Przybic Piatki
Przybic Piatki читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dzięki za podwiezienie – powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego sylwetki. Próbowałam odgadnąć, w jakim jest nastroju.
– Dasz sobie radę? Wygląda tak… niebezpiecznie.
– To te jego włosy.
– Nie tylko.
Włosy, oczy, usta, ciało, broń przy biodrze…
– Zadzwonię jutro – obiecałam. – Nie martw się. Nie jest taki groźny, na jakiego wygląda.
No dobra, zdarza mi się czasem zełgać, ale zawsze w szlachetnym celu. Nie było sensu narażać Mary Lou na noc pełną stresów.
Posłała mu ostatnie spojrzenie i czym prędzej zwiała z parkingu. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie.
– Gdzie bmw? – spytał Komandos. Wyjęłam z torby tablice rejestracyjne wraz z kawałkiem deski rozdzielczej i wręczyłam mu.
– Miałam pewien problem…
Brwi powędrowały mu w górę, a w kącikach ust zaczął drgać uśmieszek.
– Tylko tyle zostało z wozu? Skinęłam głową i przełknęłam ślinę.
– Skradziono go. Uśmiechał się coraz szerzej.
– I złodzieje zostawili tablicę i numer rejestracyjny? Miło z ich strony.
Wcale nie uważałam, że to miło. Uważałam, że to wszawo. Właściwie uważałam, że całe moje życie jest wszawe. Bomba, Ramirez, wuj Fred – i gdy już sądziłam, że coś uda mi się osiągnąć i kogoś złapać, ukradli mi samochód. Cały wszawy świat odwracał się ode mnie z niechęcią.
– Życie jest wredne – oświadczyłam. Z oka wytrysnęła mi łza i spłynęła po policzku. Cholera.
Komandos przyglądał mi się przez chwilę, potem odwrócił się i rzucił tablice rejestracyjne na tylne siedzenie mercedesa.
– To był tylko samochód, dziecinko. Nic ważnego.
– Nie chodzi tylko o samochód. Chodzi o wszystko. -Wymknęła mi się kolejna łza. – Mam tyle problemów.
Był bardzo blisko. Czułam ciepło jego ciała. I widziałam w mroku szeroko otwarte ciemne oczy.
– Dam ci jeszcze jeden powód do zmartwienia -oświadczył. I pocałował mnie – jego dłoń na moim karku, usta na moich ustach, z początku delikatnie, potem poważnie i zdecydowanie. Przyciągnął mnie bliżej i znowu pocałował, a ja poczułam falę pożądania, gorącą, płynną i groźną.
– O rany – wyszeptałam.
– Tak – potwierdził. – Pomyśl o tym.
– Myślę, że… to zły pomysł.
– Oczywiście, że zły – przytaknął. – Gdyby było inaczej, już dawno wylądowałbym w twoim łóżku. – Wyjął z kieszeni kurtki notes. – Mam dla ciebie robotę na jutro. Młody szejk wraca do domu i trzeba go odwieźć na lotnisko.
– Nic z tego! Niedoczekanie, żebym znów miała wozić tego gówniarza.
– Spójrz na to z innej strony, Steph. Zasłużył sobie na to.
Komandos miał rację.
– Okay. I tak nie mam nic innego do roboty – powiedziałam.
– Instrukcje na kartce. Czołg przyprowadzi ci samochód.
Po czym zniknął.
O mój Boże – jęknęłam. – Co ja zrobiłam? Pobiegłam do holu i wcisnęłam guzik od windy, wciąż gadając do siebie:
– On mnie pocałował i ja go pocałowałam. Co mi przyszło do głowy? – Zrobiłam zniecierpliwioną minę. -Przyszło mi do głowy… TAK!
Drzwi windy rozsunęły się i z jej wnętrza wyszedł prosto na mnie Ramirez.
– Witaj, Stephanie – powiedział. – Czempion czekał na ciebie.
Wrzasnęłam i odskoczyłam, ale ponieważ głowę miałam zajętą Komandosem, a nie Ramirezem, działałam nie dość szybko. Ramirez chwycił mnie garścią za włosy i szarpnął w stronę wyjścia.
– Już czas – oznajmił. – Zaraz się przekonasz, co to znaczy być z prawdziwym mężczyzną. A potem, jak już Czempion z tobą skończy, będziesz gotowa na spotkanie z Bogiem.
Potknęłam się i upadłam na jedno kolano, a on mnie ciągnął dalej. Dłoń trzymałam w torebce, ale nie mogłam znaleźć rewolweru ani paralizatora. Za dużo drobiazgów. Zamachnęłam się torbą i walnęłam go z całej siły w twarz. Zatrzymał się, ale nie upadł.
– To nie było miłe, Stephanie – powiedział. – Zapłacisz za to. Zostaniesz ukarana, zanim pójdziesz do Boga.
Zaparłam się obcasami w miejscu i wrzasnęłam, najgłośniej jak umiałam.
Na parterze otworzyły się drzwi dwóch mieszkań.
– Co się tu dzieje? – spytała pani Sanders. Pani Keene też wyjrzała na korytarz.
– Właśnie, co to za hałasy?
– Wezwijcie policję! – krzyknęłam. – Pomocy! Wezwijcie policję!
