Chromosom 6

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chromosom 6, Cook Robin-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chromosom 6
Название: Chromosom 6
Автор: Cook Robin
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 247
Читать онлайн

Chromosom 6 читать книгу онлайн

Chromosom 6 - читать бесплатно онлайн , автор Cook Robin

Z kostnicy znikaja zw?oki Carla Franconiego, znanej postaci ?wiata przest?pczego. Kilka dni p??niej trafiaj? one, mocno okaleczone, na st?? autopsyjny Jacka Stapletona. Poszukiwania odpowiedzi na nasuwajace si? pytania prowadz? a? do Gwinei R?wnikowej…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 101 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Przynajmniej jestem konsekwentny – odparł Jack.

Bingham jęknął.

– A ponadto impertynencki. Jak widzę, tak naprawdę niewiele się zmieniłeś.

– Nieco lepiej gram w kosza.

Jack usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Odwrócił się i zobaczył wchodzącego do pokoju Calvina. Założył ręce na piersi i stanął z boku niczym strażnik w haremie.

– Nie mogę z nim dojść do ładu – Bingham poskarżył się Calvinowi, jakby Jacka nie było już w pokoju. – Wydaje mi się, że gwarantowałeś jego poprawę.

– Bo tak było aż do tego zdarzenia. – Calvin spojrzał na winowajcę. – A najbardziej mnie wkurza to, że doskonale wiesz, iż wiadomości od nas wychodzą okresowo albo przez doktora Binghama, albo przez komórkę do spraw kontaktów z środkami masowego przekazu! Wy, gaduły z patologii, nie macie prawa rozpowiadać nikomu o niczym. Prawda jest taka, że nasza praca bywa czasami wyjątkowo upolityczniana, a w związku z ostatnimi kłopotami nie potrzebujemy jeszcze złej prasy.

– Czas dla drużyny przeciwnej – wtrącił Jack. – Coś tu nie jest w porządku. Nie jestem pewny, czy rozmawiamy tym samym językiem.

– Możesz to powtórzyć jeszcze raz – zapewnił go Bingham.

– Miałem na myśli to, że nie rozmawiamy na ten sam temat. Kiedy tu wszedłem, sądziłem, że zostałem postawiony na dywaniku, bo naciągnąłem portiera i wziąłem od niego klucz do pańskiego biura, szperałem tutaj i znalazłem zdjęcie Franconiego.

– Do diabła, nie! – krzyknął Bingham. Wyciągnął palec wskazujący w stronę nosa Jacka. – Jesteś tu, bo przekazałeś informację o odnalezieniu w kostnicy zwłok Franconiego po tym, jak zostały stąd wykradzione. Myślisz, że pomożesz w ten sposób swojej karierze?

– Chwileczkę – zaprotestował Jack. – Po pierwsze nie bardzo dbam o robienie jakiejś tam kariery. Po drugie nie jestem odpowiedzialny za przedostanie się tej historii do mediów.

– Nie jesteś? – zapytał Bingham.

– Z pewnością nie chcesz zasugerować, że odpowiedzialna jest Laurie Montgomery? – dodał Calvin.

– W żadnym razie. Ale to również nie byłem ja. Prawdę powiedziawszy, nawet nie myślę o tym jak o jakiejś historii do opowiadania.

– Media jednak mają inne odczucia, podobnie zresztą i burmistrz – zauważył Bingham. – Dwukrotnie dzisiaj dzwonił do mnie i pytał co za cyrki sobie tu urządzamy. Sprawa Franconiego stawia nas w wyjątkowo złym świetle w oczach całego miasta, szczególnie jeśli wiadomości o tym, co się tu dzieje, zaskakują nawet nas samych.

– Nocne wędrówki zwłok Franconiego z kostnicy i do kostnicy nie są tu najważniejsze. Naprawdę chodzi o prawdopodobną transplantację wątroby, o której nikt nic nie wie, której nie można potwierdzić testami na DNA i którą ktoś bardzo chce ukryć.

Bingham spojrzał na Calvina, ale ten tylko uniósł ręce w geście poddania się.

– Pierwsze słyszę o tym wszystkim – przyznał się.

Jack szybko streścił wyniki swojej autopsji i opowiedział o kłopotach Teda Lyncha z analizą DNA.

