Platne Przed Gonitwa
Platne Przed Gonitwa читать книгу онлайн
Bert Checkov was a Fleet Street racing correspondent with a talent for tipping non-starters. But the advice he gave to James Tyrone a few minutes before he fell to his death, was of a completely different nature. James investigates, and soon finds his own life, and that of his wife, at risk.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Niedzielę spędziłem samotnie w domu, prawie całą przesypiając. Trochę się krzątałem, robiąc porządki w mieszkaniu i usiłując jednocześnie uporządkować w myślach całe swoje życie. Z niewielkim skutkiem.
W poniedziałek rano pojechałem do kliniki po Elżbietę. Wróciła do domu karetką w towarzystwie dwóch silnych pielęgniarzy, którzy wnieśli na górę ją i pompę. Ułożyli Elżbietę na świeżo przeze mnie posłanym łóżku, sprawdzili, czy pompa działa jak należy, pomogli mi założyć jej spiropancerz, z chęcią napili się kawy, zgodzili się ze mną, że jest wilgotno i zimno – ale tak to już bywa w grudniu – a potem sobie poszli.
Rozpakowałem walizkę Elżbiety, zrobiłem na obiad jajecznicę, nakarmiłem ją kiedy zmęczył jej się przegub, i przymocowałem jeszcze jeden kubek kawy do uchwytu.
Podziękowała mi z uśmiechem. Była wyraźnie zmęczona, lecz przy tym bardzo spokojna. Dokonała się w niej wielka zmiana, ale przez jakiś czas nie mogłem pojąć, na czym to polega. Kiedy w końcu zrozumiałem, co to jest, byłem zaskoczony. Przestała się bać. Z dawna utrwalona, głęboko zakorzeniona niepewność przestała wyzierać jej z oczu.
– Zostaw te naczynia, Ty. Chcę z tobą porozmawiać – powiedziała. Usiadłem w fotelu. Przyglądała się mi. – Boli cię jeszcze… tam, gdzie cię pobił ten człowiek.
– Trochę – przyznałem.
– Tonio powiedział, że obaj zginęli tego wieczoru… próbując znów mnie znaleźć.
– A więc ci powiedział? Skinęła głową.
– Odwiedził mnie wczoraj. Długo rozmawialiśmy. Bardzo, bardzo długo. Wiele mi wyjaśnił…
– Skarbie… – zacząłem.
– Cicho bądź, Ty. Chcę ci powiedzieć… co od niego usłyszałam.
– Nie męcz się.
– Nie męczę się. Już jestem zmęczona, ale inaczej niż zwykle. Czuję się po prostu zwyczajnie zmęczona, a nie… zmęczona ze zmartwienia. To zasługa Tonią. I twoja. Dzięki niemu zrozumiałam to, czego byłam świadkiem w czwartek, że gotów jesteś dać się pobić… prowadzić auto po pijanemu, ryzykując więzieniem… że gotów jesteś zrobić dosłownie wszystko, nie oglądając się na niebezpieczeństwo… żeby tylko mnie ocalić… Po wiedział, że skoro zobaczyłam to na własne oczy, jak mogę wątpić… jak w ogóle mogłam wątpić, czy przy mnie zostaniesz… Tak mi ulżyło… Zupełnie jakby cały świat stał się lżejszy… Wiem, że wciąż mi to powtarzałeś… ale teraz uwierzyłam w to naprawdę, całkowicie.
– Cieszę się – powiedziałem z przekonaniem. – Bardzo się cieszę.
– Rozmawiałam z Toniem o… o tej dziewczynie – dodała.
– Skarbie…
– Nic nie mów – uciszyła mnie. – Powiedziałam mu o szantażu. Rozmawialiśmy bez końca… Był taki wyrozumiały. Powiedział, że każda kobieta na moim miejscu by się przejęła, ale że nie powinnam się specjalnie martwić… Powiedział, że jesteś normalnym, zdrowym mężczyzną i po zastanowieniu powinnam zrozumieć, że miałabym powód do zmartwienia dopiero wtedy, gdybyś nie chciał z nikim spać. – Uśmiechnęła się. – Powiedział, że jeżeli jakoś się z tym pogodzę, oboje będziemy szczęśliwsi, jeśli nie będę ci broniła, żebyś czasem… Powiedział, że przecież zawsze wrócisz do domu.
– Bardzo wiele ci powiedział. Skinęła głową.
– To było takie mądre. Nie byłam dla ciebie sprawiedliwa.
– Elżbieto… – zaprotestowałem.
– Tak. Naprawdę nie byłam. Tak się bałam cię utracić, że nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele od ciebie wymagam. Ale teraz rozumiem, że im więcej zostawię ci swobody, tym łatwiej będzie ci ze mną żyć… i tym bardziej będziesz tego chciał.
– Tak powiedział Tonio?
– Tak.
– Bardzo cię lubi – powiedziałem. Uśmiechnęła się promiennie.
– Powiedział mi to. Poza tym, jeżeli chcesz wiedzieć, to bardzo pochlebnie się o tobie wyrażał.
Ze świeżym poczuciem bezpieczeństwa, które błyszczało w jej oczach, wymieniła kilka z tych pochwał, unosząc kąciki warg do uśmiechu.
– Przesada – powiedziałem skromnie.
Roześmiała się. Ostatkiem tchu, ale szczerze. Była szczęśliwa.
Wstałem i pocałowałem ją w czoło i policzek. Oto dziewczyna, pomyślałem, którą poślubiłem i którą bardzo kocham.
We wtorek rano, kiedy wróciła pani Woodward, wyszedłem z domu, ruszyłem naszym zaułkiem, skręciłem za róg, wszedłem do budki telefonicznej i wykręciłem numer szkoły sztuk pięknych w Victorii.