Na Skrzydlach Orlow
Na Skrzydlach Orlow читать книгу онлайн
Iran, ostatnie dni szacha. Kilku pracownik?w ameryka?skiego koncernu trafia do wi?zienia w Teheranie. ?adne interwencje nie odnosz? skutku, a wobec chwilowego "bezkr?lewia" nie ma z kim pertraktowa?. Ross Perot, w?a?ciciel koncernu, postanawia na w?asn? r?k? odbi? wi??ni?w – zak?adnik?w. Jego ekipa, z?o?ona z pracownik?w sp??ki i jednego zawodowego komandosa, wkracza do akcji…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co to za zmiany?
Farhad zadzwonił po doktora Emamiego.
– Potrzebne mi będą również podpisy jeszcze dwóch dyrektorów banku – dodał. – Mogę je dostać jutro, na zebraniu rady. Muszę też sprawdzić referencje Krajowego Banku Handlowego w Dallas.
– A ile czasu to zajmie?
– Niedługo. Moi asystenci zajmą się tym, póki nie wrócę. Doktor Emami pokazał Howellowi, jakie zaproponował poprawki do sformułowań listu kredytowego. Howell z radością się na nie zgodził, ale poprawiony list musiał i tak wędrować długą drogą z Dallas do Dubaju teletekstem, a z Dubaju do Teheranu przez telefon.
– Niech pan posłucha – rzekł Howell – spróbujmy zrobić to dzisiaj. Może pan teraz sprawdzić referencje banku w Dallas. Znajdziemy tych dwóch dyrektorów, obojętnie gdzie się znajdują, i dostaniemy ich podpisy dziś po południu. Możemy zadzwonić do Dallas, podać im zmiany w sformułowaniach i każemy im natychmiast wysłać potwierdzenie teletekstem. Dubaj może to wam potwierdzić dziś po południu. Możecie wydać poręczenie bankowe…
– Dziś w Dubaju jest święto – oświadczył Farhad.
– No więc dobrze, Dubaj może potwierdzić jutro rano…
– Jutro jest strajk. W banku nie będzie nikogo.
– No to w poniedziałek…
Rozmowę przerwał dźwięk syreny. Przez drzwi wsunęła głowę sekretarka i powiedziała coś w farsi.
– Wprowadzono godzinę policyjną – przetłumaczył Farhad. – Wszyscy musimy opuścić budynek.
Howell i Taylor siedzieli, patrząc na siebie w milczeniu. Dwie minuty później poza nimi nie było w biurze nikogo. Znowu im się nie udało.
Tego wieczoru Simons powiedział do Coburna:
– Jutro.
Coburn pomyślał, że Simons zwariował.
Rankiem w niedzielę 11 lutego zespół negocjujący poszedł jak zwykle do „Bukaresztu”. John Howell i Abolhasan udali się na jedenastą na spotkanie z Dadgarem w siedzibie Ministerstwa Zdrowia. Pozostali – Keane Taylor, Bill Gayden, Bob Young i Rich Gallagher – wyszli na dach, aby popatrzeć, jak płonie miasto.
„Bukareszt” nie był wysokim budynkiem, ale stał na zboczu jednego ze wzgórz wznoszących się na północy Teheranu, toteż z dachu widzieli wszystko jak na dłoni. Na południu i wschodzie, gdzie ponad domki jednorodzinne i slumsy wyrastały nowoczesne wieżowce, biły w pochmurne niebo wielkie kłęby dymu, a wokół palących się domów krążyły niczym ćmy wokół świecy uzbrojone śmigłowce. Jeden z irańskich kierowców zatrudnionych w EDS przyniósł na dach radio tranzystorowe i nastroił je na stację przejętą przez rewolucjonistów. Z pomocą radia i tłumaczenia kierowcy Amerykanie usiłowali zidentyfikować płonące budynki.
Keane Taylor, który zarzucił swe eleganckie garnitury z kamizelkami na rzecz dżinsów i butów kowbojskich, zszedł na dół, aby odebrać telefon. Dzwonił „Motocyklista”.
– Musicie stąd wyjechać – powiedział do Taylora. – Uciekajcie z kraju, jak najszybciej.
– Wiesz, że nie możemy tego zrobić – odparł Taylor. – Nie możemy wyjechać bez Paula i Billa.
– Grozi wam wielkie niebezpieczeństwo.
Taylor słyszał słowa „Motocyklisty” na tle odgłosów silnych walk.
– A gdzie ty w ogóle jesteś, do cholery?
– Niedaleko bazaru – odrzekł „Motocyklista”. – Przygotowuję butelki z benzyną. Dziś rano wezwali helikoptery i właśnie nauczyliśmy się je rozwalać. Spaliliśmy cztery czołgi…
Połączenie zostało przerwane.
„Niesamowite – pomyślał Taylor odkładając słuchawkę. – W środku piekła bitwy „Motocyklista” pomyślał nagle o swych amerykańskich przyjaciołach i zadzwonił, aby ich ostrzec. Irańczycy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać”. Wrócił na dach.
