-->

Jeden falszywy ruch

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Jeden falszywy ruch, Coben Harlan-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Jeden falszywy ruch
Название: Jeden falszywy ruch
Автор: Coben Harlan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 252
Читать онлайн

Jeden falszywy ruch читать книгу онлайн

Jeden falszywy ruch - читать бесплатно онлайн , автор Coben Harlan

Myron Bolitar podejmuje si? ochrony czarnosk?rej gwiazdy ?e?skiej koszyk?wki, Brendy, n?kanej telefonicznymi pogr??kami. Jest inteligentna, pi?kna, ma poczucie humoru, lecz brak jej agenta. Czy k?opoty Brendy maj? zwi?zek z tajemniczym znikni?ciem jej matki przed dwudziestoma laty oraz z niewyja?nion? ?mierci? ?ony aktualnego kandydata na gubernatora, milionera Arthura Bradforda? Co sta?o si? z ojcem Brendy, kt?ry jakby rozp?yn?? si? w powietrzu, po wybraniu z konta wszystkich pieni?dzy? Wspierany przez niezawodnego przyjaciela, Wina, Myron musi stawi? czo?a miejscowej mafii, oraz dotrze? do sedna mrocznej tajemnicy, za kt?r? jedni s? gotowi umrze?, a inni zabi?…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 59 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Bradford zrozumiał, do czego pije, i uśmiechnął się.

– Włącznie ze mną – rzekł.

Myron uniósł dłonie i wzruszył ramionami.

– Mam wybór? – spytał. – Klientka ma pierwszeństwo. Ale… – zawiesił głos – oczywiście nie będzie to konieczne, jeżeli Brendy nie aresztują.

– Aha. – Bradford znów się uśmiechnął, usiadł prosto i uniósł ręce tak, jakby chciał go powstrzymać. – To mi wystarczy. Zajmę się tym. – Sprawdził godzinę. – Muszę się ubrać. Kampania czeka.

Wstali. Bradford wyciągnął rękę. Myron uścisnął ją. Nie oczekiwał po nim szczerości, ale obaj się czegoś dowiedzieli. Trudno powiedzieć, kto z nich więcej zyskał. Pierwszą zasadą negocjacji jest nie być świnią. Jeżeli będziesz tylko brał, twoja pazerność obróci się przeciwko tobie.

– Do widzenia – powiedział Bradford, wciąż ściskając mu rękę. – Liczę, że będziesz informował mnie na bieżąco o postępach śledztwa.

Rozłączyli dłonie. Myron wpatrzył się w niego. Nie chciał zadać tego pytania, ale nie mógł się powstrzymać.

– Znasz mojego ojca?

Bradford przekrzywił głowę i uśmiechnął się.

– Tak ci powiedział?

– Nie. Wspomniał o tym twój przyjaciel Sam.

– Sam pracuje dla mnie od dawna.

– Nie pytałem o niego. Pytałem o mojego ojca.

Mattius otworzył drzwi. Bradford wskazał je ręką.

– Dlaczego sam go o to nie spytasz, Myron? To pomoże wyjaśnić sytuację.

23

Kiedy kamerdyner Mattius odprowadzał go korytarzem, w pustej jak tykwa głowie Myrona kołatało uparcie jedno pytanie:

„Ojciec?”.

Przeszukał pamięć. Czy w domu padło kiedyś nazwisko Bradforda, czy w jakiejś rozmowie o polityce ojciec nie wspomniał o tym najbardziej znanym mieszkańcu Livingston? Nie przypominał sobie.

Skąd więc Bradford go znał?

W holu zastał wielkiego Maria i chudego Sama. Mario deptał posadzkę z taką pasją, jakby go wkurzała, a rękami i dłońmi gestykulował oszczędnie jak komik Jerry Lewis. Gdyby był bohaterem komiksu, z uszu buchałby mu dym.

Chudy Sam palił marlboro, oparty o poręcz schodów jak Sinatra czekający na Deana Martina. Miał w sobie tyle luzu, ile Win. Wprawdzie Myron też czasem używał przemocy i był w tym dobry, ale towarzyszyły temu skoki adrenaliny, mrowienie w nogach, a po walce zimne poty. Była to oczywiście normalna reakcja. Tylko bardzo nieliczni potrafili zachować spokój, zimną krew i patrzeć na wybuch własnej agresji jak na film puszczony w zwolnionym tempie.

Wielki Mario ruszył na Myrona jak burza. Z pięściami przy bokach i twarzą tak zniekształconą, jakby przyciskał ją do szklanych drzwi.

– Już nie żyjesz, palancie! Słyszysz! Nie żyjesz! Wyciągnę cię na powietrze i…

Myron znów uderzył kolanem. I ponownie trafił. Cymbał Mario padł na zimny marmur i zaczął się rzucać jak zdychająca ryba.

– Przyjacielska rada dnia – rzekł Myron. – Warto zainwestować w najajnik, choć nie nadaje się na kieliszek do jaj.

Opierający się wciąż o poręcz Sam zaciągnął się papierosem i wypuścił nosem dym.

– Jest nowy – wyjaśnił.

Myron skinął głową.

– Czasem ma się chęć nastraszyć durniów. Durnie pękają przed osiłkami. – Sam znowu się zaciągnął. – Ale nie myśl sobie, że jak trafiłeś na frajera, to możesz szurać.

Myron spojrzał na posadzkę. Już miał zażartować, ale powstrzymał się i pokręcił głową. Szurnąć w jaja?

A ileż to roboty.

