Platne Przed Gonitwa
Platne Przed Gonitwa читать книгу онлайн
Bert Checkov was a Fleet Street racing correspondent with a talent for tipping non-starters. But the advice he gave to James Tyrone a few minutes before he fell to his death, was of a completely different nature. James investigates, and soon finds his own life, and that of his wife, at risk.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jesteś w moim guście – powiedziała.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się odsuwając się ode mnie. Tego dnia miała na sobie jasnokremową sukienkę, która kontrastowała wspaniale z jej złotokawową karnacją. Właściwie Gail nie była ciemniejsza niż wielu mieszkańców południa Europy albo mocno opalona Angielka i tylko jej twarz zdradzała, że jest Mulatką. Ładna twarz o regularnych rysach, rzucająca się w oczy dzięki pewności siebie. Domyślałem się, że Gail pogodziła się ze sobą znacznie wcześniej i gruntowniej niż jej rówieśniczki. O mało co z tym nie przesadziła.
Na niskim stoliku leżał egzemplarz „Famy” rozłożony na stronicy sportowej. Wszystkie tytuły wymyślali kierownicy redakcji albo ich zastępcy, a Jan Łukasz spłodził nagłówek cudo. Na całej szerokości strony, u góry, wielkimi, tłustymi literami było napisane: „NA RAZIE NIE stawiajcie na Tomcia Palucha”. Poniżej zamieścił bez żadnych skreśleń wszystkie akapity, jakie napisałem. Niekoniecznie dlatego, że każde słowo uważał za godne publikacji, lecz najprawdopodobniej z tego powodu, że w tym tygodniu wydrukowano niewiele reklam. Jak wszystkie gazety, tak i „Fama” utrzymywała się głównie z ogłoszeń. Jeżeli ktoś chciał kupić miejsce w gazecie z przeznaczeniem na reklamę, to mu je sprzedawano i nieśmiertelna proza felietonistów szła precz. Niejedno wypieszczone zdanie przepadło mi w ostatniej chwili z powodu nadejścia mowy-trawy o zaletach syropu na kaszel TaJdowaki, lub szamponu kolory żującego Nijaki. Przyjemnie więc było widzieć nietknięty artykuł.
Spojrzałem na Gail. Przyglądała mi się.
– Czytujesz wiadomości sportowe? – spytałem. Potrząsnęła głową przecząco.
– To z ciekawości – odparła. – Chciałam zobaczyć, co piszesz. Ten artykuł… budzi niepokój.
– Tak miało być.
– Sprawia takie wrażenie, jakbyś wiedział znacznie więcej, niż mówisz, i że są to praktyki godne potępienia, wręcz przestępstwa.
– Jak to miło usłyszeć, że moje zamierzenia zostały zrealizowane – powiedziałem.
– I co się zwykle dzieje, kiedy tak piszesz?
– Masz na myśli odzew? Z tym bywa różnie, od gromów ciskanych przez władze wyścigowe, żebym nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy, do obelżywych listów od maniaków.
– Czy sprawiedliwości staje się zadość?
– Bardzo rzadko.
– Prawdziwy Zorro z ciebie – zakpiła.
– Nie. W ten sposób sprzedajemy więcej egzemplarzy. A ja wtedy występuję o podwyżkę.
Roześmiała się, odrzucając głowę w tył; linia jej naprężonej szyi zbiegała chowając się pod sukienkę. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej ramienia, ogarnięty nagłą chęcią przerwania rozmowy.
Natychmiast z uśmiechem skinęła głową i powiedziała:
– Nie na dywanie. Na górze jest wygodniej. Sypialnię miała umeblowaną ładnie, z tym że widać było w tym rękę ciotki. Szafy w ścianach, zachęcająco wygodny fotel, półki na książki, zaścielający całą podłogę bladoniebieski dywan i łóżko.
Posłuszny jej naleganiom położyłem się pierwszy. A potem, jak poprzednio, rozebrała się na moich oczach. To jej zwyczajne, beznamiętne, nieskrępowane obnażanie się podniecało tak gwałtownie, jak żaden chyba płatny striptiz. Kiedy skończyła, stała przez chwilę nieruchomo przy oknie – jasnobrązowa naga dziewczyna w ukośnych promieniach listopadowego słońca.
– Zaciągnąć zasłony? – spytała.
– Jak wolisz.
Sięgając w górę, żeby je zasunąć, pobudziła mi krew do jeszcze szybszego pulsowania, a potem w południowym zmierzchu przyszła do mnie do łóżka.
O trzeciej odwiozła mnie na stację, ale kiedy my dojeżdżaliśmy, pociąg akurat ruszał. Przez jakiś czas rozmawialiśmy w samochodzie czekając na następny.
– Codziennie wracasz do domu na noc? – spytałem
– Często nie wracam. Dwie inne nauczycielki wynajmują do spółki mieszkanie, więc ze dwa razy w tygodniu nocuję u nich na kanapie, po przyjęciu albo teatrze.
– Ale nie chcesz mieszkać na stałe w Londynie?
