Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 282
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– I na podstawie tajemniczego konta z czterema milionami dolarów. Proszę o nim nie zapominać.

– Jakżebym mogła? Uchodzę za geniusza od spraw finansowych. Nie wiem, czy ucieszy się pan, kiedy pozna rzeczywisty powód, dla którego założono panu to konto, ale przynajmniej jest ono zaopatrzone w klauzulę nadającą wszystkiemu w miarę normalny charakter. Zgodnie z nią każdy upoważniony dyrektor korporacji Tread coś tam może mieć w nie wgląd, a przypuszczalnie nawet naruszyć jego zawartość. Płatni mordercy nie miewają takich kont.

– Co z tego, że nazwa korporacji figuruje w klauzuli, skoro nie znalazłem jej w żadnej książce telefonicznej?

– W książce telefonicznej? Ależ pan naiwny… Wracajmy jednak do przerwanego wątku. To jak, mam dzwonić na policję czy nie?

– Zna pani moją odpowiedź. Wolałbym nie, ale nie mogę pani powstrzymać.

Opuściła pistolet.

– W porządku, nie zadzwonię. Z tego samego powodu, dla którego pan wolałby, żebym nie dzwoniła. Oboje nie wierzymy, że jest pan tym, za kogo tamci pana uważają.

– Więc w co pani wierzy?

– Nie wiem, nie jestem pewna. Wiem tylko to, że siedem godzin temu leżało na mnie wstrętne bydlę; czułam na sobie jego usta, ręce, i byłam przekonana, że za chwilę zginę, i że przyszedł mi na ratunek człowiek, który zamiast uciekać, wrócił po mnie, narażając własne życie. Chyba po prostu wierzę w tego człowieka.

– A jeśli się pani myli?

– Jeśli się mylę, to znaczy, że popełniam wielki błąd.

– Dziękuję. Gdzie są moje pieniądze?

– Na biurku. W portfelu, obok paszportu. Wsunęłam tam również kartkę z nazwiskiem lekarza i opłacony rachunek za pokój.

– Mogłaby mi je pani podać? To są franki szwajcarskie.

– Wiem. – Wręczyła mu portfel. – Konsjerż dostał trzysta za pokój i dwieście za nazwisko lekarza. Honorarium lekarza wyniosło czterysta pięćdziesiąt, dodałam mu sto pięćdziesiąt za zachowanie dyskrecji. W sumie wydałam tysiąc sto franków.

– Nie musi się pani wyliczać.

– Ale chcę. Co pan zamierza?

– Dać pani pieniądze na powrót do Kanady.

– Chodziło mi o to, co pan później zamierza.

– Zobaczę, jak się będę czuł. Myślę, że za odpowiednią zapłatą konsjerż kupi mi jakieś ubranie. Dam sobie radę.

Wyjął z portfela plik banknotów o wysokich nominałach i wręczył je kobiecie.

– Ależ to ponad pięćdziesiąt tysięcy franków.

– Wiele pani wycierpiała.

Spojrzała na pieniądze, a potem na pistolet, który wciąż trzymała w lewej ręce.

– Nie wezmę ich – oświadczyła, kładąc broń na stoliku nocnym.

– Jak to?

Odwróciła się w stronę fotela; siadając popatrzyła na mężczyznę.

– Chcę panu pomóc.

– Ale pani nie…

– Proszę – przerwała mu -…proszę mnie o nic teraz nie pytać, i przez chwilę nic do mnie nie mówić.

CZĘŚĆ II

10

Nie wiedzieli, kiedy się nawiązała, ani prawdę rzekłszy, czy w ogóle. A jeśli tak, to do jakiego stopnia będą się starali tę więź utrzymać lub pogłębić. Przestało dochodzić między nimi do spięć, znikły konflikty, problemy. Nastąpiło porozumienie wyrażające się w słowach, w spojrzeniach i – nie mniej od nich ważnych – częstych wybuchach serdecznego śmiechu.

Ich wzajemne stosunki były jednak tak sterylne, jakby przebywali w szpitalu, a nie w małym wiejskim pensjonacie, gdzie wynajmowali pokój. W ciągu dnia Marie zajmowała się takimi przyziemnymi sprawami, jak kupowanie ubrań, map, gazet, i dostarczanie posiłków. Od razu na samym początku wybrała się do odległego o szesnaście kilometrów miasteczka o nazwie Reinach; tam porzuciła skradziony samochód i wróciła do Lenzburg taksówką. Bourne zaś, kiedy zostawał sam, poświęcał czas na odpoczynek i gimnastykę. Coś z zapomnianej przeszłości mówiło mu, że szybki powrót do zdrowia zależy od jednego i drugiego, więc do obu rzeczy przykładał się z żelazną dyscypliną. Już kiedyś to robił… jeszcze przed Port Noir.