– Popatrz na to – rzekł do niego Bill Gayden. Ów jowialny prezes EDS World również przebrał się w swobodniejszy strój – nikt już nawet nie udawał, że wypełnia swoje obowiązki. Gayden wskazał słup dymu na wschodzie. – Jeśli to nie więzienie Gasr, to coś cholernie blisko niego. Taylor wytężył wzrok. Trudno było coś powiedzieć.
– Zadzwoń do gabinetu Dadgara w Ministerstwie Zdrowia – Gayden polecił Taylorowi. – Howell już powinien tam być. Niech poprosi Dadgara, aby wypuścił Paula i Billa pod nadzór ambasady, dla ich własnego bezpieczeństwa. Jeśli ich nie wydostaniemy, upieką się tam żywcem.
John Howell nie spodziewał się, że Dadgar przyjdzie. Miasto było jednym wielkim polem bitwy, a dochodzenie w sprawie korupcji pod rządami szacha zakrawało teraz na problem czysto akademicki. Dadgar jednak siedział w gabinecie i czekał na Howella. Howell zastanawiał się, co powoduje tym człowiekiem. Poświęcenie? Nienawiść do Amerykanów? Obawa przed nadchodzącymi rządami rewolucjonistów? Nigdy się pewnie tego nie dowie.
Dadgar pytał niedawno Howella o powiązania EDS z Abolfatahem Mahvim i Howell obiecał mu pełne dossier. Wydawało się, że te informacje są potrzebne Dadgarowi do jemu tylko znanych celów, ponieważ kilka dni później upomniał się o owo dossier, mówiąc: „Mogę przesłuchać ludzi tutaj i zdobyć potrzebne mi informacje” – co Howell odebrał jako groźbę aresztowania następnych pracowników EDS.
Howell przygotował dwunastostronicowe dossier po angielsku, z pismem przewodnim w języku farsi. Dadgar przeczytał pismo i przemówił. Abolhasan przetłumaczył: „Pomoc udzielona przez waszą firmę tworzy podstawy pod zmianę mojego nastawienia wobec Chiapparone i Gaylorda. Nasze prawo umożliwia taką wspaniałomyślność wobec tych, którzy dostarczają informacji”.
Była to zwykła farsa. Mogli wszyscy zginąć w ciągu najbliższych paru godzin, a oto Dadgar nadal przemawiał o postanowieniach prawa.
Abolhasan zaczął na głos tłumaczyć dossier na farsi. Howell wiedział, że wybór Mahviego na wspólnika ze strony irańskiej nie było najrozsądniejszym posunięciem EDS: Mahvi wywalczył dla EDS jego pierwszy, niewielki kontrakt, lecz potem dostał się na czarną listę szacha i namącił przy umowie z Ministerstwem
Zdrowia. Jednakże EDS nie miało nic do ukrycia. Zresztą szef Howella, Tom Luce, chcąc uwolnić EDS od wszelkich podejrzeń, przekazał szczegóły powiązań między Mahvim a EDS Amerykańskiej Komisji do Spraw Wymiany Papierów Wartościowych, toteż większość z tego, co zawierało dossier, było już powszechnie znane.
Tłumaczenie Abolhasana przerwał dzwonek telefonu. Dadgar podniósł słuchawkę, następnie wręczył ją Abolhasanowi, który słuchał przez chwilę, po czym rzekł:
– To Keane Taylor.
Po niedługim czasie odłożył słuchawkę.
– Keane był na dachu „Bukaresztu” – powiedział do Howella. – Mówi, że w okolicy więzienia Gasr szaleją pożary. Jeśli tłum zaatakuje więzienie, Paul i Bill mogą doznać obrażeń. Taylor zaproponował, abyśmy poprosili Dadgara o przekazanie ich pod nadzór ambasady amerykańskiej.
– Dobrze – odparł Howell. – Proszę go zapytać.
Czekał, podczas gdy Abolhasan i Dadgar rozmawiali po persku. W końcu Abolhasan powiedział:
– Zgodnie z naszym prawem muszą pozostawać w więzieniu irańskim. On nie może uznać terenu ambasady amerykańskiej za irańskie więzienie.
Sytuacja stawała się coraz bardziej groteskowa – cały kraj się rozpadał, a Dadgar wciąż trzymał się kurczowo swoich przepisów.
– Proszę go zapytać, w jaki sposób zamierza zagwarantować bezpieczeństwo dwóch obywateli amerykańskich, którzy nie zostali oskarżeni o żadne przestępstwo.
Dadgar powiedział tylko:
– Nie martwcie się. Najgorsze, co się może stać, to ewentualne zdobycie więzienia.
– A jeśli tłum zaatakuje Amerykanów?
– Chiapparone będzie pewnie bezpieczny. Może uchodzić za Irańczyka.
– Wspaniale – zadrwił Howell. – A Gaylord? Dadgar wzruszył tylko ramionami.