– Wydaje ci się dziwne, że mieszkam z Harrym i Sarą? Prawdę mówiąc, to z powodu pieniędzy. Harry nie pozwala sobie płacić za mieszkanie. Mówi, że chce, żebym tu została. Zawsze miał szeroki gest. Gdybym musiała w Londynie za wszystko płacić sama, poziom, na którym teraz żyję, spadłby na łeb, na szyję.
– Pragnienie wygody jest silniejsze od potrzeby niezależności – skomentowałem bez złośliwości.
Potrząsnęła głową.
– Mam jedno i drugie – odparła i po namyśle spytała:
– Mieszkasz z żoną? Nie żyjecie w separacji ani nic takiego?
– Nie, nie żyjemy oddzielnie.
– Myśli, że gdzie teraz jesteś?
– Myśli, że przeprowadzam wywiad do artykułu dla „Lakmusa”.
Roześmiała się.
– Niezły drań z ciebie – powiedziała.
Trafiła w sedno. W duchu przyznałem jej rację.
– Czy wie, że masz… mmm… zainteresowania uboczne? Nakryła cię kiedyś?
Pragnąłem z całego serca, żeby zmieniła temat. Jednakże sporo jej byłem winien, a przynajmniej kilka wyjaśnień, i mógłbym przysiąc, że będę mówił prawdę, tylko prawdę, ale na pewno nie całą prawdę.
– Ona o niczym nie wie – odparłem.
– Zmartwiłaby się?
– Pewno tak.
– Ale jeżeli ona nie chce… z tobą spać… to czemu jej nie rzucisz?
Nie odpowiedziałem od razu.
– Dzieci nie macie, prawda? – pytała dalej. Zaprzeczyłem, potrząsając głową. – Więc co cię trzyma? Chyba że, naturalnie, jesteś taki jak ja.
– To znaczy?
– Dobrze ci tam, gdzie masz zapewnione dostatnie życie. Gdzie są pieniądze. -
– Aaa…
Zaśmiałem się półgębkiem, co ona opacznie zrozumiała.
– Jak mogłabym ciebie winić, kiedy sama to robię? – spytała z westchnieniem. – A więc masz bogatą żonę…
Pomyślałem, na co skazana byłaby Elżbieta beze mnie – na bezduszność reżimu szpitalnego, na szpitalne jedzenie, na życie bez intymności, bez specjalnych aparatów i telefonu, na gaszenie świateł o dziewiątej i zapalanie o szóstej rano, na kompletne ubezwłasnowolnienie – już na zawsze.
– Rzeczywiście, moja żona jest bogata – powiedziałem wolno.
Kiedy wróciłem do domu, poczułem się rozdarty na dwoje. Wszystko, co znajome, odbierałem nagle jako nierzeczywiste. Połową mojej jaźni przebywałem wciąż w Surrey. Całując Elżbietę myślałem o Gail. Jeszcze w pociągu opadło mnie przygnębienie, z którego nie mogłem się otrząsnąć.
– Jakiś pan chce się z tobą skontaktować – powiedziała Elżbieta. – Dzwonił trzy razy. O ile się mogłam zorientować, był wściekły.
– Kto?
– Niewiele zrozumiałam z tego, co mówił. Zacinał się.
– Skąd miał nasz numer? – spytałem, zirytowany i znudzony. Nie uśmiechały mi się utarczki przez telefon z rozgniewanymi facetami. Co więcej, nasz numer był zastrzeżony po to właśnie, żeby zapewnić Elżbiecie spokój.
– Nie wiem – odparła. – Ale zostawił swój numer, żebyś do niego zadzwonił, nic poza tym sensownego nie powiedział.
Teściowa podała mi notes, w którym zapisała ów numer.
– Victor Roncey – powiedziałem.
– Właśnie – potwierdziła z ulgą Elżbieta. – Chyba tak brzmiało to nazwisko.
Westchnąłem, pragnąc gorąco, żeby wszystkie kłopoty, a zwłaszcza te, które sam sprokurowałem, oddaliły się i zostawiły mnie w spokoju.
– Zadzwonię do niego później – powiedziałem. – W tej chwili muszę się napić.
– Właśnie miałam parzyć herbatę – powiedziała z naganą w głosie teściowa, więc z głuchej wściekłości nalałem sobie dwakroć więcej, niż wypiłbym normalnie. Prawie opróżniłem butelkę.
Co za ponura niedziela.
Nie mogłem usiedzieć na miejscu przeniosłem się do pracowni i zabrałem się do przepisywania na czysto, bez dopisków i skreśleń, artykułu dla „Lakmusa”. Ta mechaniczna czynność złagodziła w końcu moje roztrzęsienie wywołane powrotem do domu z brzemieniem poczucia winy. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby zbyt polubić Gail, a przecież ją lubiłem. Gdybym się w kimś zakochał to by dopiero było piekło. Nie powinienem jej więcej odwiedzać. Postanowiłem ostatecznie, że tak zrobię. Ale ciało zadrżało mi, protestując, dlatego wiedziałem, że jednak ją odwiedzę.