-->

Platne Przed Gonitwa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Platne Przed Gonitwa, Francis Dick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Platne Przed Gonitwa
Название: Platne Przed Gonitwa
Автор: Francis Dick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Platne Przed Gonitwa читать книгу онлайн

Platne Przed Gonitwa - читать бесплатно онлайн , автор Francis Dick

Bert Checkov was a Fleet Street racing correspondent with a talent for tipping non-starters. But the advice he gave to James Tyrone a few minutes before he fell to his death, was of a completely different nature. James investigates, and soon finds his own life, and that of his wife, at risk.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 55 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie – przyznałem.

– Tak myślałem. Takie pytanie na milę pachnie „Famą”.

– Nie wymienię twojego nazwiska.

Tego by brakowało. Pociągnął haust, ale wciąż był daleki od utraty przytomności. – Załóż sobie klapki na oczy i idź w drugą stronę – poradził.

– Przeczytaj mój niedzielny artykuł – odparłem spokojnie.

– Ty – wybuchnął. – Lepiej trzymaj się od tego z daleka.

– A to czemu?

– Zostaw to władzom wyścigowym.

– A co one z tym fantem robią? Co wiedzą?

– Przecież wiesz, że ci nie powiem – wykrzyknął. – Rozmowa z „Famą”?! Straciłbym pracę.

– Mullholland wolał iść do więzienia, niż ujawnić, od kogo miał informacje.

– Nie wszyscy dziennikarze są Mullhollandami.

– Mam taką samą skłonność do zachowywania tajemnic.

– Poszedłbyś siedzieć? spytał poważnie.

– Jeszcze nie byłem w takiej sytuacji. Ale jeżeli moi informatorzy proszą o dyskrecję, to ją zachowuję. W przeciwnym razie, kto by mi cokolwiek powiedział?

Przemyślał to sobie

– Dzieje się coś niedobrego – rzekł wreszcie.

– Właśnie – powiedziałem. – I co na to władze?

– Nie ma dowodów… Posłuchaj, Ty, nie ma nic, do czego można by się przyczepić. Po prostu szereg zbiegów okoliczności.

Takich jak artykuły Berta Checkova? podsunąłem. To go zaskoczyło.

– No dobrze – powiedział. – Rzeczywiście. Słyszałem z dobrego źródła, że mieli zażądać od niego wyjaśnień. Ale ponieważ wypadł przez okno…

– Opowiedz mi o wycofanych koniach – poprosiłem. Spojrzał ponuro na list żony, który cały czas ściskał w ręku. Pociągnął ostro ze szklaneczki i z rezygnacją wzruszył ramionami. Bariery ostrożności upadły.

– Był taki francuski koń Polyxenes, którego zrobili faworytem derby w Epsom Downs. Pamiętasz? Przez całą zeszłą zimę i wiosnę nieprzerwanie płynęły z Francji do kraju wieści, jak świetnie jest zbudowany, że nikt mu nie dorównuje na przebieżkach, że wszystkie trzylatki wyglądają przy nim jak koślawe roczniaki. Co tydzień coś o Polyxenesie.

– Pamiętam – przyznałem. – Derry Clark zachwalał go w „Famie”.

Gibbons skinął głową.

– No i proszę. Do Wielkanocy urósł do roli faworyta derby w stosunku sześć do jednego. Tak? Płacą za niego wszystkie kolejne opłaty startowe. Tak? Potwierdzają jego udział na cztery dni przed gonitwą. Tak? A dwa dni później zostaje wycofany. Dlaczego? Bo upadł na treningu i noga spuchła mu jak balon. Nie można okulałego konia zgłosić na start. Fatalnie – dla tych wszystkich, którzy na niego postawili. Fatalnie – wyrzucili pieniądze w błoto. Trudno. A teraz coś ci powiem, Ty. Nigdy nie uwierzę, że ten Polyxenes był aż taki dobry. No bo co on takiego zwojował? Jako dwulatek wygrał dwie przeciętnie obsadzone gonitwy w St. Cloud. W tym roku przed derby w Epsom Downs ani razu nie startował. W rezultacie nie biegał przez cały sezon. Mówili, że noga jeszcze nie jest zdrowa. A wiesz, co ja myślę? Że nie był dość dobry, żeby wygrać derby, i od samego początku zakładali, że nie pobiegnie.

– Jeżeli był aż tak słaby, to przecież mogli go wystawić w tym biegu. I tak by nie wygrał.

– Poszedłbyś na ich miejscu na takie ryzyko? Derby wygrywały już najbardziej nieprawdopodobne konie, bez żadnych szans na zwycięstwo. Znacznie pewniej nie dopuścić go wcale do startu.

– A więc ktoś zarobił na tym niezłe parę tysięcy – powiedziałem wolno.

– Raczej setek tysięcy.

– Jeżeli wiadomo, co się dzieje, dlaczego władze nie reagują?

– A co mogą zrobić? Mówiłem ci już, że nie ma żadnych dowodów. Polyxenes naprawdę okulał i to na długo. Badało go kilkudziesięciu weterynarzy. Jego trener był trochę podejrzanym typem, ale nie bardziej niż niektórzy nasi. Nic, absolutnie nic nie dało się udowodnić.

– Słyszałeś o jakichś innych przypadkach? – spytałem.

– Mój Boże, Ty, jesteś zachłanny. Właściwie… tak… Kiedy już raz zaczął mówić, niewiele zataił. W ciągu następnej pół godziny wysłuchałem szczegółowych opowieści dotyczących czterech innych długoterminowych faworytów, którzy nie stanęli na starcie w dniu zawodów. W każdą z tych pechowych historii można było łatwo uwierzyć. Ale dobrze wiedziałem, że wszystkie te konie Bert obsypał przesadnymi pochwałami. W końcu wyczerpał temat, odrobinę przestraszony.

