie ma mnie za szalonego. Proszę to traktować jak zwykłą rozmowę… Chociaż z drugiej strony, zarobiłem już parę dolarów podejmując bez namysłu ryzykowne decyzje.
– Ryzykowne? – Jacqueline Lavier ponownie musnęła włosy.
– Nie odrzucam tego rodzaju pomysłów, madame. Zazwyczaj je popieram.
– Tak. Rozumiem. Jak pan powiedział, pomysł ma pewne zalety.
– Tak sądzę. Oczywiście chciałbym zobaczyć, jakiego rodzaju kontrakt ma pani z Bergeronem.
– Mogę go panu pokazać, monsieur.
– Mam lepszy pomysł – powiedział Jason. – Jeżeli jest pani wolna, to może pomówilibyśmy o tym przy kilku drinkach i kolacji. W Paryżu jestem jeszcze tylko przez jedną noc.
– I woli pan towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet – dodała Jacqueline Lavier. Maskę jej twarzy znów przeciął uśmiech; biały lód pękał pod porozumiewawczym spojrzeniem.
– D’accord, madame.
– Nie powinno być z tym problemu – powiedziała, sięgając po telefon.
Telefon, Carlos.
Złamię ją. Zabiję, jeżeli będzie trzeba. Dowiem się prawdy.
Marie szła przez tłum w stronę budek telefonicznych przy rue Vaugirard. Wynajęła pokój w „Meurice” i zostawiła w recepcji neseser. Potem siedziała sama w pokoju dokładnie przez dwadzieścia dwie minuty, aż do chwili, kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać. Siedziała na krześle, wpatrując się w pustą ścianę. Myślała o Jasonie, o szaleństwie ostatnich ośmiu dni, które wpędziły ją w niewiarygodny obłęd. Jason. Troskliwy, przerażający, niepojęty Jason Bourne. Człowiek, w którym było tyle gwałtowności, a równocześnie tak zadziwiająco wiele współczucia. A przy tym wydawał się tak zatrważająco oswojony ze światem, o którym nie mieli pojęcia zwykli obywatele. Skąd się pojawił ten jej ukochany? Kto nauczył go przekradania się przez zaułki Paryża, Marsylii, Zurychu… a może nawet Wschodu? Czym był dla niego Daleki Wschód? Skąd znał języki? Jakie języki? A może język?
Tao.
Cze-sah.
Jam Quan.
Inny świat, o którym nic nie wiedziała. Ale znała Jasona Bourne’a, a przynajmniej człowieka, którego tak nazywano. Mimo oporów kurczowo trzymała się uczciwości, którą w nim wyczuwała. Och, Boże, jakże ona go kochała!
Iljicz Ramirez Sanchez. Carlos. Kim on był dla Jasona Bourne’a?
„Przestań!” – krzyczała do siebie, siedząc samotnie w pokoju. A potem zachowała się w taki sam sposób, jaki często widziała u Jasona – zerwała się z krzesła, tak jakby nagły ruch mógł rozproszyć mgłę lub pozwolić się przez nią przebić.
Kanada. Musi zadzwonić do Kanady i dowiedzieć się, dlaczego śmierć Petera, zamordowanie Petera, utrzymano w takiej tajemnicy, w tak brudny sposób! To nie miało sensu; wszystko w niej buntowało się przeciw temu. Bo Peter także był uczciwym człowiekiem, a zabił go człowiek, który takim nie jest. Albo dowie się dlaczego, albo sama ujawni sprawę tej śmierci, tego morderstwa. Wykrzyczy przed światem, że ona wie i zażąda: „Zróbcie Coś!”
Wyszła więc z „Meurice”, pojechała taksówką na rue Vaugirard i zamówiła rozmowę z Ottawą. Czekała teraz na zewnątrz budki. Gniew w niej wzbierał, w palcach gniotła nie zapalonego papierosa. Nie zdążyła go rozkruszyć, kiedy zadzwonił telefon.
Otworzyła przeszklone drzwi i weszła do środka.
– To ty, Alan?
– Tak – padła zwięzła odpowiedź.
– Alan, co u diabła się dzieje? Peter został zamordowany, a w gazetach nie pisnęli o tym ani słówkiem. W radiu i telewizji też! Wygląda na to, że nawet ambasada nie wie! Tak jakby nikogo to nie obchodziło! Co wy ludzie robicie?!
– To, co nam każą. I ty też tak zrobisz.
– Co? Przecież to Peter! Był twoim przyjacielem! Posłuchaj mnie Alan…
– Nie! – przerwał jej brutalnie. – To ty posłuchaj. Wyjedź z Paryża. Zaraz! Przyleć tu najbliższym bezpośrednim rejsem. Gdybyś miała z tym jakieś problemy, ambasada się tym zajmie, ale musisz rozmawiać wyłącznie z ambasadorem, rozumiesz?
– Nie! – krzyknęła Marie St. Jacques. – Nie rozumiem! Zabili Petera i nikogo to nie obchodzi! Wszystko, co masz do powiedzenia, to jakieś biurokratyczne gówno! Żeby tylko nie dać się wciągnąć, na miłość boską, żeby tylko nigdy nie dać się wciągnąć!
– Trzymaj się od tego z daleka, Marie!
– Daleka od czego? Przecież tego właśnie mi nie mówisz, prawda? No więc lepiej, żebyś…
– Nie mogę! – Alan zniżył głos. – Nie wiem. Powtarzam ci tylko to, co mi polecono przekazać.