– Nie martw się, kochanie! – zawołała pani Keene. -Mam broń.
Wypaliła dwa razy i rozwaliła lampę pod sufitem.
– Trafiłam go? – spytała. – Czy strzelić jeszcze raz? Pani Keene miała kataraktę i nosiła szkła tak grube, jak dno butelki od piwa.
Ramirez rzucił się do drzwi już po pierwszym strzale.
– Chybiła pani, ale w porządku. Nieźle się wystraszył.
– Mamy wezwać policję?
– Zajmę się tym – powiedziałam. – Dzięki.
Wszyscy uważali mnie za wielką zawodową łowczynię nagród, ruszyłam więc spokojnie w stronę schodów, a potem wchodziłam na górę, stopień po stopniu, nakazując sobie zachowanie zimnej krwi. Dojdź do swojego mieszkania, myślałam. Zamknij drzwi, wezwij policję. Powinnam znaleźć broń i pobiec za Ramirezem na parking. Ale prawda była taka, że się bałam. I szczerze mówiąc, nie strzelałam za dobrze. Lepiej zostawić to policji.
Nim dotarłam do drzwi, miałam już klucz w ręku. Wzięłam głęboki oddech i trafiłam w zamek za pierwszym razem. W mieszkaniu było ciemno i cicho. Briggs nie kładł się tak wcześnie. Pewnie gdzieś wyszedł. Rex biegał w swoim kółku. Na sekretarce paliła się czerwona lampka. Dwie wiadomości. Podejrzewałam, że jedna jest od Komandosa, jeszcze z popołudnia. Zapaliłam światło, postawiłam torbę na szafce kuchennej i włączyłam taśmę.
Pierwsza wiadomość była od Komandosa, tak jak przypuszczałam. Prosił o kontakt na pager.
Druga była od Morellego.
To ważne, muszę z tobą pomówić – powiedział.
Zadzwoniłam na jego numer domowy.
– No, dalej – ponaglałam. – Podnieś słuchawkę.
Ponieważ nie doczekałam się odpowiedzi, próbowałam dalej. Telefon w samochodzie. Też nic. Komórka. Ruszyłam z aparatem do sypialni, ale zdołałam dotrzeć tylko do drzwi.
Na moim łóżku siedział Allen Shempsky. Okno za jego plecami było stłuczone. Wiedziałam, jak dostał się do środka. W ręku trzymał broń. I wyglądał okropnie.
– Odłóż słuchawkę – rozkazał. – Bo cię zabiję.
ROZDZIAŁ 15
– Co ty robisz? – spytałam.
– Dobre pytanie. Myślałem, że wiem. Myślałem, że wykombinowałem to jak trzeba. – Pokiwał głową. -A wszystko diabli wzięli.
– Wyglądasz okropnie – zauważyłam. Twarz miał zaczerwienioną, oczy nabiegłe krwią i szkliste, włosy w nieładzie. Był ubrany w garnitur, ale koszula wisiała luźno, a krawat przekrzywił się na bok. Spodnie i marynarka były zmięte. – Piłeś?
– Źle się czuję – odparł.
– Może powinieneś odłożyć broń.
– Nie mogę. Muszę cię zabić. Co ci odbiło? Każdy by wiedział, kiedy sobie odpuścić. Nikt nawet nie lubił Freda.
– Gdzie on jest?
– Ha! Znów dobre pytanie.
Usłyszałam stłumiony hałas. Dochodził z garderoby.
– To karzeł – wyjaśnił Shempsky. – Przestraszył mnie na śmierć. Myślałem, że tu nikogo nie ma. I nagle przybiega ten krasnoludek.
Dopadłam garderoby dwoma skokami. Otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Briggs był zesznurowany jak gęś na Boże Narodzenie, dłonie miał związane na plecach, usta zaklejone taśmą. Poza tym wyglądał okay. Był cholernie wystraszony i kipiał z wściekłości.
– Zamknij go – nakazał Shempsky. – Będzie spokojniejszy. Chyba go zabiję, choć wciąż się waham. To tak jakby zabić jakiegoś smurfa. A muszę ci powiedzieć, że myśl o zabiciu smurfa jest mi naprawdę niemiła. Bardzo lubię smurfy.
Jeśli nikt nigdy do was nie mierzył z broni palnej, nie jesteście w stanie wyobrazić sobie strachu, jaki się wtedy odczuwa. I żalu, że życie trwało tak krótko, że się go w ogóle nie doceniało.
– Wiesz, wcale nie chcesz zabijać smurfa ani mnie -powiedziałam, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
– Pewnie, że chcę. Do diabła, dlaczego nie. – Pociągnął nosem i wytarł go o rękaw marynarki. – Przeziębienie mnie chwyta. Rany, mówię ci, kiedy sprawy przyjmują zły obrót… – Przesunął dłonią po włosach. – To był taki dobry pomysł. Wybrać sobie kilku klientów i zachować ich wyłącznie dla siebie. Czysta sprawa. Tyle że nie wziąłem pod uwagę osobników takich, jak Fred, którzy zawsze muszą mącić. Wszyscy robiliśmy forsę. Nikomu nie działa się krzywda. A potem sprawy przyjęły zły obrót i ludzie zaczęli panikować. Najpierw Lipinski, potem John Curly.