Przybic Piatki
Przybic Piatki читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ruszyłam wzdłuż Nottingham do Greenwood, skręciłam w prawo i przejechałam tory kolejowe. Budownictwo czynszowe w Trenton zawsze przypominało mi obóz jeniecki i pod wieloma względami niczym się od niego nie różniło. Choć muszę przyznać, że widywałam gorsze miejsca. Jak choćby Stark Street. Przypuszczam, że w założeniu miały to być apartamenty z ogrodami, ale w rzeczywistości są to bunkry z cementu i cegły, przycupnięte na ubitej ziemi. Gdybym miała określić okolicę jednym słowem, wybrałabym określenie „ponura".
– To następny budynek – powiedziała Lula. – Mieszkanie numer 4B.
Zaparkowałam za rogiem, przecznicę dalej, żeby Lally nie mógł nas zobaczyć, wysiadłam i zaczęłam studiować jego zdjęcie.
– Dobrze, że włożyłaś kamizelkę – oświadczyła Lula. -Przyda się, jak wyjdzie nam na spotkanie komitet powitalny.
Niebo było szare, podwórza zamiatał wiatr. Na ulicy stało kilka wozów, ale poza tym nic się nie działo. Ani śladu psów i dzieci, nikt nie okupował schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Okolica przypominała miasto-widmo, zaprojektowane przez Hitlera.
Stanęłam z Lula pod drzwiami oznaczonymi numerem 4B i nacisnęłam dzwonek.
Otworzył nam Kenyon Lally. Był mojego wzrostu i szczupłej budowy ciała, nosił obwisłe dżinsy i podkoszulek z materiału termoizolacyjnego. Włosy miał w nieładzie, twarz nieogoloną. I wyglądał jak człowiek, który tłucze przez cały dzień kobiety.
– Chryste – zareagowała Lula na jego widok.
– Nie potrzebujemy tu żadnych pieprzonych harcerek -oświadczył Lally. I zatrzasnął nam drzwi przed nosem.
– Nienawidzę, kiedy ludzie to robią- oświadczyła Lula. Ponownie nacisnęłam dzwonek, ale nikt nie zareagował.
– Hej! – wrzasnęła Lula. – Agentki sądowe. Otwieraj drzwi!
– Pierdolcie się! – odkrzyknął Lally.
– Do cholery z tym draństwem – oświadczyła Lula. Kopnęła z całej siły drzwi, które otworzyły się z hukiem na oścież.
Byłyśmy tak zaskoczone, że stanęłyśmy jak wryte. Żadna z nas się nie spodziewała, że z drzwiami pójdzie tak łatwo.
– Budownictwo państwowe – rzuciła Lula pogardliwie, kiwając głową, po czym zwróciła się do Lally'ego: -Zdziwiony jesteś, co?
– Zapłacicie za to – powiedział Lally. Lula stała z rękami w kieszeniach kurtki.
– A może mnie załatwisz? Może mnie dorwiesz, twardzielu?
Lally zaszarżował na Lulę, która wyciągnęła rękę i dotknęła jego piersi, a wtedy zwalił się na podłogę jak wór piasku.
– Najszybsza broń paraliżująca na Wschodnim Wybrzeżu – wyjaśniła Lula. – Oj, tylko popatrz… Poraziłam niechcący damskiego boksera.
Skułam Lally'ego i sprawdziłam, czy oddycha.
– Niech mnie szlag! – zaklęła. – Jestem taka nieuważna, że chyba jeszcze raz go porażę. – Nachyliła się nad Lallym, wciąż trzymając w ręku paralizator. – Chcesz, żeby podskoczył?
Nie! – zaprotestowałam. – Żadnego podskakiwania!
ROZDZIAŁ 14
Po piętnastu minutach powieki Lally'ego uniosły się, a palce zaczęły drgać, wiedziałam jednak, że może jeszcze trochę potrwać, zanim zdoła zrobić choć kilka kroków.
– Powinieneś częściej chodzić na salę gimnastyczną -doradziła mu Lula. – I odstawić piwo. Jesteś bez formy. Popieściłam cię tylko raz, a spójrz na siebie. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak skapcaniał po małym, niewinnym wstrząsie.
Wręczyłam Luli kluczyki od wozu.
– Podjedź tu, żeby nie musiał daleko chodzić.
– Uważaj, bo mnie więcej nie zobaczysz – ostrzegła Lula.
– Komandos cię znajdzie.
– No tak – przyznała. – Nie byłoby źle. Pięć minut później była z powrotem.
– Nie ma – powiedziała.
– Czego nie ma?
– Samochodu. Samochodu nie ma.
– Co znaczy: nie ma?
– Czego konkretnie nie rozumiesz w zwrocie nie m a? – spytała.
Nie chcesz chyba powiedzieć, że go ukradli?
Owszem. To właśnie chcę powiedzieć. Ukradli go. Serce we mnie zapadło, wykonując szalony skok w dół. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
Jak ktoś mógł zwędzić ten samochód? Nie było w ogóle słychać alarmu.