Win czekał przy taurusie. Lekko zgięty w pasie, ćwiczył uderzenia golfowe. Oczywiście bez kija i piłeczki. Któż nie pamięta, jak przy dźwiękach głośnego rocka skakał po łóżku i udawał, że gra na gitarze? Golfiści robią to samo. Kiedy w duszy zagra im zew natury, wkraczają na wyimaginowane pole startowe i machają wyimaginowanymi kijami. Zazwyczaj „drewniakami”. Choć kiedy pragną uderzyć pewniej, wyjmują z wyimaginowanych worków wyimaginowane „żelaza”. Golfiści, tak jak nastolatkowie z wyobrażonymi gitarami, też lubią przeglądać się w lustrach. Win na przykład często przeglądał się w witrynach sklepów. Przystawał na chodniku, upewniał się, czy dobrze chwycił „kij”, sprawdzał prawidłowość zamachu, prężył nadgarstki i tak dalej.

– Win?

– Chwileczkę.

Win przekręcił boczne lusterko po stronie pasażera, żeby lepiej się widzieć. Coś w nim dostrzegł, znieruchomiał w pół zamachu, zmarszczył brwi.

– Pamiętaj: przedmioty w lustrze mogą wydawać się mniejsze – przypomniał mu Myron.

Win nie zareagował. Ustawił się ponownie nad, hm, piłką, wybrał „klinek” do wybicia jej z piachu i spróbował krótkiego wyimaginowanego podbicia. Sądząc po jego minie, hm, piłka wylądowała na „łączce” i dotoczyła się na trzy stopy od dołka. Win uśmiechnął się i uniósł rękę, by pozdrowić, hm, rozentuzjazmowany tłum.

Golfiści.

– Jak dotarłeś tu tak szybko? – spytał Myron.

– Batkopterem.

Firma maklerska Lock-Horne dysponowała śmigłowcem i lądowiskiem na dachu wieżowca. Win zapewne przyleciał nim na pobliskie lotnisko i przybiegł.

– Wszystko słyszałeś?

Win skinął głową.

– Co o tym myślisz?

– Szkoda fatygi.

– Jasne, powinienem strzelić mu w kolano.

– Zgadza się. Ale w tym przypadku mam na myśli całą tę sprawę.

– To znaczy?

– Arthur Bradford być może ma rację. Tracisz z oczu nagrodę.

– Jaką nagrodę?

Win uśmiechnął się.

– No właśnie.

– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.

Myron otworzył drzwiczki i wsunęli się na fotele. Sztuczna skóra rozgrzała się od słońca. Klimatyzator pluł ciepłem.

– Czasem braliśmy na siebie dodatkowe obowiązki – rzekł Win. – Ale z reguły jednak z jakiegoś powodu. W jakimś celu. Wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć.

– A w tym przypadku jest inaczej?

– Tak.

– No, to podam ci trzy cele. Po pierwsze, chcę znaleźć Anitę Slaughter. Po drugie, chcę znaleźć mordercę Horace’a Slaughtera. Po trzecie, chcę ochronić Brendę.

– Ochronić przed czym?

– Jeszcze nie wiem.

– Aha. I sądzisz, upewniam się, czy dobrze zrozumiałem, że najskuteczniej ochronisz ją, podpadając policji, najpotężniejszej rodzinie w stanie i znanym gangsterom?

– Nic na to nie poradzę.

– No cóż, oczywiście masz rację. Musimy jednak uwzględnić dwa pozostałe cele. – Win opuścił osłonę przeciwsłoneczną i sprawdził w lusterku fryzurę. Nie odstawał mu ani jeden blond włos. Mimo to ją poprawił, marszcząc brwi. Podniósł osłonę. – Zacznijmy od odszukania Anity Slaughter, zgoda?

Myron skinął głową, choć przeczuwał, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.

– Znalezienie matki Brendy jest kluczem do tej sprawy, tak?

– Tak.

– A więc, jeszcze raz upewniam się, czy wszystko dobrze zrozumiałem, zrażasz do siebie policjantów, najpotężniejszą rodzinę w stanie i znanych gangsterów, żeby znaleźć kobietę, która uciekła dwadzieścia lat temu?

– Tak.

– A dlaczego jej szukasz?

– Z powodu Brendy. Chce wiedzieć, gdzie jest jej matka. Ma prawo…

– No, nie! – przerwał mu Win.

– No, nie?

– Kim jesteś? Amerykańskim Związkiem Swobód Obywatelskich? Jakie znowu prawo? Chyba kaduka. Naprawdę wierzysz, że ktoś przetrzymuje Anitę Slaughter wbrew jej woli?

– Nie.

– W takim razie co, z łaski swojej, chcesz osiągnąć? Gdyby Anita Slaughter pragnęła pojednać się z córką, to by o to zabiegała. Najwyraźniej zdecydowała inaczej. Wiemy, że uciekła dwadzieścia lat temu. Wiemy, że bardzo się starała, żeby nikt jej nie znalazł. Nie wiemy tylko dlaczego. A ty nie chcesz uszanować jej decyzji.

Myron nie odpowiedział.

– W normalnych okolicznościach poszukiwania byłyby niebezpieczne – ciągnął Win. – Na szczęście sprawę ułatwia nam autentyczne poczucie zagrożenia naszych przeciwników. W sumie ogromnie ryzykujemy z bardzo błahego powodu.

Myron potrząsnął głową, ale dostrzegł w jego słowach logikę. Sam się nad tym zastanawiał. Znowu szedł po linie, tym razem nad rozsrożonym piekłem, ciągnąc za sobą innych, w tym Francine Neagly. Po co i dlaczego? Win miał rację. Sprowokował potężnych ludzi. A jeśli wypłaszając Anitę z kryjówki, mimowiednie pomagał tym, którzy chcieli ją skrzywdzić, gdyż na otwartej przestrzeni łatwiej mogli ją namierzyć? Musiał działać bardzo ostrożnie. Jeden fałszywy ruch i ba-bach!

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 59 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название