Przybic Piatki
Przybic Piatki читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Mów im po prostu, że szukałam Freda i że sprawy nieco się skomplikowały.
Matka potrząsnęła żelazkiem.
– Jeśli ten człowiek nie jest jeszcze martwy, to sama go zabiję.
Hm. Mama zdradzała leciutkie objawy stresu.
– Okay – powiedziałam. – Mogę chyba zabrać babkę ze sobą.
Pomyślałam, że to w końcu nie taki zły pomysł. Ten zboczony szejk nie będzie miał ochoty wymachiwać swoim patafianem w obecności starszej pani.
– To naprawdę wstyd, że nie możemy jechać tym eleganckim czarnym wozem – wyznała babka. – Taka limuzyna.
– Nie zamierzam ryzykować – oświadczyłam stanowczo. – Nie chcę, by cokolwiek się stało z czarnym wozem. Niech sobie stoi w garażu.
Zapakowałam babkę do buicka, wyjechałam z garażu i zaparkowałam na ulicy. Potem wprowadziłam ostrożnie lincolna na wolne miejsce i zamknęłam drzwi.
W ciągu trzydziestu pięciu minut zajechałam pod adres, który podał mi Czołg. Była to dzielnica luksusowych domów na dużych posesjach. Prowadziły do nich podjazdy za zamkniętymi bramami, dziedzińce porastały stare drzewa i krzewy rozmieszczone fachowo przez architektów zieleni. Wcisnęłam guzik dzwonka i podałam nazwisko. Brama się otworzyła i podjechałam pod dom.
– Ładna okolica – zauważyła babka. – Ale nie ma tu czego szukać w Halloween. Tutaj Halloween to klęska.
Powiedziałam babce, żeby się nie ruszała z miejsca, i podeszłam do drzwi.
Po chwili na progu stanął Ahmed. Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
– Ty! – zawołał. – Co tu robisz?
– Niespodzianka – wyjaśniłam. – Jestem twoim kierowcą.
Spojrzał na samochód.
– A to co takiego?
– To buick.
– W środku siedzi starsza pani.
– To moja babka.
– Zapomnij o robocie. Nie jadę z tobą. Jesteś niekompetentna.
Objęłam go ramieniem i przyciągnęłam do siebie.
– Miałam ostatnio kilka trudnych dni – zwierzyłam się konfidencjonalnym tonem. – I moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Byłabym więc wdzięczna, gdybyś wsiadł bez większych ceregieli do wozu. Bo jak nie, to cię zastrzelę.
– Nie zastrzelisz – powiedział.
– Przekonaj się.
Za Ahmedem stał jakiś mężczyzna. Trzymał dwie walizki i wyglądał niepewnie.
– Wsadź je do bagażnika – poleciłam. Z głębi domu wynurzyła się jakaś kobieta.
– Kto to jest? – spytałam małego.
– Moja ciotka.
– Pomachaj jej, uśmiechnij się i wsiadaj do samochodu.
Westchnął i pomachał. Ja też pomachałam. Wszyscy machali. A potem odjechałam.
– Wzięłybyśmy czarny wóz – poinformowała Ahmeda babka – tylko Stephanie miała ostatnio pecha z samochodami.
Zagłębił się w siedzenie, zdegustowany.
– Bez jaj.
– Ale nie musi się pan martwić – pocieszyła go babka. – Wóz stał cały czas w garażu, więc nikt nie mógł podłożyć w nim bomby. I, odpukać, nie wyleciał jeszcze w powietrze.
Wjechałam na drogę numer l i skierowałam się w stronę Brunswick, gdzie zjechałam na płatną autostradę. Ruszyłam na północ szybkim jak strzała buickiem, zadowolona, że mój pasażer jest wciąż ubrany i że babka zasnęła z otwartymi ustami. Zwisała bezwładnie w swoich pasach.
– Dziwi mnie, że wciąż pracujesz w tej firmie – odezwał się Ahmed. – Gdybym był twoim szefem, już dawno bym cię wywalił.
Zignorowałam go i włączyłam radio.
Nachylił się ku mnie.
– A może trudno znaleźć kogoś do takiej niewyszukanej roboty?
Zerknęłam na jego odbicie w lusterku wstecznym.
– Dam ci pięć dolarów, jak mi pokażesz piersi – powiedział.
Wzniosłam zniecierpliwiona oczy ku górze i pogłośni-łam radio.
Znów opadł na siedzenie.
– Tu jest nudno! – wrzasnął na mnie. – I nie znoszę takiej muzyki.
– Chce ci się pić?
– Tak.
– Stanąć?
– Tak!
– No to masz pecha.
Do gniazdka zapalniczki miałam podłączoną komórkę i usłyszałam ze zdziwieniem, że ćwierka po swojemu. To był Briggs.
– Gdzie jesteś? – spytał. – To twoja komórka, tak?
– Tak. Jestem na autostradzie, przy drodze numer dziesięć.