Musiał się włączyć, jak byłyśmy w mieszkaniu. To daleko, na dodatek wiał wiatr. Tak czy siak, chłopcy wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Choć prawdę mówiąc, jestem zdziwiona. Myślałam, że jak się widzi taki wóz w podobnej okolicy, to od razu wiadomo, że chodzi o di-lera. A grzebanie przy wozie dilera nikomu nie wychodzi na zdrówko. Chyba naprawdę brakowało tym gościom gotówki. Jak tam podeszłam, to akurat laweta znikała za rogiem dwie przecznice dalej. Musieli kręcić się w pobliżu.
– Co mam powiedzieć Komandosowi?
– Przekaż mu najpierw dobrą wiadomość: zostawili tablice. – Lula wręczyła mi dwie tablice rejestracyjne. -No i nie zależało im na numerach. Też je zostawili. Chyba usunęli je za pomocą palnika acetylenowego.
Wcisnęła mi w dłoń mały kawałek spalonej deski rozdzielczej z metalową listewką.
– To wszystko?
– Tak. Leżało przy krawężniku.
Lally wiercił się na podłodze, próbując wstać, ale brakowało mu koordynacji, miał poza tym skute dłonie. Ślinił się, przeklinał pod nosem i bełkotał.
– Piędlona sifka – międlił wyrazy w ustach. – Piędlone gouwno.
Pogrzebałam w torbie, znalazłam komórkę i zadzwoniłam do Yinniego. Wyjaśniłam, że mamy delikwenta, ale wyniknęły małe kłopoty z samochodem, więc czy nie zechciałby przyjechać po mnie, Lulę i Lally'ego.
– Jakie problemy? – chciał koniecznie wiedzieć.
– Nic ważnego. Drobnostka. Nie zawracaj sobie tym głowy.
– Nie przyjadę, dopóki mi nie powiesz. Założę się, że to coś poważnego. Odetchnęłam głośno.
– Ukradli samochód.
– To wszystko?
– Tak.
– Jezu, spodziewałem się czegoś lepszego… że walnął w niego pociąg albo że usiadł na nim słoń.
– Przyjedziesz po nas czy nie?
– Już pędzę. Nie denerwujcie się. Usiadłyśmy, by zaczekać na Yinniego, kiedy odezwała się moja komórka. Wymieniłyśmy z Lula spojrzenia.
– Czekasz na telefon? – spytała. Obu nam przyszło do głowy, że to może być Komandos.
– Odbierz – powiedział Lally. – Chyleme kurstwo.
– To może być Yinnie – zauważyła Lula. – Pewnie spotkał na środku drogi kozła i postanowił zrobić sobie przerwę na numerek.
To był Joe.
– Znaleźliśmy Marka Stempera – poinformował.
– I?
– Nie wygląda najlepiej. Do diabła.
– Jak źle?
– Jak martwy. Strzał w głowę. Ktoś próbował upozorować samobójstwo, ale pomijając kilka innych błędów, wsadził mu broń w prawą rękę. Stemper był mańkutem.
– Drobna pomyłka.
– Tak. To nie zawodowiec.
– Gdzie go załatwiono?
– W opuszczonym budynku, dwie przecznice za RGC. Dozorca go znalazł.
– Zastanawiałeś się kiedykolwiek, dlaczego Harvey Tipp wciąż żyje?
– Chyba nie stanowi zagrożenia – wyjaśnił Morelli. -A może jest powiązany z panem Numer Jeden. Nic właściwie na niego nie mamy, prócz tego, że z logicznego punktu widzenia jest podejrzany.
– Czas chyba, żebyś z nim pogadał.
– Pewnie masz rację. – Morelli umilkł na chwilę. -Jeszcze jedno. Wciąż jeździsz bmw?
– Nie. W każdym razie nie ja. Koniec z tą zabawką.
– A co się z nią stało?
– Skradziono ją. Usłyszałam jego chichot.
– To nie jest śmieszne! – krzyknęłam. – Sądzisz, że powinnam zgłosić to na policję?
– Myślę, że najpierw powinnaś pogadać z Komandosem. Podwieźć cię?
Nie. Yinnie jest już w drodze.
– Do zobaczenia, laleczko.
Rozłączyłam się i powiedziałam Luli o Stemperze.
– Ktoś tu lubi stawiać kropkę nad „i" – skomentowała.
Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam na numer domowy Komandosa. Nic. Potem samochód. Nic. Mogłam spróbować z komórką, ale nie chciałam nadużywać szczęścia, więc zostawiłam mu wiadomość na pagerze. Skazana kobieta zyskuje kilka minut życia.
Obserwowałam ulicę i w pewnym momencie zobaczyłam, jak podjeżdża Yinnie swoim cadillakiem. Pomyślałam sobie, że może warto by dla własnej satysfakcji przetrzymać go z pół godziny i zobaczyć, czy i jemu skradną samochód, ale odrzuciłam ten pomysł jako niepraktyczny. Skutek byłby taki, że musiałabym kogoś wzywać, aby po nas przyjechał. Co gorsza, trzeba by spędzić trochę czasu w towarzystwie Yinniego.