-->

Na Skrzydlach Orlow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Na Skrzydlach Orlow, Follett Ken-- . Жанр: Политические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Na Skrzydlach Orlow
Название: Na Skrzydlach Orlow
Автор: Follett Ken
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 216
Читать онлайн

Na Skrzydlach Orlow читать книгу онлайн

Na Skrzydlach Orlow - читать бесплатно онлайн , автор Follett Ken

Iran, ostatnie dni szacha. Kilku pracownik?w ameryka?skiego koncernu trafia do wi?zienia w Teheranie. ?adne interwencje nie odnosz? skutku, a wobec chwilowego "bezkr?lewia" nie ma z kim pertraktowa?. Ross Perot, w?a?ciciel koncernu, postanawia na w?asn? r?k? odbi? wi??ni?w – zak?adnik?w. Jego ekipa, z?o?ona z pracownik?w sp??ki i jednego zawodowego komandosa, wkracza do akcji…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 70 71 72 73 74 75 76 77 78 ... 112 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Kilka minut później zadzwonił do Sullivana jeden z urzędników ambasady, któremu udało się dotrzeć do Ibrahima Yazdi, bliskiego współpracownika Chomeiniego. Urzędnik mówił właśnie, że Yazdi może pomóc, kiedy rozmowę przerwano, aby wznowić połączenie z Newsomem.

– Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego – powiedział podsekretarz stanu – prosi o pański pogląd na temat możliwości dokonania zamachu stanu przez armię irańską, która mogłaby przejąć władzę z rąk Bakhtiara, wyraźnie nie panującego nad sytuacją.

Pytanie było tak absurdalne, że Sullivan stracił panowanie nad sobą.

– Niech pan powie Brzezińskiemu, żeby się odpieprzył!

– To niewiele wnoszący komentarz – rzekł Newsom.

– Czy mam to przetłumaczyć na polski?! – wrzasnął Sullivan i rzucił słuchawkę.

* * *

Na dachu „Bukaresztu” grupa negocjacyjna obserwowała, jak pożary rozprzestrzeniają się na przedmieścia. Strzelanina była już znacznie bliżej miejsca, gdzie się znajdowali.

John Howell i Abolhasan wrócili z kolejnego spotkania z Dadgarem.

– No i co? – zapytał Gayden Howella. – Co powiedział ten drań?

– Że ich nie wypuści.

– Łobuz.

Kilka chwil później wszyscy usłyszeli dźwięk jakby przelatującej kuli. Zaraz potem dźwięk się powtórzył. Postanowili zejść na dół.

Weszli do pokoju i patrzyli przez okna. Na ulicy w dole pojawili się chłopcy i młodzi mężczyźni uzbrojeni w karabiny. Najwyraźniej tłum wdarł się do pobliskiego magazynu broni. Działo się to zbyt blisko, aby obserwujący mogli zachować spokój – nadszedł czas, żeby opuścić „Bukareszt” i przenieść się do hotelu Hyatt, jeszcze dalej od centrum miasta.

Wsiedli do dwóch samochodów, po czym skierowali się w stronę autostrady szachinszacha, pędząc z najwyższą szybkością. Ulice pełne były ludzi. Panowała karnawałowa atmosfera. W oknach pojawiały się twarze wykrzykujące: Allah ar akbar! – Bóg jest wielki! Ruch kierował się przeważnie w stronę centrum, tam gdzie toczyły się walki. Taylor przejechał przez trzy blokady drogowe, ale nikt na to nie reagował – wszyscy tańczyli.

Dotarli do Hyatta i zebrali się w salonie apartamentu w końcu korytarza na jedenastym piętrze, przejętym przez Gaydena po Perocie. Dołączyła do nich Cathy, żona Richa Gallaghera, oraz biały pudel Buffy.

Gayden zaopatrzył apartament w alkohol z domów porzuconych przez ewakuowanych pracowników EDS i miał teraz najlepszy bar w Teheranie. Nikt jednak nie czuł specjalnego pragnienia.

– Co robimy teraz? – zapytał Gayden. Nikt nie miał żadnego pomysłu. Gayden uzyskał połączenie telefoniczne z Dallas, gdzie była teraz szósta rano.

Opowiedział Tomowi Walterowi o pożarach, walkach i dzieciakach chodzących po ulicach z karabinami maszynowymi.

– Tyle mam do przekazania – zakończył.

– Niezbyt spokojny dzień, co? – skomentował to Walter swym powolnym zaśpiewem z Alabamy.

Zaczęli się zastanawiać, co zrobią, jeśli linie telefoniczne zostaną przerwane. Gayden powiedział, że spróbuje przekazywać informacje amerykańską linią wojskową. Cathy Gallagher pracowała dla wojska i Gayden był pewien, że uda się to przez nią załatwić.

Keane Taylor poszedł do sypialni i położył się. Myślał o swojej żonie Mary. Przebywała w Pittsburgu, u jego rodziców. Matka i ojciec Taylora byli już po osiemdziesiątce i zdrowie niezbyt im dopisywało. Mary dzwoniła niedawno z wiadomością, że matkę zabrano do szpitala – niedomagała na serce. Mary chciała, żeby Taylor wracał do domu. Potem rozmawiał z ojcem, który powiedział niejasno: – Wiesz, co masz robić. – Była to prawda. Taylor wiedział, że musi tu zostać, ale nie było to łatwe ani dla niego, ani dla Mary.