– Nie bajerujesz? To wspaniale! Posłuchaj tylko. Całą noc próbowałem się włamać do komputera Shempsky'ego i wiesz, czego się dowiedziałem? Zarezerwował miejsce w samolocie. Ma wystartować z Newark za półtorej godziny. Leci Deltą do Miami.
– Jesteś równy gość.
– Hej, nigdy nie skreślaj niewyrośniętego człowieka.
– Zadzwoń na policję. Najpierw do Morellego – poprosiłam i podałam mu numer Joego. – Jeśli go nie złapiesz, zadzwoń na posterunek. Połączą się, z kim trzeba, w Newark. A ja będę wypatrywać Shempsky'ego na drodze.
– Nie mogę powiedzieć policji, że włamałem się do banku!
– To wyjaśnij im, że otrzymałam informację i poprosiłam cię, żebyś ją przekazał.
Piętnaście minut później zwolniłam, żeby zapłacić przy zjeździe z autostrady. Babka była już całkowicie przytomna i szukała wzrokiem jasnobrązowego taurusa, Ahmed zaś siedział w milczeniu ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
– To on! – zawołała nagle babka. – Jest przed nami. Popatrz tylko na ten jasnobrązowy samochód po lewej stronie, na samym końcu.
Zapłaciłam i zerknęłam we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, to mógł być wóz Shempsky'ego, ale już czwarty raz w ciągu ostatnich pięciu minut babka była święcie przekonana, że to właśnie on. Na autostradzie roiło się od jasnobrązowych taurusów.
Wcisnęłam pedał gazu i zbliżyłam się z wyciem silnika do podejrzanego samochodu, chcąc przyjrzeć się z bliska. Był to taurus, kolor włosów kierowcy też się zgadzał, ale widziałam jedynie tył jego głowy.
– Musisz podjechać z boku – doradzała babka.
– Jeśli to zrobię, rozpozna mnie – zauważyłam. Babka wyjęła z torebki magnum kaliber 0.44.
– Pochylicie się, a ja przestrzelę mu opony.
– Nie! – krzyknęłam. – Żadnego strzelania. Spróbuj tylko do czegoś strzelić, a powiem o wszystkim mamie. Nie wiemy nawet, czy to Allen Shempsky.
– Kto to jest Allen Shempsky? – zainteresował się Ahmed. – Co się dzieje?
Jechałam tuż za podejrzanym. Byłoby bezpieczniej zachować rozsądny dystans, ale bałam się, że go zgubię w tym tłoku.
– Mój ojciec wynajął cię do ochrony mojej osoby, a nie po to, żebyś ścigała jakichś ludzi – oświadczył Ahmed.
Babka pochyliła się do przodu, nie spuszczając oka z taurusa.
– Podejrzewamy, że ten facet zabił Freda.
– Kto to jest Fred?
– Mój wuj – wyjaśniłam. – Był ożeniony z Mabel.
– Ach, więc chcecie pomścić zbrodnię w rodzinie. Dobra rzecz.
Nie ma to jak odrobina zemsty, kiedy trzeba zakopać przepaść kulturową.
Taurus skręcił w stronę lotniska i kierowca, włączając się do ruchu, spojrzał w lusterko wsteczne, a potem odwrócił się na siedzeniu i rzucił w moją stronę szybkie, pełne zaskoczenia spojrzenie. To był Shempsky. Zostałam zdemaskowana. Niewielu ludzi w Jersey jeździ błękitno-białym buickiem rocznik 53. Zastanawiał się pewnie w tej chwili, jak go, u diabła, znalazłam.
– Widzi nas – zauważyłam.
– Walnij go – doradził Ahmed. – Uszkodź mu wóz. A wtedy wyskoczymy i obezwładnimy zbrodniczego psa.
– Tak – ucieszyła się babka. – Wjedź mu naszą dziecinką prosto w tyłek.
Teoretycznie pomysł był niezły. Obawiałam się jednak, że w praktyce doprowadzi do karambolu dwudziestu trzech aut, nie mówiąc już o nagłówkach prasowych w rodzaju BOMBOWA ŁOWCZYNI NAGRÓD POWODUJE KATASTROFĘ.
Shempsky skręcił mi gwałtownie przed nosem, zjeżdżając ze swego pasa ruchu. Wyprzedził dwa wozy i znów ostro skręcił. Zbliżał się już do lotniska i był wyraźnie zdenerwowany. Za wszelką cenę chciał mnie zgubić. Ponownie wykonał gwałtowny manewr i otarł się bokiem o niebieską furgonetkę. Za bardzo odbił i uderzył w tył jakiegoś dżipa. Wszyscy jadący z tyłu zatrzymali się. Mój wóz był czwarty z kolei, w żaden więc sposób nie mogłam podjechać bliżej.
Shempsky został unieruchomiony, prawy przedni błotnik wbił mu się w koło. Zobaczyłam, że otwiera drzwi. Zamierzał zwiać. Wyskoczyłam z wozu i rzuciłam się biegiem w jego stronę. Ahmed był tuż za mną. A za nim babka.