– Nie powinienem ci tego wszystkiego mówić – rzekł.

– Nikt się nie dowie.

– Wydobyłbyś informacje z głuchoniemego. Kiwnąłem głową.

– Głuchoniemi zwykle umieją czytać i pisać – powiedziałem.

– A idź do diabła – mruknął. – Albo lepiej nie. – Jestem o cztery szklaneczki lepszy od ciebie, a ty się nie przykładasz.

Machnął butelką z grubsza w moim kierunku, więc podszedłem do niego i wyjąłem mu ją z ręki. Była pusta.

– Muszę wracać do domu – powiedziałem przepraszająco.

– Co tak ci się spieszy? – spytał patrząc na list, który trzymał w ręce. Żona zrobi ci drakę, jak się spóźnisz? Czy może da nogę z jakimś cholernym amerykańskim pułkownikiem?

– Nie – odpowiedziałem ze spokojem. – Nie da nogi. Nagle wytrzeźwiał.

– O cholera, Ty!… Zapomniałem.

Wstał, nic a nic się nie chwiejąc. Rozejrzał się mętnie po wygodnie urządzonym saloniku, w którym brakowało żony. Wyciągnął rękę.

– Ona wróci – zapewniłem go nieporadnie. Potrząsnął głową.

– Wątpię – powiedział z ciężkim westchnieniem. – W każdym razie miło mi, że wpadłeś. Wiesz musiałem z kimś porozmawiać. Jeżeli nawet za dużo wygadałem… lepsze to, niż upić się sam na sam. Będę o tobie myślał, dziś wieczorem.

O tobie… i o twojej żonie.

Utknąłem w korku na Swiss Cottage i przyjechałem do domu osiem po siódmej. Półtorej godziny nadliczbowe Pani Woodward była wniebowzięta.

– Jaka ona kochana, prawda? – powiedziała Elżbieta, kiedy tamta wyszła. – Nie przeszkadza jej, kiedy się spóźniasz. Nigdy się nie skarży, że musi zostać. Jest taka miła i dobra.

– Bardzo – przytaknąłem.

Jak zwykle prawie cały czwartek spędziłem w domu, pisząc niedzielny artykuł. Pani Woodward wyszła zrobić zakupy na cały tydzień i oddać do pralni brudną bieliznę, a przynieść czystą. Wpadła Sue i zaparzyła kawy dla siebie i Elżbiety. Teściowa zadzwoniła uprzedzając, że może nie przyjść w niedzielę, bo zdawało jej się, że złapała katar.

Nikt nie zbliżał się do Elżbiety z katarem. Dla ludzi uzależnionych od aparatu do sztucznego oddychania niewinne przeziębienie prowadziło często do zapalenia płuc, a zapalenie płuc kończyło się zwykle śmiercią.

Gdyby teściowa nie przyszła w niedzielę, nie mógłbym pojechać do Virginia Water. Część przedpołudnia spędziłem niestety bezproduktywnie, starając się przekonać siebie, że lepiej byłoby, gdyby katar się nasilił, i wiedząc, że byłbym wówczas nieszczęśliwy.

Jan Łukasz przebiegł wzrokiem mój artykuł o wycofanych faworytach, mocno zacisnął powieki i odchylił się do tyłu na krześle, z twarzą zwróconą do sufitu. Świadczyło to o krańcowym poruszeniu. Derry sięgnął ręką, capnął maszynopis i przeczytał go wolniej, z wytężonym skupieniem krótkowidza. Kiedy skończył, westchnął głęboko.

Ho, ho – powiedział. – Komuś to się bardzo nie spodoba. Komu? – spytał Jan Łukasz, otwierając oczy. – Temu kto to robi.

Jan Łukasz spojrzał na niego zamyślony. Byle tylko nie miał podstaw, żeby podać nas do sądu.

Zanieś ten artykuł radcom prawnym i powiedz, żeby nie spuścili go z oka.

Derry złożył kopię artykułu i wyszedł, a Jan Łukasz zdobył się na uśmiech.

– Wzorowa robota, że się tak wyrażę – powiedział.

– Dziękuję.

– Skąd o tym wszystkim wiesz?

– Doszły mnie słuchy.

– Daj spokój, Ty.

– Obiecałem, że nie powiem. Ktoś mógłby temu komuś przefasonować twarz, albo coś w tym rodzaju.

– Muszę wiedzieć. Naczelny będzie się pytał. Potrząsnąłem przecząco głową.

– Obiecałem.

– Mogę ci w ogóle nie puścić tego artykułu.

– A fe! – powiedziałem. – Jak nie prośbą, to groźbą?.

Potarł z rozdrażnienia grdykę. Rozejrzałem się po ogromnym, ruchliwym piętrze. Wszystkie działy, podobnie jak nasz sportowy, zbierały i porządkowały ostatecznie teksty do numeru. Większość głównych artykułów trafiała do zecerów w piątki, część nawet w czwartki. Ale wszystko co miało posmak sensacji, trzymano w tajemnicy na górze, aż do chwili, gdy zostaną złożone i odesłane do druku ostatnie wydania sobotnich popołudniówek. Zecerzy lubili zarobić na boku te dziesięć czy ileś tam funtów sprzedając sensacyjną wiadomość dziennikarzom z konkurencyjnych gazet. Jeżeli radcy prawni i naczelny puściliby mój artykuł, w drukarni i tak ujrzano by go za późno, żeby mieć z niego jakiś pożytek. „Fama” trzymała swoje skandalizujące nowiny bardzo blisko przy orderach.

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 55 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название