– To wariactwo – powiedział Bingham. Zdjął okulary i przetarł zmęczone oczy. – To również brzmi niedobrze, zważywszy, że chciałem całą sprawę Franconiego zatuszować. Jeżeli w tej teorii o rzekomej i potajemnej transplantacji jest coś prawdziwego, to nie uda mi się.

– Dzisiaj będę wiedział więcej. Prosiłem Barta Arnolda o kontakt ze wszystkimi centrami transplantacji w kraju, John DeVries zajmuje się oznaczeniem ciał odpornościowych, Maureen O'Conner z histologii bada próbki, a Ted bada sześć chromosomów za pomocą polimarkerów, co ostatecznie potwierdzi prawdę, jakakolwiek by była. Jeszcze dzisiejszego popołudnia będziemy wiedzieli na sto procent, czy przeszczep miał miejsce, a jeśli tak, zapewne dowiemy się również gdzie.

Bingham pochylił się nad biurkiem w stronę Jacka.

– I jest pan pewny, że nie przekazał żadnych informacji do mediów?

– Słowo harcerza – odpowiedział Jack, podnosząc palce jak do przysięgi.

– W porządku, przepraszam – powiedział Bingham. – Ale, Stapleton, trzymaj to wszystko dla siebie. I nie drażnij nikogo pod słońcem, żebym nie zaczął odbierać telefonów z narzekaniami na twoje zachowanie. Z wyjątkowym talentem potrafisz zaleźć człowiekowi za skórę. Na koniec obiecaj, że nic nie przedostanie się do mediów, zanim trafi do mnie. Zrozumiałeś?

– Jasne jak słońce – odparł Jack.

Jackowi rzadko udawało się znaleźć odpowiednią wymówkę i dosiąść roweru w ciągu dnia, z tym większą więc przyjemnością pedałował teraz w górę Pierwszą Avenue, aby odwiedzić doktora Levitza. Co prawda słońce nie świeciło, ale temperatura oscylowała wokół dziesięciu stopni, co zwiastowało nadchodzącą wiosnę. Dla Jacka wiosna była najlepszą porą roku w Nowym Jorku.

Po bezpiecznym przymocowaniu roweru do znaku zakazu parkowania, Jack wszedł do prywatnej przychodni doktora Levitza. Najpierw zadzwonił, aby się upewnić, czy doktor jest u siebie, ale nie umówił się na spotkanie. Czuł, że zaskoczenie będzie bardziej owocne. Jeżeli Franconi miał przeszczep, było coś tajemniczego wokół całej historii.

– Pańskie nazwisko? – zapytała siwowłosa recepcjonistka. Wyglądała na prawdziwą matronę.

Jack błysnął swoją odznaką lekarza Zakładu Medycyny Sądowej. Jej lśniąca powierzchnia i oficjalny wygląd wprawiały większość ludzi w zakłopotanie, gdyż sądzili, że to odznaka policyjna. W takich razach Jack nie starał się wyjaśniać różnicy. Odznaka jeszcze nigdy go nie zawiodła.

– Muszę się widzieć z panem doktorem – oznajmił Jack, chowając do kieszeni odznakę. – Im szybciej, tym lepiej.

Kiedy recepcjonistka odzyskała głos, zapytała Jacka jeszcze raz o nazwisko. Przedstawił się, lecz nie chcąc zdradzić profesji, pominął "doktor" przy nazwisku.

Kobieta bez zwłoki odsunęła krzesło, wstała i zniknęła w głębi korytarza.

Jack przyjrzał się pomieszczeniu. Było duże i elegancko urządzone. Nie wyglądało jak zwykła poczekalnia, jaką Jack miał w swoim gabinecie, kiedy był jeszcze samodzielnie praktykującym okulistą. Było to jeszcze, zanim musiał się przekwalifikować z powodu inwazji wielkich kompani medycznych. Jack myślał o tym jak o poprzednim wcieleniu, i w pewnym sensie tak było. W poczekalni siedziało pięciu dobrze ubranych ludzi. Nie przerywając przeglądania magazynów, wszyscy skrycie obserwowali Jacka. Kiedy głośno przewracali strony, Jack wyczuwał wyraźnie atmosferę irytacji, jakby wiedzieli, że zburzy harmonogram i zmusi ich do dłuższego czekania na wizytę. Pozostało mu mieć nadzieję, że żaden z pacjentów nie był kryminalistą, który w owej niedogodności znalazłby wystarczający powód do zemsty.

Recepcjonistka wróciła i z pełnym zakłopotania wyrazem twarzy usłużnie zaprowadziła Jacka do prywatnego biura doktora Levitza. Gdy tylko wszedł do środka, zamknęła za nim drzwi.