Drzemał na łóżku Gaydena, gdy zadzwonił telefon. Sięgnął do stolika przy wezgłowiu i podniósł słuchawkę. – Hallo? – odezwał się sennie.

– Czy są tam Paul i Bill? – zapytał zdyszany głos Irańczyka.

– Co takiego? – zdziwił się Taylor. – Czy to ty, Rashid?

– Czy są tam Paul i Bill? – powtórzył Rashid.

– Nie. O co ci chodzi?

– Dobrze, już jadę. Już jadę. Rashid odłożył słuchawkę. Taylor wstał z łóżka i wszedł do salonu.

– Dzwonił Rashid – powiedział do pozostałych. – Pytał, czy nie ma tu Paula i Billa.

– O co mu chodziło? – zdziwił się Gayden. – Skąd telefonował?

– Nic więcej z niego nie wydusiłem. Był podniecony, a wiecie, jak mówi po angielsku, kiedy się rozgorączkuje.

– Nic więcej nie powiedział?

– Mówił tylko: „Już jadę”, a potem odłożył słuchawkę.

– Cholera. – Gayden obrócił się do Howella. – Daj mi telefon. Howell siedział przy telefonie i nic nie mówił. Cały czas utrzymywali połączenie z Dallas.

Po drugiej stronie prowadziła nasłuch telefonistka z EDS, która czekała, aby ktoś się odezwał. – Daj jeszcze raz Toma Waltera – powiedział Gayden.

Kiedy mówił Walterowi o telefonie od Rashida, Taylor zastanawiał się, co to mogło znaczyć. Dlaczego Rashid myślał, że Paul i Bill są w hotelu? Siedzieli przecież w więzieniu. Czyż nie?

Kilka chwil później Rashid wpadł do pokoju, brudny, cuchnący dymem wystrzałów, z wypadającymi z kieszeni magazynkami do G3, trajkocząc jak katarynka, że nikt zrazu nie rozumiał ani słowa. Taylor go uspokoił; w końcu Rashid zdołał wykrztusić:

– Zdobyliśmy więzienie. Paula i Billa tam nie było.

* * *

Paul i Bill stali pod murem więziennym i rozglądali się wokoło.

To, co działo się na ulicy, przypominało Paulowi nowojorską paradę. W budynku po drugiej stronie ulicy wszyscy tkwili w oknach, witając ucieczkę więźniów entuzjazmem. Na rogu sprzedawca uliczny handlował owocami. Nie opodal trwała walka, ale w najbliższej odległości nikt nie strzelał. Potem, jakby dla przypomnienia Paulowi i Billowi, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, przemknął obok samochód pełen rewolucjonistów, ze sterczącymi ze wszystkich okien lufami karabinów.

– Wynośmy się stąd – powiedział Paul.

– Dokąd pójdziemy? Do ambasady amerykańskiej? A może do francuskiej?

– Do Hyatta.

Paul ruszył naprzód, kierując się na północ. Bill trzymał się tuż za nim, z uniesionym kołnierzem palta i pochyloną głową, by ukryć swą bladą amerykańską twarz. Doszli do skrzyżowania. Było opuszczone: żadnych samochodów ani ludzi. Zaczęli przechodzić. Padł strzał.

Obaj schylili się i pobiegli z powrotem. A więc nie będzie to łatwe.

– Jak leci? – zapytał Paul.

– Jeszcze żyję.

Znowu podeszli pod więzienie. Sytuacja wciąż była taka sama. W każdym razie władze nie zorganizowały się jeszcze na tyle, by rozpocząć pościg za uciekającymi.

Paul kierował się ulicami na południe i wschód, mając nadzieję, że zdoła obejść ten rejon aż do miejsca, skąd będzie można ruszyć na północ. Wszędzie widział chłopców, często ledwie trzynasto – czy czternastoletnich, uzbrojonych w broń automatyczną. Na każdym rogu stał chroniony workami z piaskiem bunkier obronny, jakby miasto zostało podzielone na terytoria plemienne. Dalej obaj musieli się przeciskać przez tłum wrzeszczących, śpiewających, niemal ogarniętych histerią ludzi. Paul starannie unikał wzroku otaczających, nie chciał, aby go dostrzeżono czy choćby doń przemówiono – gdyby tłum zorientował się, że są wśród nich dwaj Amerykanie, mogłoby być niedobrze.

Zamieszki przebiegały nieregularnie. Było tak jak w Nowym Jorku, gdzie wystarczy tylko przejść parę kroków i skręcić za róg, aby znaleźć się w dzielnicy o zupełnie odmiennym charakterze. Paul i Bill przeszli około kilometra przez spokojny teren, potem zaś trafili w sam środek walk. Ulicę przegrodzono barykadą z wywróconych samochodów, zza której grupka młodych chłopców ostrzeliwała coś, co wyglądało na wojskowe instalacje. Paul szybko zawrócił, bojąc się jakiejś zabłąkanej kuli.

Za każdym razem, gdy chcieli skierować się na północ, natrafiali na przeszkodę. Znajdowali się teraz dalej od Hyatta, niż gdy byli pod więzieniem. W sumie posuwali się na południe, a walki na południu były zawsze gorsze.

1 ... 70 71 72 73 74 75 76 77 78 ... 112 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название