Kiedy byli razem, na ogół rozmawiali; z początku szło im to opornie, toczyli szermierkę słowna jak dwoje obcych ludzi, którzy zetknęli się na skutek okoliczności i jeszcze nie całkiem wrócili do równowagi po przeżytym szoku. Starali się zachowywać normalnie, choć o normalności nie mogło być mowy, i dopiero kiedy zaakceptowali nienormalność sytuacji, ich kontakt stał się łatwiejszy. Prawie wszystko, o czym mówili, siłą rzeczy obracało się wokół niedawnych wydarzeń. Tematy neutralne zaś pojawiały się tylko wtedy, gdy wyczerpani roztrząsaniem tego, przez co przeszli, na moment milkli; cisza, jaka zapadała, stanowiła odskocznię do nowych słów i innych myśli.

Właśnie podczas jednej z takich przerw Jason dowiedział się kilku ważnych faktów o kobiecie, której zawdzięczał życie. Pewnego dnia zaprotestował, że ona wie o nim tyle samo co on, a on o niej zupełnie nic. Skąd pochodzi? Jak to się stało, że taka atrakcyjna kobieta o kasztanowych włosach, i cerze świeżej jakby całe życie spędziła na farmie, została doktorem ekonomii?

– Bo znudziła się jej farma.

– Serio? Naprawdę mieszkałaś na wsi?

– Tak, na małym ranczo, to znaczy małym w porównaniu z tymi wielkimi posiadłościami, jakie widuje się w Albercie. W czasach młodości mojego ojca, kiedy Kanadyjczyk francuskiego pochodzenia wyruszał na zachód, żeby kupić ziemię, ograniczały go pewne niepisane prawa. Jedno z nich brzmiało: nie staraj się być lepszy od tych, co stoją w hierarchii wyżej od ciebie. Ojciec często mawiał, że gdyby miał na nazwisko St. James zamiast St. Jacques, byłby dziś znacznie bogatszym człowiekiem.

– Był ranczerem?

Marie roześmiała się.

– Został nim. Z księgowego przekwalifikował się na ranczera pod wpływem latania na bombowcach. W czasie wojny służył w Królewskim Lotnictwie Kanadyjskim. Podejrzewam, że praca księgowego wydała mu się tak nudna w porównaniu z lataniem w przestworzach, że nie umiał do niej wrócić.

– Taka decyzja wymagała wiele odwagi.

– Bardzo wiele. Zanim dorobił się rancza, sprzedawał cudze bydło na ziemi, która też nie należała do niego. Francuz z krwi i kości, mawiali o nim ludzie.

– Chybaby mi się spodobał.

– Jestem tego pewna.

Marie mieszkała w Calgary z rodzicami i dwoma braćmi, dopóki nie skończyła, osiemnastu lat, po czym dostała się na McGill University w Montrealu i rozpoczęła nowe życie, o jakim nigdy nie śniła. Przeciętna uczennica, która wolała konne przejażdżki po rozległych polach niż nudny ład w prowadzonej przez zakonnice szkole z internatem w Albercie, nagle odkryła przyjemność płynącą z wysiłku umysłowego.

– To przyszło samo z siebie. Zawsze traktowałam książki z wrogością i nagle znalazłam się wśród ludzi, którzy byli nimi pochłonięci i cudownie się tym bawili. Toczyły się nieustanne dyskusje, dniami, nocami, w salach wykładowych, na seminariach, przy zatłoczonych stolikach nad kuflami piwa. To chyba te dyskusje zmieniły moje nastawienie. Rozumiesz, prawda?

– Rozumiem, choć sam nic takiego nie pamiętam. Żadnych studiów czy znajomych, ale te wspomnienia gdzieś we mnie muszą tkwić. – Uśmiechnął się. – Dyskusje nad kuflami piwa… dość wyrazisty obraz.

Odpowiedziała mu uśmiechem i ciągnęła dalej.

– Przyznam ci się, że byłam całkiem niezła w te klocki. Taka silna, krzepka dziewucha z Calgary, która całe życie usiłowała dorównać dwóm starszym braciom… nic dziwnego, że potrafiłam wypić więcej niż połowa facetów na uniwersytecie.

– Mieli do ciebie pretensje?

– Zazdrościli mi.

Przed Marie St. Jacques stanął otworem zupełnie nowy świat i do starego już nigdy nie wróciła. Poza wypadami do Calgary w czasie przerw semestralnych, dłuższe pobyty w domu stawały się coraz rzadsze. Krąg znajomych w Montrealu powiększał się, a letnie miesiące wypełniała jej praca na terenie uniwersytetu lub poza nim. Z początku pociągała ją historia, później zrozumiała, iż historię kształtują siły ekonomiczne – żeby państwo było potężne, musi mieć czym płacić – więc postanowiła poznać teorie ekonomii. Pochłonęły ją bez reszty.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название