Doktora Levitza nie było w pokoju. Jack usiadł na jednym z dwóch krzeseł stojących przed biurkiem i rozejrzał się wokół siebie. Na ścianach wisiały typowe w takich miejscach dyplomy i świadectwa, zdjęcia rodzinne, a na biurku leżał stos nie czytanych czasopism medycznych. Wszystko to zdawało się Jackowi znajome, wywołało w nim dziwny dreszcz. Z obecnego, wygodnego punktu widzenia zastanawiał się jak mógł tak długo tkwić w podobnie ograniczonym świecie.

Doktor Daniel Levitz wszedł do gabinetu przez drugie drzwi. Ubrany był w biały fartuch, w kieszeni miał pełno długopisów, z szyi zwisał mu stetoskop. W porównaniu z muskularnym, szerokim w ramionach, liczącym ponad metr osiemdziesiąt wzrostu Jackiem, doktor Levitz wydawał się człowiekiem małym, prawie kruchym.

Jack natychmiast zauważył nerwowy tik mężczyzny, lekkie wykręcanie głowy z równoczesnym podrzucaniem jej. Jednak Levitz nie zdradził się niczym, że sytuacja w jakikolwiek sposób go niepokoi. Mocno uścisnął dłoń Jacka i prawie zniknął za ogromnym biurkiem.

– Jestem bardzo zajęty – stwierdził. – Ale dla policji oczywiście zawsze mam czas.

– Nie jestem z policji – oświadczył Jack. – Jestem doktor Stapleton z Biura Głównego Inspektora Zakładu Medycyny Sądowej dla Miasta Nowy Jork.

Doktorowi Levitzowi drgnęła głowa i nerwowo poruszył rzadkimi wąsami. Z trudem przełknął ślinę.

– Och – powiedział.

– Chciałbym krótko porozmawiać z panem o jednym z pańskich pacjentów.

– Sprawy moich pacjentów są poufne.

– Rzecz jasna – uśmiechnął się Jack. – Tak się sprawy mają, dopóki pacjent nie umrze i nie trafi do Zakładu Medycyny Sądowej. Widzi pan, chcę zapytać o pana Carla Franconiego.

Jack dostrzegł kilka kolejnych nerwowych tików i pomyślał, że to wielkie szczęście, iż jego rozmówca jest internistą, a nie neurochirurgiem.

– Mimo wszystko respektuję prywatność moich pacjentów.

– Z etycznego punktu widzenia mogę zrozumieć pańskie podejście, jednak muszę panu przypomnieć, że my, lekarze z Biura Głównego Inspektora Zakładu Medycyny Sądowej dla Miasta Nowy Jork, mamy prawo wezwać do stawienia się przed sądem pod groźbą kary. Więc dlaczego nie mielibyśmy porozmawiać? Kto wie, może w ten sposób uda nam się wyjaśnić pewne sprawy.

– Co chciałby pan wiedzieć? – zapytał.

– Z karty chorobowej pana Franconiego wyciągniętej ze szpitala dowiedziałem się, że cierpiał on od dawna na kłopoty związane z wątrobą, które doprowadziły do marskości.

Doktor Levitz skinął potakująco. Przy tym kilka razy zadrżało wyraźnie jego prawe ramię. Jack poczekał, aż te mimowolne drgania miną.

– Przechodząc wprost do rzeczy, podstawowe pytanie brzmi, czy pan Franconi przeszedł operację transplantacji wątroby, czy nie.

W pierwszej chwili doktor Levitz nic nie powiedział. Jedynie nerwowo podrygiwał. Jack postanowił poczekać, aż lekarz się uspokoi.

– Nic mi nie wiadomo o transplantacji wątroby – odpowiedział w końcu zapytany.

– Kiedy widział się pan z nim po raz ostatni?

Doktor Levitz podniósł słuchawkę i poprosił jedną z asystentek o przyniesienie karty Carla Franconiego.

– To nie potrwa długo – zapewnił Jacka.

– W jednej z opinii sprzed trzech lat, znalazłem ją wśród szpitalnych dokumentów, napisał pan, że transplantacja będzie nieodzowna. Przypomina pan sobie?

– Nie bardzo. Ale poważnie martwiłem się pogarszającym się stanem jego zdrowia oraz tym, że nie udało mu się przestać pić.

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 101 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название